Przejdź do treści

„Krymska Platforma” – dyplomatyczny sukces czy porażka Kijowa?

W stolicy Ukrainy 24 sierpnia uroczyście świętowano 30. rocznicę niepodległości z udziałem prezydenta kraju i gości zagranicznych. Dzień wcześniej nad losem okupowanego Krymu zastanawiali się uczestnicy „Krymskiej Platformy” – międzynarodowej konferencji, w której uczestniczyło 46 oficjalnych delegacji z Europy, USA i Kanady. Czy efektowna parada z maszerującymi po Chreszczatyku żołnierzami NATO była czymś więcej niż tematem dla rosyjskiej propagandy? Jakie nadzieje obudził „krymski szczyt”, co oznacza nieobecność Merkel, Macrona i Bidena oraz czy mocne przemówienie Andrzeja Dudy uzdrowi relacje Warszawy i Kijowa?

Za wcześnie na ocenę…

Bez względu na wszystko cel taktyczny „Krymskiej Platformy” można uznać za osiągnięty – pod koniec sierpnia Europa na chwilę przypomniała sobie o rosyjskiej inwazji na Ukrainie. Znacznie więcej pytań dotyczy celu długofalowego, „deokupacji” czyli przywrócenia status quo Krymu sprzed 2014 roku. W zachodnich kręgach analitycznych nie brakuje opinii, że perspektywa odzyskania anektowanego terytorium jest raczej przesądzona na niekorzyść Kijowa. Stanowisko takie nazywane jest pragmatyzmem, wynikającym z konieczności współpracy z Rosją w ramach walki m.in. ze światowym terroryzmem, rywalizacji z Chinami i dostępu do surowców.

Głosowi ekspertów nie wtóruje jednak oficjalne stanowisko rządów większości państw Unii Europejskiej i NATO, które zapowiadają kontynuację polityki nieuznawania aneksji i przedłużania sankcji. To swoista hipokryzja Zachodu. Z jednej strony, wspiera się proeuropejskie aspiracje Kijowa, z drugiej – nie ma gotowości do bezpośredniej konfrontacji z Rosją. Powstaje więc pytanie: czy Ukraina ma realną szansę na odzyskanie Krymu w średnio lub długofalowej perspektywie i czy Zełeński nie wymyślił „Krymskiej Platformy” żeby odwrócić uwagę od klęsk dotychczasowej polityki w sprawie pokoju na Donbasie?

Nedim Useinov: Krymska Platforma
Inauguracyjny Szczyt “Krymskiej Platformy” 23 sierpnia 2021 r. w Kijowie. Foto © president.gov.ua / Wikimedia

Narracja o jakoby „straconym Krymie” jest aktywnie promowana przez Kreml ustami swoich urzędników i mediów państwowych, stanowiąc część strategii oswajania świata z nowym stanem rzeczy. Ale nie ma ona pragmatycznego podłoża o ile Ukraina w kolejnych latach zdoła osiągnąć większą sprawczość w polityce międzynarodowej i przygotuje się na sprzyjający moment historyczny, o ile się wydarzy. Takich okazji we współczesnych dziejach akurat nie brakuje, żeby przywołać tylko jeden – nieoczekiwaną dekompozycję Związku Sowieckiego i powstanie na jego gruzach kilkunastu niepodległych państw.

Wiedzą o tym choćby Bałtowie, jak wynika z wypowiedzi prezydent Estonii w niedawnym wywiadzie dla ukraińskich mediów, w którym mówiła o potrzebie przygotowania się do możliwych zmian sytuacji geopolitycznej w przyszłości. Dlatego właśnie „Krymska Platforma” jako instrument dyplomatyczny może być oceniona dopiero z perspektywy kilku lat, być może więcej niż jednej kadencji prezydenckiej.

