Nowy rząd Niemiec dąży do kulturowej hegemonii, najpierw musi się jednak sprawdzić w roli menedżera kryzysu
Kiedy pod koniec listopada desygnowany kanclerz Republiki Federalnej Olaf Scholz wraz z prezesami partii SPD, Zielonych i FDP przedstawiał wspólną umowę koalicyjną, powiedział: „Die Ampel steht” – doszła do skutku koalicja między partiami, których „kolory” odpowiadają sygnalizacji świetlnej. Bardziej lakonicznie nie mógł opisać wyzwań i dylematów przyszłego rządu federalnego. „Ampel” to wyjątkowy w skali federalnej sojusz dwóch lewicowych partii z mniejszym liberalnym partnerem. W trwających dokładnie miesiąc negocjacjach partie porozumiały się w kwestii współpracy, przypieczętowując je umową koalicyjną, która nosi tytuł: „Odważyć się na więcej postępu”. Jej podtytuł natomiast brzmi tak, jakby powstała tutaj całkiem nowa partia: „Sojusz na rzecz wolności, sprawiedliwości i zrównoważonego rozwoju”.
„Ampel” istnieje w tym sensie, że trzy partie ustaliły fundament działań, na którym opierać mają się ich rządy. Sygnalizacja świetlna, istnieje jednak również w kompletnie innym, dosłownym znaczeniu. Kieruje ruchem ulicznym, sama nie ruszając się z miejsca. Nawet jeśli ten obraz odnosi się do kolorów partii SPD (czerwony), FDP (żółty) i Zielonych, to o politycznym losie nowego rządu zadecyduje następująca kwestia: Czy za przykładem „Wielkiej Koalicji” w jej późniejszym okresie będzie zarządzać stagnacją, czy też w energicznym wysiłku rozbije niemiecki kłębek składający się z biurokracji, samozadowolenia i obaw przed inwestycjami.
Wśród wielu deklaracji zapełniających 177 stron umowy, cztery wzbudziły ogólną sensację. Wszystkie one należą do pola kulturowej hegemonii, które wszyscy trzej koalicjanci orzą z wielkim zapałem. Z jednej strony, programowo przesadne zawężenie obrazu społeczeństwa kłóci się z obietnicą „Zobowiązujemy się służyć dobru wszystkich obywatelek i obywateli”. Z drugiej strony, dobro ogółu rozumiane jest tutaj jako suma pokojowo wyważonych partykularnych interesów, którym koalicjanci chcą zapewnić nowy dach, a mianowicie obietnica, że „pewne kwestie zostaną pchnięte naprzód wspólnie”. Upraszczając, jeśli każdy będzie nawadniał swój własny ogródek, to wszyscy zyskają na lepszym klimacie.
W tego rodzaju podejście wpisuje się plan nowej koalicji, umożliwiający „kontrolowaną sprzedaż kwiatów konopii dla osób dorosłych w celu konsumpcji w licencjonowanych sklepach”. Tym samym spełnia się dawny postulat partii lewicowych i liberalnych. Polityka ta ma wymiar bardziej symboliczny niż realny. Przekaz brzmi: palenie trawy jest dozwolone. Nie dotyczy to z kolei drugiej deklaracji, która posiada potencjał do przekształcenia polityki: „Chcemy zmienić Ustawę Zasadniczą, aby czynne prawo wyborcze w wyborach do Niemieckiego Bundestagu posiadały osoby od 16 roku życia”. Aby obniżyć wiek osób uprawnionych do głosowania w wyborach parlamentarnych, potrzebna jest jednak większość wynosząca dwie trzecie głosów, na którą się nie zapowiada. Frakcja Lewicy (Die Linke) jest za mała, a CDU, CSU i AfD dotychczas odrzucały ten pomysł.
Łatwiejsza do zrealizowania byłaby niemal rewolucyjna zmiana w zakresie prawa rodzinnego. Planowane jest wprowadzenie „Instytutu Wspólnoty Odpowiedzialności”. Ma on umożliwić „dwóm lub więcej osobom pełnoletnim” „poza relacjami miłosnymi i małżeństwem” „przejęcie odpowiedzialności prawnej za siebie nawzajem”. Czy w przyszłości do tej placówki odwoływać się będą mormoni czy muzułmanie praktykujący poligamię? W jaki sposób wspólnota bez wyznaczonej maksymalnej granicy osób miałaby ustalić wzajemne prawa i obowiązki, jeśli przystąpi do niej dwadzieścia lub więcej osób dorosłych? Być może wola zmian rozbije się o prawną realizację. W każdym razie z idei nowego Instytutu przemawia zarówno duch komuny – czyż nie każda wspólnota mieszkaniowa studentów jest jednocześnie wspólnotą odpowiedzialności? – jak i działania w kierunku ustanowienia nowych form współżycia.
