Od kilku lat rządząca Polską Zjednoczona Prawica często przywołuje straty i ofiary polskie w czasie II wojny światowej. Tym razem sprawa wojennych reparacji i odszkodowań (oba pojęcia stosuje się często zamiennie), powróciła z wyjątkowym impetem. Na samym początku września, po raz kolejny, zapowiedziano rozpoczęcie działań na rzecz ich uzyskania od Niemiec.
Ogłoszono, że rezygnacja z reparacji w 1953 r. może być uznana za nieważną. Już kilka lat temu powołano podkomisję w Sejmie, która jednak długo nie przedstawiała żadnych wyników prac. Dopiero ostatnio ogłoszono zakończenie jej aktywności i powstanie Instytutu Strat Wojennych, którego patronem ogłoszono Jana Karskiego, prawnika i historyka, żołnierza podziemia antyniemieckiego i świadka Holokaustu. Za główny cel podkomisji, a potem Instytutu uznano opracowanie pełnego raportu strat materialnych i ludzkich Polski w czasie II wojny światowej. Trzeba podkreślić, że ogromne rozmiary tych strat, stawiające Polskę na czele najbardziej poszkodowanych państw i społeczeństw, były oczywistością od momentu zakończenia wojny. Nie poddawano ich w wątpliwość ani nie podważano. Natomiast sprawa ich dokładnego obliczenia rodziła szereg problemów, z których zdawano sobie sprawę już pod koniec lat 40. XX w. Partia obecnie rządząca Polską ogłosiła, że powołani przez nią specjaliści są w stanie te przeszkody przezwyciężyć, a pełny bilans strat posłuży do uzyskania odpowiedniego zadośćuczynienia od Niemiec. Sprawę badań historycznych połączono z bieżącą polityką. Jednak do ogłoszenia raportu doszło dopiero teraz. Po wielu latach odkładania jego publikacji, 1 września przedstawiono go uroczyście na Zamku Królewskim w Warszawie w obecności czołówki polityków rządzących obecnie Polską. Nie będę przedstawiać wypowiedzi towarzyszących prezentacji raportu, są one dobrze znane. Wypada tylko zauważyć, że raport ten ma być podstawą do wystąpienia o reparacje do Niemiec. Jakie są szanse uzyskania reparacji? Czy jest to główny cel partii rządzącej w Polsce? Jakie znaczenie mają polskie żądania dla teraźniejszych i przyszłych relacji polsko-niemieckich?
Ściąga z historii reparacji
Reparacje to jeden z terminów prawa międzynarodowego. Odnosi się do odszkodowań, które musi zapłacić państwo pokonane za porażkę w wojnie państwu zwycięskiemu albo grupie tych państw. Krótko mówiąc, reparacje dotyczą wyłącznie zobowiązań na linii państwo-państwo. Mogą być realizowane w różny sposób. Nie tylko w pieniądzu, ale również w naturze (towary, maszyny, dobra codziennego użytku) czy pracy. W praktyce obejmuje to np. demontaż infrastruktury przemysłowej, wywłaszczenie majątku zagranicznego, konfiskatę patentów czy przejęcie zysków z bieżącej produkcji.
Natomiast określenie “odszkodowania” oznacza w tym kontekście zobowiązania na linii państwo-obywatel albo grupa obywateli, którzy ucierpieli w wyniku wywołanej przez to państwo wojny. Chodzi o osoby poszkodowane, zarówno żołnierzy, jak i cywilów, którzy osobiście doznali szkód w wyniku wojny i jej skutków.
W XX wieku Niemcy dwukrotnie obłożono reparacjami. Za każdym razem czyniono to w odmienny sposób. Po I wojnie światowej państwa Ententy ustaliły wysokość wypłat reparacyjnych od Niemiec w wysokości 132 miliardów marek w złocie. Jednak w drugiej połowie lat 20. zmniejszyły ustaloną kwotę ze względu na trawiący Niemcy kryzys gospodarczy i niemożność pełnej jej egzekucji. Ostatecznie w Lozannie w 1932 r. państwa te zrezygnowały z pobierania dalszych reparacji. Obsługa zaciągniętych wcześniej pożyczek nadal jednak obowiązywała Niemcy (roszczenia z tego tytułu wygasły w 2010 r.).