Jeśli Zełeńskiemu uda się skonsolidować dużą część społeczeństwa wokół idei „deokupacji”, może on z niej uczynić główny argument starań o reelekcję. Ale to już byłaby zupełnie inna sprawa, która wcale nie musi kłócić się z realnymi działaniami na rzecz odzyskania Krymu. W każdym razie, po udanym szczycie przyszedł czas na pracę organiczną u podstaw, a mianowicie sukcesywną instytucjonalizację „platformy” (rozbudowę struktur i wypracowywanie scenariuszy działań). Ważną rolę odgrywać tu będzie komunikacja z partnerami zagranicznymi – sygnatariuszami deklaracji, podpisanej po zakończeniu sierpniowych obrad. Kijów czekają więc długie lata żmudnej dyplomacji, bez fajerwerków i szybko zdobywanych punktów elektoralnych dla rządzących, której nadrzędnym zadaniem będzie utrzymanie zachodnich sankcji wobec Rosji.

Zachód rozdarty między wartościami a interesami

W przededniu święta niepodległości w ukraińskich mediach huczało od spekulacji na temat powodów nieobecności na szczycie „Krymskiej Platformy” przywódców USA, Francji i Niemiec. Początkowo stronę amerykańską miał reprezentować Pete Buttigieg, sekretarz transportu w administracji Joe Bidena i kandydat w minionych wyborach prezydenckich. W ostatniej chwili zastąpiła go jednak sekretarz energii Jennifer Granholm, która stanęła na czele kilkuosobowej delegacji tego kraju.

Podobnie Niemcy wysłały do Kijowa swojego ministra gospodarki i energii. Peter Altmaier mówił podczas obrad „Krymskiej Platformy”, że Berlin zamierza współpracować z Kijowem w sprawie „deokupacji” Krymu i chce omówić perspektywy kooperacji w sektorze energetycznym (chodzi między innymi o wsparcie transformacji energetycznej Ukrainy, co wpisuje się w strategię Berlina nastawioną na rezygnację z węgla kamiennego i elektrowni jądrowych). Francja zamiast swojego prezydenta najpierw zapowiedziała udział ministra spraw zagranicznych, lecz ostatecznie Jean-Yves Le Drian wysłał do Kijowa zastępstwo. Warto dodać, że na szczycie zabrakło również Tayyipa Erdoğana, w miejsce którego Ukrainę odwiedził szef tureckiej dyplomacji Mevlüt Çavuşoğlu.

Brak wspomnianych przywódców zachodnich tłumaczony był wydarzeniami w Afganistanie, gdzie Talibowie siłą przejęli władzę po wycofaniu Amerykanów i rozbiciu sił prezydenta Aszrafa Ghaniego. Innym argumentem, po części słusznie używanym przez krytyków sierpniowego terminu obrad „Krymskiej Platformy” było wskazanie na wakacje jako niefortunny czas dla takich wydarzeń. Okres urlopów nie przeszkodził jednak kończącej swój urząd kanclerz Angeli Merkel przyjechać 20 sierpnia do Moskwy na pożegnalną rozmowę z Władimirem Putinem. Na Kremlu przywódcy Niemiec i Rosji paradoksalnie nie uczynili Nord Stream 2 głównym tematem negocjacji – przynajmniej oficjalnie. Wszystko za sprawą przywoływanych wydarzeń na Bliskim Wschodzie.

Dla Berlina i Paryża nowe otwarcie na Moskwę jest istotne nie tylko z punktu widzenia przeciwdziałania terroryzmowi i kolejnym odsłonom kryzysu migracyjnego, ale także dostępu do rosyjskich surowców. Znaczenie powyższych czynników podkreślają zbliżające się wybory parlamentarne nad Szprewą we wrześniu tego roku oraz prezydenckie w kwietniu przyszłego roku nad Sekwaną. W świetle niedawnych sondaży w Niemczech, dwie siły aktywnie promujące uruchomienie Gazociągu Północnego – CDU/CSU oraz rosnąca w siłę SPD – rywalizują o najlepszy wynik w nadchodzących wyborach, a twardy przeciwnik projektu, Zieloni, traci poparcie.

