Przejdź do treści

Gdańsk łączy

Rozmowa gdańskich redaktorów magazynu DIALOG, Wojciecha Dudy, Basila Kerskiego i Piotra Leszczyńskiego, o tożsamości Gdańska

Piotr Leszczyński: Jak, waszym zdaniem, zmieniło się nasze miasto, czy można już mówić o zamknięciu trzech dekad wolności?

Basil Kerski: Gdańsk odniósł w ostatnich trzech dekadach transformacji niespodziewany sukces gospodarczy. Co więcej, w ostatnich latach rozbudował swoje znaczenie jako ważna metropolia polityczna i kulturalna na mapie Polski. Gdańsk jest dziś symbolem demokratycznej, proeuropejskiej Polski. Miastem, które przeciwstawia się nowym populizmom i pozostaje jednym z centrów ładu demokracji liberalnej. Dzisiaj zapomnieliśmy, że przełom 1989/90 był gorzkim momentem dla Gdańska i Pomorza. Gdańsk, kolebka Solidarności, był jednym z głównych ośrodków tych przemian w Europie, ale kiedy ta przemiana polityczna nastąpiła, wiele było trosk o to, czy akurat Gdańsk i Pomorze, ze swoim przemysłem stoczniowym i morskim, jako region jednak na peryferii Europy, oddzielony na pół wieku od świata przez żelazną kurtynę przechodzącą przez Europę Środkową i Morze Bałtyckie, odnajdzie się w nowej rzeczywistości. Ponadto załamał się rynek międzynarodowy bloku wschodniego, zniknął nie tylko system gospodarczy, ale zniknęły też powiązania międzynarodowe. A drogę na zachód blokowały granice, które nie zniknęły po upadku żelaznej kurtyny, lecz dopiero po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej w 2004 i do systemu Schengen w 2007 roku. Europa otwartych dla Gdańska granic to dopiero nowa rzeczywistość. W latach 90. wszystko wskazywało na to, że Gdańsk to miasto, które będzie miało bardzo duże trudności z odnalezieniem się w nowej Europie. Ale udało się.

Wojciech Duda: Tak, Gdańsk jest dobrym przykładem wykorzystania szans, jakie otworzyły się po upadku muru berlińskiego i komunizmu. Od 1989 roku miasto stało się przestrzenią wolności. W Gdańsku powtarzaliśmy wtedy „wolność to rozwój”. Widzieliśmy przecież, jak w wolnej Polsce zmienia się nasz kraj i nasze miasto, jak z naznaczonego bliznami wojny i komunizmu, skromnego, prowincjonalnego ośrodka przekształca się w nowoczesną metropolię. Wcześniej Gdańsk podziwiano przede wszystkim za odbudowę zabytkowego centrum. Teraz miasto zaczęło gwałtownie się modernizować (infrastruktura!), zaczęły powstawać nowe osiedla. Gdańsk przyciąga inwestorów i – co najważniejsze – nowych mieszkańców. W tym sensie, zmiana jest wpisana w doświadczenie 1989 roku, ale wypada od razu wskazać na pewną cezurę, która zdynamizowała bieg spraw w mieście. Jest to oczywiście rok 2004 i przystąpienie naszego kraju do UE. Jestem przekonany, że Gdańsk wykorzystał w pełni szansę, jaką niosła integracja europejska. Była w tym wielka zasługa prezydenta Pawła Adamowicza i ekipy, która towarzyszyła mu w pierwszej dekadzie tego stulecia. Efekt, jaki udało się uzyskać, przekroczył skalę naszych wyobrażeń i oczekiwań.

PL: Czy przemiany w minionych dekadach wpłynęły na tożsamość miasta i jego mieszkańców?

