Przejdź do treści

Migranci na granicy (polskiej wyobraźni)

Najnowszy film Agnieszki Holland jest w Polsce wydarzeniem bez precedensu. Ukazanie ludzkiego dramatu osób przepychanych przez polsko-białoruską granicę i bezradności aktywistów, chcących nieść im pomoc – bezradności wynikającej z takich a nie innych politycznych decyzji polskich władz – spotyka się z niespotykanym hejtem i brutalnymi atakami. Oburzenie najwyższej rangi polskich polityków z PiS sięgnęło szczytu. Trudno doprawdy stwierdzić, czy ich reakcje to wciąż zaplanowana akcja w ramach toczącej się kampanii wyborczej, czy raczej histeria ludzi nie panujących nad sytuacją i samymi sobą. Zrównanie Holland z naczelną propagandystką Trzeciej Rzeszy, piętnowanie widzów filmu słynnym hasłem polskiego ruchu oporu z czasów nazistowskiej okupacji („Tylko świnie siedzą w kinie”), to coś niesłychanego nawet jak na realia polskiej, skrajnie zbrutalizowanej i nieodpowiedzialnej debaty publicznej. Wszystko to budzi najwyższy niepokój i stawia przed nami bardzo trudne pytania. Myślę, że warto w miarę możliwości powściągnąć emocje i spojrzeć na tę sytuację z krytycznego dystansu. Jest ona bowiem wyjątkową okazją, żeby głębiej wniknąć w to, co w istocie rzeczy dzieje się dziś w Polsce.

* * *

Obojętność większości z nas na tragiczny los migrantów, docierających na polsko-białoruską  granicę, oraz ekscytacja zwolenników partii rządzącej wzniesionym wzdłuż niej murem, ich przerażenie napływem rzekomych terrorystów i gwałcicieli (wśród których znaczna część to kobiety i dzieci) i duma z polskich pograniczników, dokonujących nielegalnych push-back’ów – o czym innym to może świadczyć, jeśli nie o ksenofobii i skrajnie samolubnym cynizmie polskiego społeczeństwa?

Taki wniosek wydaje się oczywisty, a jednak nie tak łatwo go utrzymać, pamiętając o setkach tysięcy, a może i milionach Polaków, którzy w pierwszych dniach, tygodniach i miesiącach wojny przyjęli i udzielili pomocy kilku milionom uchodźców z Ukrainy. Czy nie świadczy to o czymś zgoła przeciwnym: o gościnności, otwartości i gotowości do poświęcenia w niesieniu pomocy?

Jaka jest więc prawda o Polsce i Polakach? Czy stanem naszego ducha jest schizofrenia, a myśleniem zawładnęła sprzeczność? A może da się jakoś połączyć obie te nieprzystające do siebie perspektywy? Zobaczyć je w szerszym kontekście jako dwie strony jednego społecznego fenomenu?

Na swój sposób robią to prawicowi politycy i publicyści. Oto – twierdzą – gdy Polacy stykają się z prawdziwym nieszczęściem, są skłonni do pomocy i okazują się niezwykle wrażliwi na ludzkie nieszczęście. Nie chcą jednak pomagać intruzom, którzy próbują wedrzeć się tu siłą, lub mają zostać przymusowo relokowani z innych państw Unii Europejskiej. W tego rodzaju politycznym dictum zakłada się, że problemy migrantów z krajów globalnego Południa nie dotyczą Polski. A skoro tak, to Polacy właściwie reagują na ich napływ.

Nie trzeba być szczególnie przenikliwym, aby dostrzec jednostronność takiej perspektywy. Może więc rację mają ci, którzy twierdzą, że o prawdziwej naturze polskiego społeczeństwa świadczy wyłącznie niechęć do migrantów z globalnego Południa? Postawę wobec Ukraińców tłumaczą oni niezrozumiałym, kompulsywnym odruchem, lub przypominającą karnawał kompensacją. I postrzegają  jako wyjątek potwierdzający smutną regułę.