Także czwartą z planowanych zmian, równie rzucającą się w oczy jak legalizacja konopii, czynne prawo wyborcze dla osób niepełnoletnich i wspólnota odpowiedzialności, koalicja forsuje indywidualizację obszarów życiowych. Stanowczą wolę „ponownego zdefiniowania społecznego zaangażowania, solidarności i więzi” można przetłumaczyć jako konieczność otwarcia nowych przestrzeni dla subiektywności. W przyszłości „zmiana wpisu o płci w aktach stanu cywilnego ma być zasadniczo możliwa na podstawie własnej deklaracji”. Każdy człowiek, który w urzędzie stanu cywilnego figurował jako „mężczyzna”, „kobieta” czy „osoba trzeciej płci” może wówczas przydzielić sobie inną płeć. W ten sposób koalicjanci dokonują antropologicznego przewrotu – człowiek staje się projektem.
Ogólnie nowa koalicja, bardziej niż wszystkie dotychczasowe rządy, ufa w punktach newralgicznych autodeklaracji. W kwestii integracji, na nie mniej drażliwym, suchym jak wiór polu polityki realnej, imigranci bez paszportu mają w przyszłości mieć możliwość złożenia oświadczenia z mocą przysięgi w celu ustalenia ich tożsamości. Prawo pobytu i prawo do pozostania, a także prawo rodzinne, czeka redefinicja pod znakiem subiektywności. Nie byłoby już żadnych konsekwencji w przypadkach, na które skarżyły się zarówno polityka jak i opinia publiczna, kiedy narodowość podana przez starającego się o azyl okazywała się niezgodna z prawdą. Zbędne byłyby oficjalne dochodzenia, zastąpione przez autodeklarację. Syryjczykiem jest zatem każdy człowiek nazywający siebie Syryjczykiem? Czy właśnie takich konsekwencji życzy sobie nowa koalicja, okaże się dopiero po przedstawieniu odpowiedniej ustawy. Sytuację komplikuje dodatkowo zapowiedziane prawo do wielokrotnego obywatelstwa.
Jeszcze nigdy nie zrealizowano kompletnie umowy koalicyjnej w okresie czteroletnich rządów. O porządku pracy rządu decyduje codzienna rzeczywistość, a nie starzejący się z dnia na dzień kawałek papieru. W tym sensie duch zawarty w tytule „Odważyć się na więcej postępu” jest ważniejszy od samych liter. Niezliczone przepisy, ustawy i placówki, do których dąży nowa koalicja, wskazują na to, w jakim kierunku pewne kwestie mają być „wspólnie pchnięte” – mianowicie w kierunku głęboko ingerującego państwa.
Koalicjanci chcą wprowadzić podstawowe zabezpieczenie socjalne dla dzieci, wdrożyć Program Działań Naturalna Ochrona Klimatu, Natychmiastowy Program Ochrona Klimatu oraz specjalny program „Globalne Południe”. Ponadto ustalono strategie dotyczące zdrowia zwierząt i biomasy oraz „Narodową Strategię Działań” na rzecz ochrony demokracji. Pracę mają podjąć „Sojusz na rzecz przystępnych mieszkań”, „Centrum przyszłości Jedności Niemiec i europejskiej transformacji” oraz „Federalny Instytut ds. zdrowia publicznego”. Mają zostać uchwalone: ustawa dotycząca uwzględniania klimatu, ustawa dotycząca ochrony danych generowanych w autach, ogólna ustawa o zawodach medycznych, ustawa wspierająca demokrację, ustawa partycypacyjna oraz ustawa regulująca standardy dla prywatnych usług ochroniarskich. Ma też powstać cyfrowy paszport ekologiczny w budownictwie (Gebäuderessourcenpass) oraz obowiązek rejestracji obrazu i dźwięku podczas przesłuchań i rozpraw głównych przed sądem. Prawa dziecka mają się znaleźć w Ustawie Zasadniczej – również w tym przypadku należy wątpić, czy znajdzie się na to w Bundestagu większość dwóch trzecich głosów.
Nowemu rządowi nikt nie przyzna studniowego okresu ochronnego. Przejmuje on trudne dziedzictwo w czasie pełnym zagrożeń. Inflacja i pandemia nie dają czasu na zapoznanie się z nim, a utrata zaufania do instytucji państwowych może stać się chroniczna. Złe zarządzanie pandemią głęboko podzieliło społeczeństwo. „Moralny ostrzał” zderzył się z nieumiejętnością zorganizowania efektywnej kampanii szczepionkowej. I nic w tym nie zmieni postulowany przez Olafa Scholza obowiązek szczepień. Jeśli nowi koalicjanci rzeczywiście chcą służyć dobru całego społeczeństwa, powinni zacząć robić to, co również obiecują, a mianowicie „wspierać kulturę szacunku – szacunku dla odmiennych poglądów, dla kontrargumentów i dla sporu”.