WD: Wszystkie te zmiany stworzyły wyjątkowy wizerunek miasta, przypomina ono palimpsest, czas nakłada tu swoje warstwy jedna na drugą. W przeszłości jedni wymazywali stare nazwy, skuwali dawne herby i niszczyli szyldy, retuszowali przeszłość, inni odkrywali ją na nowo dla siebie. Miałem wyjątkową okazję dostrzec to głębokie zróżnicowanie, zobaczyć ponownie wiele twarzy Gdańska podczas kilku wędrówek z Chrisem Niedenthalem, które miały miejsce w 2018 roku. Ten wybitny fotografik został zaproszony przez władze miasta, by udokumentować Gdańsk w momencie przemiany. Nasze spacery uświadomiły mi, jak głęboka jest owa zmiana. Często zatrzymywaliśmy się, aby uchwycić czy spojrzeniem, czy fotografią miejsca, które zapewne za chwilę ulegną całkowitej transformacji. Kiedy ma się w oczach wspomnienie ruin gdańskich, które znaczyły miasto nawet w latach 60., to skala przemian, w istocie kolejnej fali odbudowy miasta, może zachwycać, ale oczywiście może też budzić wieloraką krytykę. Jednak suma dokonań na pewno tworzy nową jakość.

Gdańsk jest miastem, które rozwija się skokami, gwałtownymi przyspieszeniami, tak działo się na przykład w drugiej połowie XIX wieku. Wówczas stare średniowieczne miasto, obramowane nowożytnymi ziemnymi obwarowaniami, sprawiało wrażenie wręcz „zapeklowanego”, gdzie cechą charakterystyczną było błoto na ulicach jesienią i wiosną, w którym grzęzły konie i bryczki. Takie miasto w niczym nie przypominało nowoczesnej, gwałtownie zmieniającej się wtedy Europy. Ale na przełomie stuleci nadszedł taki moment, kiedy wszystko gwałtownie ulegało przyspieszeniu, kiedy nagle pękły stare gorsety, zniknęły fragmenty obwarowań, powstały linie kolejowe, szerokie ulice, nowe trotuary, nowe budynki. W jakimś sensie odbudowa powojenna jest rdzeniem, sercem miasta, ale tak naprawdę dopiero dzisiaj tężeje świadomość, że bieg zmian w nadchodzących latach doda naszemu miastu niejedną nową twarz naszemu miastu. Podczas spacerów z Chrisem Niedenthalem odwiedziliśmy Wrzeszcz, matecznik Güntera Grassa. Dzięki spojrzeniu fotografa dostrzegłem (wcześniej mi nieznaną) oryginalną urodę tego miejsca. Mówię o tym, gdyż było to zarazem odkrycie jakby „miasta w mieście”, co dotyczy zwłaszcza zabudowy wokół szkoły, do której uczęszczał w młodości pisarz. Dzisiaj też powstają takie „miasta w mieście”, często tuż obok samego historycznego centrum – myślę tu zwłaszcza o dawnych terenach postoczniowych. Jak zawsze w takich momentach, pojawia się pytanie, jaki jest wspólny mianownik owych przemian? W jaki sposób w czasach zmiany uchronić ciągłość i pamięć miejsca, doświadczeń, ale również i wartości, które miasto i jego mieszkańcy niosą przez historię? 

PL: Czy nowe miejsca, które w ostatnich latach powstają w mieście, tworzą na nowo gdański mit genius loci? Budowa Europejskiego Centrum Solidarności, jako naszej drogi do wolności. Inną odpowiedzią jest Muzeum II Wojny Światowej, z oczywistych względów zbudowane w Gdańsku, ale też inne miejsca dotykające odleglejszych czasów, jak choćby nowa inwestycja Domu Grassa i Chodowieckiego. Mamy też Gdańską Galerię Miejską z oddziałami, w której wystawiane są prace przede wszystkim młodych artystów, wywodzących się między innymi z Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Chciałbym również porozmawiać o fenomenie oddolnych inicjatyw. W tym numerze piszemy o Instytucie Langfuhr – mamy tu do czynienia z kolejnym fenomenem Gdańska, czyli ogromnym apetytem mieszkańców na poznawanie historii dzielnic. Nieprawdopodobną popularnością cieszą się spacery z przewodnikiem po dzielnicach Gdańska. Historia tych, wydawałoby się, nieszczególnych miejsc jest tak ciekawa i nieznana, że gromadzi niejednokrotnie po kilkaset osób i te spacery trzeba regularnie powtarzać.