Moim zdaniem taki sposób myślenia jest równie uproszczony.  Aby zrozumieć i właściwie ocenić stan polskiej kondycji i kulturowej tożsamości, nie wolno deprecjonować żadnej z dwu wymienionych postaw wobec migrantów. Należy uznać obie, choć są ze sobą sprzeczne. Nie jesteśmy ani po prostu „dobrzy”, ani po prostu „źli”; ani całkowicie gościnni i otwarci, ani całkowicie zamknięci i ksenofobiczni. Ale – jak wszyscy ludzie – tacy i tacy zarazem, oscylującą gdzieś pomiędzy, przechylając się to w jedną, to w drugą stronę. To oczywiście truizm. Dla naszych rozważań ważne jest jednak, jaka jest w przypadku Polski reguła tej oscylacji?

Co sprawia, że pomagamy ukraińskim uchodźcom i jesteśmy obojętni na los migrantów na białoruskiej granicy? Czy decyduje o tym wyłącznie propaganda obozu rządzącego, przedstawiająca tych drugich w negatywnych, tych pierwszych zaś zasadniczo w pozytywnych barwach? Nie przeceniałbym roli propagandy. Gdyby to ona była kluczowa, moglibyśmy wyobrazić sobie sytuację przeciwną: propagandowo wykreowana niechęć do Ukraińców versus otwartość na migrantów z globalnego Południa. Zdajemy sobie sprawę, że żadna manipulacja medialna nie byłaby w stanie przekonać do tego Polaków. Propaganda co najwyżej wzmacnia głęboko ugruntowane w społecznej wyobraźni odruchy. Nie jest w stanie ich dowolnie kreować.

* * *

Andrzej Leder, konsekwentnie stosujący do odczytywania rzeczywistości społeczno-kulturalnej narzędzia psychoanalizy Lacana i poststrukturalizmu, zwraca uwagę na pogłębiającą się w społeczeństwach Zachodu nieprzystawalność społecznego imaginarium do realnie napędzających nasz świat dynamizmów i ich konfliktów. Określone kulturowo struktury naszej wyobraźni i naszego myślenia, stworzone w przeszłości do opisu ówczesnego świata, rozmijają się ze współczesnym status quo. Funkcjonują nadal, ale będąc – jak powiada Leder – odklejone od „Realnego” pogrążają nas w nierzeczywistości zbiorowych urojeń. Sprawiają, że żyjemy nierealnymi konfliktami i nadziejami. Ignorując lub odczytując opacznie to, co faktycznie ma miejsce.

Sytuacja ta wedle Ledera dotyczy nie tylko Polski, ale całego zachodniego świata. Nie mniej jednak w takich krajach jak Polska, peryferyjnych i naznaczonych traumatyczną, nieprzepracowaną historią, odklejenie zbiorowego fantazmatu jest dalej idące i bardziej dotkliwe.

Dzisiejsze „Realne” to przede wszystkim globalny kapitalizm, który operując w skali przekraczającej ramy nowoczesnego państwa, wymknął się spod społecznej kontroli i wszedł w fazę „turbo”. Konsekwencje są daleko idące. Przede wszystkim narastanie nierówności społecznych, dzielących świat na bogatą Północ i biedne Południe, oraz katastrofa klimatyczna.

Turbokapitalizm, połączony z niezwykłym rozwojem technologii, eksploatuje zasoby, emituje dwutlenek węgla na niewyobrażalną skalę, produkuje odpady, których ilość przekracza możliwości składowania i utylizacji. Zaś w wymiarze społecznym wytwarza całą masę „ludzi niepotrzebnych”, którzy w ocieplającym się klimacie Południa nie mają szans na normalne życie. Oblegają więc kraje bogatej Północy.

Wszystko to sprawia, że obowiązujący dotąd w Europie Zachodniej model liberalnego państwa dobrobytu i klasy średniej wkroczył na drogę rozkładu i kresu. Chwieje się wraz z nim i odkleja dotychczasowy fantazmat, mieszczący w sobie wyobrażenie o trwałym, światowym pokoju i powszechnym bezpieczeństwie, niekończącym się rozwoju ludzkości i możliwości samorealizacji dla każdego.