Natomiast po II wojnie światowej przyjęto inne rozwiązanie. Z jednej strony, mocarstwa koalicji antyhitlerowskiej chciały uzyskać od Niemiec kwoty, które pozwoliłyby zaspokoić choć częściowo roszczenia, wynikające zarówno z ogromnych strat ludzkich, jak i materialnych krajów podbitych i okupowanych przez Niemcy. Z drugiej strony, nie chciano powtórzyć błędu, którym okazało się nałożenie na Niemcy po I wojnie światowej zbyt wysokich reparacji. Zdano sobie bowiem sprawę, że trudności w spłaceniu tak ogromnych kwot spowodowały po 1918 r. wzrost znaczenia skrajnych ugrupowań, które odrzucały Traktat Wersalski i Republikę Weimarską.
Jeszcze w trakcie działań wojennych, czyli podczas konferencji jałtańskiej w lutym 1945 r., mocarstwa koalicji antyhitlerowskiej doszły do porozumienia, w myśl którego reparacje miały być ściągane z Niemiec nie w formie pieniężnej, tylko w postaci świadczeń materialnych. Wstępnie ustalono, że ich wartość wyniesie ok. 20 miliardów dolarów według cen z 1938 r. Była to ogromna kwota, ale oczywiście mniejsza niż rzeczywiste straty. Te po prostu były nie do pokrycia. Połowa ustalonej kwoty miała przypaść Związkowi Radzieckiemu, który poniósł w wojnie – jak uważano – największe straty. Druga połowa miała zostać przekazana pozostałym aliantom – Stanom Zjednoczonym, Wielkiej Brytanii i Francji. ZSRR miał zaspokoić ze swej części roszczenia polskie, a alianci zachodni roszczenia pozostałych 15 państw, m.in. Albanii, Czechosłowacji, Jugosławii i innych. Podczas konferencji poczdamskiej na przełomie lipca i sierpnia 1945 r. doprecyzowano, że reparacje będą pobierane przez mocarstwa bezpośrednio w ich strefach okupacyjnych. Dodatkowo ZSRR miał otrzymać ze stref zachodnich 25 proc. sprzętu przemysłowego. W zamian Moskwa miała dostarczyć żywność. Polski rząd, zdominowany w tym czasie już przez komunistów, podpisał 16 sierpnia 1945 r. porozumienie z ZSRR, które regulowało przekazywanie reparacji. Wkrótce jednak przyjęte w Poczdamie rozwiązanie okazało się trudne do urzeczywistnienia. Toteż już w 1947 r. częściowo zaprzestano pobierania reparacji w zachodnich strefach okupacyjnych, a w 1949 r. całkowicie zrezygnowano tam z ich egzekucji. Przyjmuje się, że kwota pobranych świadczeń wyniosła tylko 517 milionów dolarów. Niewiele, biorąc pod uwagę zaplanowane 10 miliardów.
Związek Radziecki pobierał reparacje w sposób bardzo konsekwentny, wręcz brutalny. Mówiąc wprost – z radzieckiej strefy wywieziono wszystko, co było możliwe, od mebli po fabryki. Zdemontowano i wywieziono za Bug wyposażenie całych sektorów gospodarki, np. przemysłu samochodowego, gumowego czy lotniczego. Stopień likwidacji poszczególnych sektorów przemysłowych wahał się od 80 do nawet 100 proc. Przemysł ciężki jako całość został zlikwidowany na poziomie dwóch trzecich. Ostatecznie Związek Radziecki pobrał reparacje na kwotę od 3,082 (zgodne z porozumieniem między PRL a ZSRR) do 4,292 (zgodnie z porozumieniem między NRD a ZSRR) mld dolarów amerykańskich według cen z 1938 r. (dokładne ustalenie pobranych świadczeń przez ZSRR na poczet reparacji nie jest dzisiaj możliwe). Zatem także daleko poniżej ustalonej kwoty, choć i tak miało to fatalne skutki dla gospodarki późniejszej NRD. W dniu 17 czerwca 1953 r. wybuchło tam powstanie ludowe, które w dużej mierze było wywołane właśnie bardzo trudną sytuacją gospodarczą. Związek Radziecki stłumił je wprawdzie siłą, ale także zdecydował o zaprzestaniu dalszego pobierania reparacji.