BK: W latach 90. czytałem dużo tekstów o gdańskim genius loci. Powiem szczerze jako gdańszczanin i osoba bardzo z tym miastem związana, że zawsze budziły one we mnie zdystansowaną reakcję, za dużo było tam kiczu i myślenia na zasadzie: miasto nad morzem, więc otwarte, miasto tradycji hanzeatyckiej, więc ta tradycja w jakiś sposób dalej oddziałuje. Czułem w tym jakąś trudną do zaakceptowani mistyfikację, ale dostrzegałem też mądrą intuicję mieszkańców, ich ambicje, że miasto to organizm, który dobrze funkcjonuje, jeżeli jest otwarty, ale nie może być przestrzenią obywatelsko, ale też i architektonicznie nieprzemyślaną i niezdefiniowaną. Dobrze się rozwija, jeśli istnieje konsensus dotyczący wartości. Wydaje mi się, że dzisiaj należałbym do tych ludzi, którzy mówiliby, że jest coś takiego jak duch Gdańska. Duch, który jest sumą postaw bardzo różnych ludzi w bardzo różnych rolach. Nie twierdzę, że sto procent gdańszczan jest takich, ale po wysłuchaniu tej listy instytucji i inicjatyw, powiedziałbym, że to, co wszystkich tych ludzi – świadomie dzisiaj mówię o ludziach – łączy, to pewien konsensus gdański, który wynika z tego miejsca i jego doświadczenia. Gdańszczanie cenią tradycję i nowoczesność, konserwatyzm i liberalizm, są prospołeczni, mimo swojego konserwatyzmu są bardzo tolerancyjni wobec nowych obyczajów czy form życia społecznego, są patriotami, ale negują nacjonalizm, pamiętają zło totalitaryzmów, alergicznie reagują na język nienawiści, są Europejczykami otwartymi na różne europejskie kultury, które ich miasto ukształtowały, pamiętają o wielokulturowych tradycjach Gdańska.

Podkreślałem wyzwanie drugiej odbudowy Gdańska, bo wydaje mi się, że gdańszczanie dzisiaj bardzo chcą pokojowej Europy. Mają świadomość, jak straszna jest wojna. To miasto jest programowo antyprzemocowe. Ludzie są świadomi tego, jak łatwo przez wojnę zniszczyć ciągłość i starają się ją odbudować wiedząc, że jest to niemożliwe. Podajesz przykład Instytutu Langfuhr – nie da się zrekonstruować starego Wrzeszcza. Dzisiejsza odbudowa miasta to nie jest próba rekonstrukcji. Nie da się wrócić do tego, co było, ale to jest próba zbudowania takich zasobów materialnych czy ideowych, które uchronią miasto przed czynnikami, które mogą je zniszczyć: wojna, nacjonalizm, rasizm, niechęć wobec Innego, brak otwartości, brak bycia we wspólnocie Europejczyków, którzy razem dbają o swój dobrobyt. Wydaje mi się, że to stworzyło kulturę polityczną, w której partycypują nawet obywatele, których nie interesuje pojęcie kultury politycznej, albo biznesmeni, którzy nie interesują się zbytnio polityką.

Kiedy spotykam tych bardzo różnych ludzi, to spotykam obywateli tworzących miasto z systemem odporności, mającym uchronić przed chorobami, z którymi ludzkość ciągle jest konfrontowana. Bardzo konkretnie odbija się to w programach. Przykładowo, wspomniana wcześniej, nowa, bardzo trudna inicjatywa stworzenia Domu Grassa i Chodowieckiego. Dlaczego trudna? Chodowiecki nie żyje już od ponad 200 lat, Grass również odszedł, a tworzymy miejsce dla przyszłości. Być może jest to gdańska specjalizacja: Teatr Szekspirowski kultywuje dzieło artysty, który odszedł wieleset lat temu, a dziś jest miejscem spotkań ludzi nie tylko teatru i sztuki. Być może Gdańsk odkrył umiejętność porzucenia nostalgii i zakotwiczenia się w przeszłym doświadczeniu tak, żeby wzmacniając swój system odporności, bronić tych wartości w świecie współczesnym, które zapewniają dobrobyt, pokój, współpracę, ale też zachowują lokalną tożsamość. Gdańsk celebruje swoją inność, ale jest ona otwarta dla każdego. Widać w tym bardzo duży wysiłek władz, polityki, ale też wielu inwestorów również z Polski, którzy chcą czerpać z nowej otwartości miasta. Powstał nowy duch Gdańska, który za 50 lat będzie odczytywany na przykładzie biografii ludzi, o których dzisiaj trudno się mówi.