Do europejskich drzwi (a raczej przypominających zasieki granic) puka Inny, który uświadamia, że te postulaty nie obejmują wszystkich, a są jedynie przywilejem bogatej i dominującej części globu. Oto nadciąga rzesza tych, których wyzyskowi Północ zawdzięcza swój dobrobyt, i którzy płacą za to najwyższą cenę braku perspektyw i elementarnego bezpieczeństwa.  Ich obecność u naszych granic rodzi coraz większy niepokój. Reakcją na niego jest przypominająca błędne koło oscylacja pomiędzy limitowanym przyjęciem, a internowaniem, odsyłaniem i wypychaniem. To ostatnie – wbrew prawu i etyce praktykowane na polsko-białoruskiej granicy – przypomina notabene do złudzenia psychiczny mechanizm wyparcia. Oprócz niego jest jeszcze zaprzeczenie, racjonalizacja i doraźne próby zaradzenia mnożącym się i nawracającym „migracyjnym kryzysom”. Odklejony fantazmat nie pozwala zobaczyć prawdziwego źródła problemu i jego skali. I łaskawie pozwala nie widzieć własnej perwersji – przyjemnego życia kosztem cudzej nędzy i bólu.

* * *

W Polsce – jako europejskim kraju peryferyjnym – jest jeszcze gorzej. Zachodnioeuropejskie imaginarium łączy się tu bowiem z rodzimym fantazmatem, ukształtowanym na przełomie wieku XIX i XX. O ile społeczeństwa Europy Zachodniej są w stanie odnosić się do świata w jego globalności (choć jest to odniesienie niepełne i perwersyjne), o tyle w Polsce globalny kontekst jest zupełnie – mówiąc językiem psychoanalizy – odcięty.  Cieszymy się ekonomicznym rozwojem i (hiper)konsumujemy, a nasza zbiorowa psychika przyjmuje to jako coś w zasadzie naturalnego. Tak jakby konsumowane dobra rosły na drzewach w polskich sadach, a wzrost gospodarczy spadał z nieba jak manna. Inny w postaci globalnego Południa w ogóle nie mieści się w przestrzeni naszych zbiorowych wyobrażeń, rozpoznań i reakcji.

Tak właśnie pracuje nasz peryferyjny, oparty na traumie historycznej, polski fantazmat. Zamyka naszą psychikę w przestrzeni lokalnego konfliktu, gdzie Polska była ofiarą, oprawcami zaś konkurujące, ale i kooperujące ze sobą w niszczeniu naszej ojczyzny mocarstwa: Rosja i Niemcy.

Dopiero taka perspektywa pozwala wyjaśnić schizofrenię polskiego odniesienia do obu fal migracyjnych. Ukraińska budzi współczucie, solidarność, zaangażowanie, ponieważ jest skutkiem imperialnej napaści ze strony Rosji, naszego odwiecznego wroga. Nasz  odklejony fantazmat tu akurat okazuje się wciąż aktualny i „przylegający”. Pozwala zrozumieć agresję Rosji i właściwie na nią zareagować. Dzieje się tak dlatego, że dzisiejsza Rosja żyje własną mocarstwową przeszłością i swoim działaniem próbuje ją przywrócić do życia. Gra o swoją imperialną pozycję w świecie, w którym już od dawna nie ma na nią miejsca. Prowadząc wojnę rodem z początku XX wieku, pozostaje w pełni czytelna dla polskiej, w tych samych czasach zrodzonej wyobraźni zbiorowej. Tymczasem w orbicie współczesnego „Realnego” ta wojna jawi się jako anomalia i nijak się nie tłumaczy. Dlatego jej powody pozostają nieczytelne dla społeczeństw Europy Zachodniej. Dlatego też mają z nią ewidentny problem takie kraje takie jak Chiny czy Indie, które dopiero wtórnie próbują nadać jej realne znaczenie i wykorzystać do swoich celów.