We Francji rozstrzygający bój o fotel prezydencki najprawdopodobniej stoczony zostanie między Emmanuelem Macronem (choć oficjalnie nie ogłosił jeszcze zamiaru reelekcji) a faworyzowaną na Kremlu eurosceptyk Marine Le Pen. Przywódczyni Zjednoczenia Narodowego niejednokrotnie wypowiadała się za zniesieniem sankcji, nałożonych za rosyjską aneksję Krymu i wyprowadzeniem swojego kraju z Unii Europejskiej. Mimo że w ostatnim czasie złagodziła retorykę na potrzebę bieżącej koniunktury, nadal może liczyć na aktywne medialne i prawdopodobnie także finansowe wsparcie Rosji. To budzi grozę w Pałacu Elizejskim, pamiętającym niemal całkowitą bezradność nie tylko własną pięć lat temu, ale wszystkich zachodnich elit wobec ingerowania Moskwy w wybory na całym świecie („Brexit”, przedostatnie wybory prezydenckie w USA i ostatnie we Francji).

Jeszcze większą od tych obaw zdaje się być naiwność Paryża i Berlina stawiających na dialog i współpracę z Putinem w sprawach globalnych, takich jak równoważenie potęgi Chin. W czerwcu tego roku Macron i Merkel wystąpili z inicjatywą zaproszenia rosyjskiego przywódcy na szczyt Unii Europejskiej (nie zwoływany od 2014 roku), co napotkało silny opór ze strony krajów bałtyckich i Polski. Tak się bowiem złożyło historycznie, że wymienione państwa nie mają złudzeń na temat budowania sojuszów ze wschodnią autokracją. Dlatego uporczywie forsowany przez francusko-niemiecki tandem reset z dzisiejszą Rosją będzie osłabiać jedność Wspólnoty, mnożąc zarzuty o poświęcenie europejskich wartości dla swoich partykularnych interesów.

Na początku września Zełeński spotkał się w Waszyngtonie z Joe Bidenem. Szef Białego Domu pogratulował udanego szczytu i zapewnił, że Stany Zjednoczone nadal sprzeciwiają się budowie drugiej nitki Nord Stream. Kijów stara się przedstawić wizytę jako sukces i dowód na to, że relacje z zachodnim sojusznikiem są w bardzo dobrym stanie. Na potwierdzenie chwali się otrzymanym wsparciem finansowym (dodatkowe 60 mln dolarów pomocy wojskowej) i politycznym (poparcie dla „Krymskiej Platformy”).

Niewątpliwie, sam fakt wizyty, mimo że była przekładana i nie miała statusu oficjalnej należy uznać za sukces, zważywszy na ważniejszy problem Afganistanu, z którym boryka się w tej chwili administracja Bidena. Z drugiej strony, we wspólnym oświadczeniu prezydentów nie znalazły się konkrety w kluczowej sprawie dla Kijowa: gwarancji bezpieczeństwa w razie wykorzystywania przez Moskwę nowego gazociągu do destabilizacji Ukrainy. Wraz z zawartymi w dokumencie ogólnikami na temat perspektywy wstąpienia do NATO daje to niezbyt pocieszający bilans wizyty Zełeńskiego w USA, który teraz przed własną i międzynarodową opinią publiczną musi robić dobrą minę do złej gry.

Zbliżenie polsko-ukraińskie?

Czterdzieści sześć krajów na szczycie „Krymskiej Platformy” było reprezentowanych na różnych szczeblach. Wymowną i podkreślającą znaczenie wydarzenia była obecność głów państw i szefów rządów m.in. Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Gruzji, Mołdawii, Rumunii, Szwecji i Finlandii. Podczas części inauguracyjnej Andrzej Duda wygłosił mocne przemówienie, w którym mówił o potrzebie działania w obronie Ukrainy i wezwał do realnej a nie deklaratywnej solidarności Europy, niejako przestrzegając ją przed powtórzeniem lekcji z II wojny światowej, po której alianci „zdradzili nas [Polskę] na rzecz układu ze Stalinem, pozostawili nas w sowieckiej strefie wpływów za żelazną kurtyną”.