WD: Kategoria genius loci jest dla mnie kategorią oczywiście metafizyczną. Pamiętam debaty lat 90., kiedy za sprawą albumów „Był sobie Gdańsk” podnosiliśmy kwestię tożsamości miasta i jego mieszkańców, zastanawiając się bez końca nad fenomenem gdańskości. Mam głębokie przekonanie, że duch miejsca ma zdolność oddziaływania, promieniowania przez stulecia, jakąś siłę, która pozwala na głęboką identyfikację mieszkańców miasta nie tylko ze strzelistymi dachami kamienic i ich fasadami, ale także z kanonem wartości. Moim zdaniem, jest to zjawisko na tyle tajemnicze i fascynujące, by go nie odczarowywać. Gdyby się jednak chwilę nad tym zastanowić, to rzeczywiście jest coś zaskakującego w trwałości „ducha miasta”, jego oddziaływania, i to pomimo głębokich przemian demograficznych, które przeobrażały Gdańsk pod koniec XIX wieku, jak i tak dramatycznego zerwania ciągłości demograficznej, jaka nastąpiła w 1945 roku, kiedy dotychczasowi mieszkańcy opuścili miasto, a jego rumowisko zasiedlili Polacy ze wszystkich stron II Rzeczypospolitej (Wilna, Lwowa czy centralnej Polski).

Z podobnym zjawiskiem, choć oczywiście w daleko mniej intensywnej postaci, mieliśmy do czynienia przez cały okres po 1945 roku – Gdańsk jako jedno z niewielu miejsc i niewielu wielkich miast w Polsce ma w dalszym ciągu dodatni przyrost naturalny. Tkwi więc jakaś siła w tym mieście, w jego murach, która przyciąga i przemawia do nowych mieszkańców. O gdańszczanach, którzy opuścili Gdańsk w 1945 roku, mówiono, że byli starymi gdańszczanami, chociaż ich rodowody często były raptem dwu- czy trzypokoleniowe. Dzisiaj na naszych oczach wzrasta już czwarte pokolenie gdańszczan, i to są ludzie, którzy w naturalny sposób identyfikują się jako gdańszczanie. A mówię o tym wszystkim dlatego, że genius loci jest jednym ze składników tożsamości Gdańska, pozwala na identyfikację zarówno z tradycją, dziejami, jak też z samą materialnością miasta. Z drugiej strony – budzi poczucie wyodrębnienia, odrębności. Pewnie dlatego pojawiło się w ostatnich latach publicznie stawiane, często brutalnie, pytanie: do kogo należy Gdańsk? Moja odpowiedź jest prosta – należy do nas, w zdecydowanej większości przybyłych tu po 1945 roku lub urodzonych tu później. Słowem, do gdańszczan, Polaków, którzy są jednocześnie Europejczykami. Sądzę, że mamy tu identyfikację na wszystkich tych trzech poziomach: miejskim, narodowym i europejskim.

PL: Jakie dziedzictwo niesie z sobą Gdańsk, co pozostanie, jaki jest obraz kultury miasta?