Szczegóły dotyczące przekazania świadczeń Warszawie zostały ustalone w wymienionym wcześniej, osobnym porozumieniu, które uprzywilejowało Związek Radziecki. W praktyce Polska została skazana na łaskę i niełaskę Moskwy. Dobry przykład stanowią dawne prowincje Niemiec na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej, które po wojnie włączono w granice Polski. W wyniku przesunięcia granicy wschodniej na zachód Polska utraciła ok. 50 proc. swego przedwojennego terytorium. Bez uzyskania nowych terenów nie mogłaby się normalnie rozwijać. W Poczdamie ustalono, że obszary te nie stanowią strefy okupacyjnej, lecz obszar podległy polskiej administracji, słowem – część terytorium Polski (co ostatecznie miał potwierdzić traktat pokojowy). Związek Radziecki nie miał pobierać reperacji z tych terenów. Praktyka okazała się całkowicie inna. Przez kilka miesięcy po zajęciu tych terenów przez Armię Czerwoną na wschód kierowano całe transporty kolejowe. Podobnie jak w radzieckiej strefie okupacyjnej, także tu demontowano fabryki i wywożono je do Związku Radzieckiego. Zabierano wyposażenie warsztatów i mieszkań. W porozumieniu z 16 sierpnia 1945 r. Związek Radziecki wprawdzie zobowiązał się do przekazania Polsce reparacji, lecz w zamian za to zażądał od Warszawy dostarczania węgla na korzystnych dla siebie warunkach. Oficjalnie – po korzystnych cenach. W praktyce – prawie za darmo (cena nie pokrywała kosztów wydobycia i transportu). To stanowiło olbrzymie obciążenie dla zrujnowanej polskiej gospodarki i bardzo osłabiało korzyści z przekazywania reparacji. Z ok. 3 mld dolarów reparacji radzieckich Polska otrzymała jedynie 7,5 proc., tj. równowartość 231 milionów dolarów. Oczywiście, nijak miało się to nie tylko do rzeczywistych strat, ale i uzgodnień poczdamskich. Polska uzyskała od Związku Radzieckiego przede wszystkim wyposażenie kilkunastu fabryk oraz środki na odbudowę transportu: statki, samochody, motocykle, rowery i tabor kolejowy. Co ciekawe, w protokołach widnieją również tak zaskakujące rzeczy jak np. dywany, instrumenty muzyczne, kapelusze, aparaty fotograficzne itd. Choć współpraca ze Związkiem Radzieckim była dla nas niekorzystna, a przekazane mienie poniemieckie w większości przestarzałe, stanowiło to i tak duże wsparcie dla zrujnowanej gospodarki. Wszystko zakończyło się w 1953 r., gdy Związek Radziecki zawiesił pobieranie reparacji z kontrolowanego przez siebie terytorium NRD. Polska poszła krok dalej i zrzekła się dalszego ich pobierania z całych Niemiec. Wydaje się, że kluczowe znaczenie miały dwa czynniki. Po pierwsze, był to – być może – efekt nacisków ze strony Związku Radzieckiego, a Polska – jako kraj należący do bloku wschodniego – nie mogła ich po prostu zignorować. Po drugie, polskie władze chciały zakończyć wspomniany proceder półdarmowego przekazywania węgla. Ostatecznie PRL i ZSRR podpisały w 1957 r. protokół, który zamknął kwestie wzajemnych rozliczeń z tytułu reparacji. Oczywiście, prawnicy mogą dyskutować, czy ze względu na ewentualne radzieckie naciski podpisana przez Polskę deklaracja była wiążąca prawnie. Jednak jest to sprawa delikatna. Wypowiadanie po dekadach umów, które stworzyły pewną rzeczywistość prawną, nie były podważane przez długie dziesięciolecia, rodzić może nieprzewidywalne skutki. Ponadto akt ten kilka razy został potwierdzony przez kolejne rządy, także III RP.