Zupełnie co innego migracyjna fala na granicy białoruskiej. Choć politycznie sprowokowana przez Putina i Łukaszenkę, w swej istocie jest wynikiem konfliktu i kryzysu, który jest całkowicie współczesny. Skoro jednak polski fantazmat jest od współczesnego „Realnego” odklejony, dlatego migrantów, błąkającym się po Puszczy Białowieskiej, postrzega jako widma i upiory, jako symulakrum: coś takiego, co wytwarza pozór własnego istnienia, a w swej istocie jest niczym. Niestety konsekwencje tego rozpoznania są dla wielu migrantów dramatyczne. Polski fantazmat spycha ich bowiem na granicę realnej utraty istnienia.

* * *

Wnioski nie są optymistyczne. Nie tylko jeśli chodzi o los migrantów na granicy polsko-białoruskiej. Również jeśli chodzi o polską przyszłość.

Nie potępiajmy Polaków za ich szczególną niemoralność, ani nie wychwalajmy ich za szczyty szlachetności, na które się porwali. Spójrzmy na Polskę jako nieszczęsny skrawek europejskich peryferiów, który zakleszczył się w swojej traumatycznej pamięci, niedzisiejszych wyobrażeniach i rozpoznaniach.  Jako taka jest Polska przykładem globalnego problemu, tyle że spotęgowanego do granic możliwości. Żeby to zmienić, trzeba by zmodyfikować polski fantazmat, czyli de facto zburzyć go i zastąpić nowym. Nie ma jak dotąd pomysłu, jak to zrobić. Jego odklejona nieadekwatność, łączy się bowiem z całkowitym zasklepieniem w sobie, zupełnym zaimpregnowaniem narodowymi traumami i katastrofami.

Kto ma nas z nich wydobyć, skoro polityczny mainstream żyje dzięki jego trwaniu i podsycaniu go  (PiS) lub z obawy przed kolejną wyborczą porażką nie ma odwagi go naruszyć (PO)?  W tej bliskiej beznadziei sytuacji, mam mimo wszystko nadzieję, że film Agnieszki Holland  będzie impulsem, przyczyniającym się do uruchomienia powolnej zmiany. Musimy zdobyć się na odwagę i wbrew politykom stawiać polską wyobraźnię na granicy. Może naruszając granice naszych wyobrażeń, staniemy wreszcie przed szansą ich przekroczenia, czyli zbudowania nowych perspektyw postrzegania i reagowania na świat? Czasu pozostało niewiele.

 

Piotr Augustyniak

Piotr Augustyniak

Filozof, eseista, dramaturg. Profesor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Członek redakcji „Przeglądu Politycznego” i zespołu redakcyjnego „Liberte!”.

1 komentarz do “Migranci na granicy (polskiej wyobraźni)”

  1. Kwestia imigrantów to problem trudny (nikt nie podaje jak go rozwiązać póki co i nie wiemy czy rozwiązanie dobre istnieje – taka ewentualność też trzeba przyjąć, że czas na „dobre” rozwiązania już minal i został przegapiony przez krótkowzroczne demokracje zachodu).

    tragizm tej sytuacji jest przerażający najbardziej , i jako trudny do zintegrowania, wg mnie jest bezpośrednim przedmiotem wyparcia…

    w tym układzie wyparcie mają nie tylko Ci którzy chcą „wypchnąc” migrantów poza świadomości, ale także Ci którzy wierzą że otwarcie granicy to wyzwanie współczesności rozwiąże…

    Problem migracji południa nie rozwiąże się przy drutach na granicy…i cokolwiek będzie się tam nie dziać, jest skazane na tragizm. Bo gdzie indziej jest pole mocy rozwiązania tego dylematu

    Trudno jest uznać dramat i tragizm tej sytuacji i to ulega wyparciu przede wszystkim – nie sam fakt istnienia migrantów. Powiedzenie otwieramy i przyjmujemy wszystkich jest też przecież wyparciem ( tylko maniakalnym)

    Zgaduje że rozwiązaniu leży w jakimś trudnym „wyważaniu” które i tak prędzej czy później jakiś granic będzie wymagało postawienia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[give_form id="8322"]

News Alert

Bądź na bieżąco!

Zamawiając bezpłatny newsletter akceptuje Pan/Pani naszą ochronę danych. Wypisanie się z prenumeraty newslettera jest w każdej chwili możliwe.