O chęci docenienia przez gospodarzy rangi partnerstwa dwóch krajów świadczyło posadzenie Dudy najbliżej ukraińskiego prezydenta (w porównaniu do innych delegacji) w trakcie ceremonii otwarcia konferencji z odpowiednim usytuowaniem biało-czerwonej flagi w sali obrad. Niecałe dwa tygodnie później wiceminister spraw zagranicznych Marcin Przydacz mówił w ukraińskiej ambasadzie podczas uroczystego przyjęcia z okazji dnia niepodległości Ukrainy o sojuszu politycznym Warszawy i Kijowa. Wyraził też przekonanie, że trudny dialog historyczny dwóch narodów będzie z powodzeniem kontynuowany w atmosferze wzajemnego szacunku i przyjaźni.

Ocieplenie relacji samo w sobie jest dobrym prognostykiem, aczkolwiek jeśli weźmiemy pod uwagę szerszy kontekst to zaczniemy rozumieć, że raczej nie wynika z czystego altruizmu. Budzenie antyukraińskich resentymentów w Polsce zazwyczaj jest (przynajmniej było w nieodległych czasach) elementem kampanii wyborczych, kiedy w pogoni za głosami elektoratu prawica kokietuje środowiska kresowe (gwoli sprawiedliwości: również w Ukrainie trudna przeszłość bywa wykorzystywana do zarabiania punktów wyborczych – przykładem dekret Juszczenki ws. Bandery z 2010 roku). W międzyczasie pojawia się pole ostrożnego kompromisu, a w każdym razie niższa temperatura sporu historycznego przestaje blokować możliwość dialogu.

Jednak teraz sytuację dodatkowo komplikuje rosnące poczucie zagrożenia (i osamotnienia) polskich i ukraińskich elit w związku z procesami zachodzącymi na globalnej szachownicy (którego echem jest m.in. wspomniane dążenie Francji, Niemiec i USA do resetu z Rosją). Tymczasem pogłębiający się w ostatnim czasie konflikt z przywództwem Unii Europejskiej wzmacnia stanowisko promotorów bardziej samodzielnego zaangażowania Warszawy w budowanie sojuszów regionalnych, takich jak Grupa Wyszehradzka, Trójkąt Lubelski czy Trójmorze.

Ukraina jest kluczowym elementem tej układanki (ze względu na rozmiar, potencjał wojskowy i gospodarczy), w której Polska chce odgrywać większą rolę i z której stara się zbudować solidny bufor bezpieczeństwa przed Rosją. Sęk w tym, że Kijów wolałby powrót do czasów, kiedy zachodni sąsiad miał silniejszą pozycję w Brukseli i był wpływowym rzecznikiem jego aspiracji euroatlantyckich. Mamy więc do czynienia z nieco wymuszonym i sytuacyjnym zbliżeniem dwóch państw, jednak biorąc pod uwagę wspomniane okoliczności geopolityczne, nie wykluczone, że sojusz ten okaże się bardziej trwały niż można by się spodziewać. Przynajmniej, dopóki Rosja będzie dla nich źródłem rosnącego zagrożenia w regionie, a Zachód – frustracji i rozczarowań.

Nedim Useinow

Nedim Useinow

Członek Rady Koordynacyjnej Światowego Kongresu Tatarów Krymskich w Polsce. Absolwent studiów w zakresie nauk politycznych na Uniwersytecie Gdańskim. Od 2003 roku związany z sektorem pozarządowym w Polsce i na Ukrainie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

The shortcode is missing a valid Donation Form ID attribute.

News Alert

Bądź na bieżąco!

Zamawiając bezpłatny newsletter akceptuje Pan/Pani naszą ochronę danych. Wypisanie się z prenumeraty newslettera jest w każdej chwili możliwe.