Raport po latach
Problemem oszacowania na nowo strat materialnych i ludzkich zajęli się autorzy wspomnianego raportu. Dla badaczy, którzy dobrze znają wyniki wcześniejszych prac na ten temat (z końca lat 40. i początku lat 70. oraz początku XXI w.), z pewnością kluczowe znaczenie mają materiały i metody, jakimi posłużono się dla oszacowania strat. Raport składa się z trzech części. W pierwszej zaprezentowano różnego rodzaju zestawienia, w drugim zdjęcia, w trzecim wykaz zniszczonych miejscowości. Najważniejszy merytorycznie jest tom pierwszy. Lektura tej części budzi wiele znaków zapytania. Na karcie tytułowej nie wymieniono redakcji naukowej, co już jest zastanawiające. Wprowadzenia do tego tomu nie napisał redaktor naukowy, tylko były przewodniczący podkomisji sejmowej, polityk i poseł PiS, Arkadiusz Mularczyk. Z niewiadomych powodów zrezygnowano przedstawienia, nawet pobieżnego stanu badań oraz użytej metodologii i bazy źródłowej (ich przybliżenie to rzecz typowa dla tego rodzaju opracowań). Czytelnik nie dowie się więc, jakie w przeszłości czyniono starania na rzecz oszacowania strat, do jakich dochodzono wniosków, jakie problemy napotykano. Ponadto nie dowie się, jakie w nauce światowej stosowano metody przeliczenia strat materialnych i ludzkich. Nieuwzględniono także już przekazanych na poczet reparacji świadczeń bądź kwot wypłaconych na poczet odszkodowań dla konkretnych poszkodowanych (np. ofiar zbrodniczych eksperymentów medycznych czy robotników przymusowych). Nie podano również, jaki wysiłek finansowy poniosło państwo polskie, które po 1945 r. było zmuszone do wypłaty rent inwalidzkich i wdowich. Szereg pytań budzi zarówno zestaw autorów poszczególnych rozdziałów-opracowań, jak i recenzentów wydawnictwa. Nie zaproponowano współpracy historykom, którzy zajmują się problemami reparacji i odszkodowań od lat, specjalistom od II wojny światowej. Zrezygnowano z pomocy demografów historycznych. Autorami są historycy związani z IPN lub specjaliści zajmujący się zagadnieniami odległymi od tematyki reparacji. Wybór ekonomistów budzi podobne wątpliwości. Zrezygnowano z zaproszenia do współpracy specjalistów od prawa międzynarodowego. Podobnie rzecz się miała z recenzentami – byli nimi historycy nie zajmujący się problematyką II wojny światowej i reparacji / odszkodowań, podobnie dotyczy to recenzentów ekonomistów. W gronie recenzentów nie znalazł się żaden specjalista od prawa międzynarodowego. O treści i wartości raportu, jego naukowym charakterze może sobie każdy wyrobić zdanie, jest on bowiem dostępny online po polsku i angielsku. Wymienienie zastrzeżeń merytorycznych przekroczyłoby ramy tego krótkiego artykułu. Wypada tylko wspomnieć o jednym z aneksów, który poświęcono zniszczeniom wojennym na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Autor doszedł do następujących konkluzji:
„(…) Wartość zniszczeń wojennych na tzw. Ziemiach Odzyskanych wynosiła co najmniej 21,6 mld złotych przedwojennych, a co za tym idzie rzeczywista różnica w wartości majątku pomiędzy ziemiami utraconymi na rzecz ZSRR a tzw. Ziemiami Odzyskanymi stanowiła co najwyżej kwotę 6,3 mld złotych przedwojennych. Pamiętajmy również, że w powyższych wyliczeniach nie uwzględniono kosztów i strat wynikających z ubytku ludności (ziemie utracone były zasiedlone, Ziemie Odzyskane praktycznie opuszczone), przerwania istniejących lokalnych i regionalnych linii logistycznych, strat w budynkach miejskich i wiejskich zniszczonych w stopniu mniejszym niż 15%, a także szeregu konsekwencji społecznych przekładających się choćby na produktywność przesiedlonej ludności. Nie jest nadużyciem stwierdzenie, że po uwzględnieniu choćby estymacji powyżej przedstawionych koszów wartość ziem kresowych przewyższała wartość ziem odzyskanych w 1945 roku.”