WD: Wielowiekowe dziedzictwo Gdańska ma ambiwalentny charakter (dobrym tego przykładem są dzieje Wolnego Miasta Gdańska 1920–1939). Z tego dziedzictwa każde pokolenie dokonuje wyboru, jest to świadoma praca. Dziedzictwo jest jak wielki kufer podróżny, towarzyszy każdej dziejowości miasta. Ci, którzy mierzą wyżej niż codzienna egzystencja, zawsze sięgają do tego kufra, ale wybierają z niego to, co jest im bliskie, co cenią w przeszłości. W tym sensie Gdańsk jako „retorta czasu” jest prawdziwym wyzwaniem. Niejednokrotnie w latach 90., gdy toczyliśmy wspomniane już gdańskie debaty tożsamościowe, zarzucano nam posługiwanie się pojęciem wielokulturowości, które tylko częściowo pokrywa się z doświadczeniem Gdańska XVI- czy XVII-wiecznego, choć jego dobrobyt tworzyli wtedy Niemcy i Polacy, Szkoci i Holendrzy, Żydzi i Kaszubi. Ale dzieje Gdańska przynoszą również przestrogę, a pierwszym przewodnikiem po mrocznym fragmencie gdańskich dziejów pozostaje Günter Grass, który opowiedział o narodzinach narodowego socjalizmu w Gdańsku – jak nikt przed nim i nikt po nim. W „Blaszanym bębenku” Grass przekształca Gdańsk w uniwersalne doświadczenie. W tym mieście zaczęła się II wojna światowa, ale tu – dodajmy – powstała również Solidarność. To dwa symboliczne zdarzenia, które są wielkimi miejscami pamięci XX wieku.

BK: Bardzo mi się podoba ten obraz kultury – specjalnie nie mówię kultury pamięci. Wynika to z tego, że każdy indywidualnie wybiera z gdańskich zasobów i nie robi tego przypadkowo. Była tu mowa o takich zasobach, przed którymi nikt w Gdańsku nie może uciec, może być obojętny wobec nich, ale one są silne. Fenomen Güntera Grassa, który w jednym mieście, w jednej kulturze lokalnej odbił doświadczenie uniwersalne całego świata. Też jestem za każdym razem mocno zaskoczony, jak bardzo ta literatura się sprawdza i jak bardzo może być nadal inspiracją dla następnego pokolenia. To jest indywidualny dar, który otrzymaliśmy. Wydaje mi się, że Gdańsk bez Güntera Grassa byłby inny i nasze możliwości byłyby inne. Mamy też to szczęście, że dwaj pisarze lokalni, Stefan Chwin i Paweł Huelle – warto to podkreślić – stworzyli dzieło, które w ostatnich 30 latach sprawdza się jako zaproszenie dla każdej następnej generacji. A mianowicie, żeby odczytać Gdańsk na swój własny sposób. Kolejny ciekawy fenomen – tradycja solidarnościowa nie sprowadza się dzisiaj do tradycji bohaterów takich jak Anna Walentynowicz czy Lech Wałęsa, ale jednak do wielkiego lokalnego ruchu pokojowego, ale z uniwersalnymi ambicjami. Wydaje mi się, że geniusz Pawła Adamowicza uratował ten zasób. Paweł Adamowicz zrozumiał, że aby dziedzictwo Solidarności było atrakcyjne dla następnych pokoleń, musi być przetłumaczone na język współczesny, i to mu się udało dzięki Europejskiemu Centrum Solidarności i rozpoczęciu procesu, w którym na co dzień różne pokolenia interpretują, odczytują tę historię, a jednocześnie zobowiązują się do tego, żeby przenieść te wartości we współczesność i do refleksji nad tym, czego my jako obywatele dzisiaj w Polsce bronimy. A bronimy jednak tego uniwersalnego dziedzictwa Solidarności, a nie nacjonalistycznego, które jest promowane przez rząd czy Związek Zawodowy.

Dzisiaj atrakcyjnością Gdańska jest to, że przyjeżdżają do niego młodzi ludzie, znajdują tutaj pracę, znajdują też przestrzeń, która jest topograficznie bardzo atrakcyjna i jak na średniej wielkości miasto mają niesamowite bogactwo wpisania się w bardzo różne doświadczenia i mity. Powojenna historia jest też bardzo ciekawa nie tylko ze względu na nurt solidarnościowy, opozycyjny, ale też na kulturę masową. Cechą Gdańska jest niesamowita wierność wobec Gdańska ludzi, którzy wywodzą się z Gdańska. Nie mam na myśli tylko tych, którzy się tutaj urodzili, mówię o tych Danzigerach, którzy się nimi stali przez swoje życie tutaj. Tak jak Andrzej Wajda, który mnie zaskoczył, gdy powiedział: wiesz, że ja jako reżyser teatralny debiutowałem w Gdańsku w Teatrze Wybrzeże, wróciłem do Gdańska w sierpniu ’80 roku. Był bardzo wzruszony, kiedy Paweł Adamowicz na jego 90. urodziny zapytał, czy nie chciałby zostać honorowym obywatelem Gdańska. Dla mnie to też jest gdańskość. Andrzej Wajda był zawsze gdańszczaninem, mimo że był chyba najbardziej krakowskim z krakowskich artystów.