Brak krytycznego porównania z niemieckimi szacunkami i nieuwzględnienie literatury przedmiotu dotyczącej wysiedlenia ludności niemieckiej, jak i sytuacji na utraconych ziemiach wschodnich (gospodarczej, etnicznej) prowadzi do powyższego wątpliwego wniosku.
Przyszłość relacji polsko-niemieckich wymaga pilnej dyskusji
Partia PiS rządzi od lat poprzez silną polaryzację społeczeństwa. Podnosi chętnie tematy, które budzą duże emocje i nieraz konfliktują uczestników debaty. Często czyni to w momencie, gdy słabnie poparcie dla rządzącej prawicy, lub chce przykryć inne problemy. Podniesienie teraz sprawy reparacji służy głównie temu celowi. Gdyby partia rządząca miała mocne argumenty prawne, wystąpiłaby już dawno z roszczeniami. Tego nie robi. Podnoszenie kwestii niemieckiej wykorzystywane jest wyłącznie na użytek wewnętrzny. Odwraca naszą uwagę od realnych pieniędzy, których kraj nie otrzymuje z powodu konfliktu PiS z UE.
Obóz rządzący nie jest jednolity. Składa się z różnych ugrupowań często konkurujących ze sobą na radykalne postulaty. Część z nich reprezentuje antyeuropejskie nastawienie i hołduje przekonaniu o rzekomo hegemonicznej roli Niemiec w Europie, co ma zagrażać Polsce. Te hasła w pełni włączył teraz do swojej narracji prezes PiS. W rzeczywistości chodzi o coś innego. Pojawiające się zarzuty wobec Unii i Niemiec mają na celu, jak podkreśla większość komentatorów polskiej sceny politycznej, przykrycie własnych niedomagań, problemów z praworządnością. Służą utrzymaniu społecznego poparcia, które ma się przełożyć na wynik przyszłorocznych wyborów parlamentarnych. Zamiast zakończyć szkodliwy dla Polski spór z UE w sprawie naszego sądownictwa, wysuwa się kolejne zarzuty, także sprawę reparacji, byle zmobilizować własnych wyborców i poprawić notowania.
Zaplanowane na przyszły rok wybory do parlamentu i widoczny spadek poparcia dla PiS wywołują nerwowe reakcje po stronie rządzących, zwieranie szeregów. Wydaje się jednak, że większość Polaków, nie zapominając o dramacie wojny i wielkich stratach sprzed prawie 80 lat, nie chce wracać do formuły wroga za zachodnią granicą. Dobrosąsiedzkie stosunki traktujemy jako oczywistość i wielkie wspólne osiągnięcie, nawet jeśli niemiecką politykę w sprawie Rosji, osądzamy krytycznie. Karta antyniemiecka będzie zapewne jednym z elementów działań politycznych obozu PiS, ale raczej nie decydującym. Problemy gospodarcze, przed którymi stoi nasz kraj, mogą mieć decydujący wpływ na decyzje wyborcze Polaków. Coraz częściej pojawiają się głosy krytyczne związane z szalejącą inflacją, drożyzną, strachem przed kryzysem energetycznym itd. Na kogo rząd ma zamiar przekierować niezadowolenie? Czy tylko na Niemców i tych Polaków, którzy apelują o dalszy rozwój dobrosąsiedzkich stosunków? Polacy w większości rozumieją, że nasze bezpieczeństwo i dobrobyt związane są z Zachodem. W warunkach obecnego kryzysu warto pytać, jak rząd przygotował się na wyzwania nadchodzącego czasu, jakie ma aktywa i zapasy, czy rozsądne było zadłużanie kraju i marnowanie środków na głośne inwestycje. Wreszcie, czy właściwie jest obecne „pohukiwanie” na europejskich partnerów, gdy od europejskiej jedności zależy powstrzymanie Putina, pomoc Ukrainie i ochrona obywateli przed drastycznym obniżeniem standardu życia.