PL: To jaka przyszłość rysuje się dla miasta, jak będzie wyglądał Gdańsk w kolejnej dekadzie?

WD: Upaństwowiony patriotyzm rządzącej w Polsce partii politycznej utożsamia miłość do ojczyzny z narodem i religią, a ponadto z poparciem dla sprawującej władzę większości. Słyszymy często od rządzących, że „my” może istnieć tylko wtedy, gdy są jacyś „oni”, i w tym sensie Gdańsk staje się bardzo poręcznym narzędziem mobilizowania złych emocji, ponieważ gdy mówimy „my”, od razu widzimy jakichś „onych”. „Oni” to: Żydzi, Ukraińcy, Białorusini, Niemcy. Wymieniani są ci, którzy kiedyś stanowili część historycznej wspólnoty, jaką tworzyła Rzeczpospolita Obojga Narodów, a której „perłą w koronie” było właśnie nasze miasto. Te różne nacje tworzyły Gdańsk przez stulecia. Jeśli zatem dzisiaj w Gdańsku na serio traktujemy dziedzictwo tamtej Rzeczypospolitej, jeśli na serio traktujemy dziedzictwo gdańskiej republiki miejskiej z jej przywiązaniem do wolności, różnorodności i otwartości na świat, to z tej lekcji wyciągamy też praktyczne wnioski. Praktykować tolerancję, krzewić szacunek dla inności, różnorodność uznać za naturalną część naszego świata a nie piętnować wszelką odmienność jako grzech współczesności – taką lekcję otwartego, politycznego patriotyzmu starał się urzeczywistnić w polityce miasta prezydent Paweł Adamowicz, a jego politykę kontynuuje obecna prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz. To stąd bierze się propagandowy atak na Gdańsk, na gdańskość jako na coś obcego. Ale jak można mówić o obcości, skoro Gdańsk realizuje to, co najlepsze z dziedzictwa polskości, z tradycji Rzeczypospolitej Obojga Narodów – tego nie rozumiem i traktuję jako przejaw cynicznego dzielenia Polaków przez rządzący PiS.

Moja obawa dotycząca Gdańska wiąże się z tym, co nazwałbym w skrócie „odwieczny Gdańsk”. Boję się, że za dziesięć, piętnaście lat w głowach gdańszczan powstanie przekonanie, że Gdańsk był odwiecznie „naszym” miastem. Co to może oznaczać? Że zniknie cała różnorodność jego przeszłości, dlatego że nie będzie ani woli, ani ochoty, ani miejsc, które będą skłaniały, zaciekawiały a czasami nawet zmuszały do tego, by skonfrontować się z przeszłością, która uczy różnorodności, szacunku do odmienności, która podkreśla te wszystkie wartości, jakie odkrywaliśmy w minionych latach i jakie dziś są nam tak drogie. Wyzwaniem, jakie stoi dzisiaj przed nami jest więc maksymalne upowszechnianie wśród samych gdańszczan wiedzy o dziejach ich miasta. Przez takie placówki edukacyjne, jak ECS, MIIWŚ, Teatr Szekspirowski, Dom Grassa i Chodowieckiego należy podkreślać wielobarwność, mozaikowość, zróżnicowany splot dziejowy, który spotkać można w Gdańsku jak nigdzie w Europie.

 


Wojciech P. Duda, redaktor naczelny „Przeglądu Politycznego”, współautor serii albumowej „Był sobie Gdańsk”, która zainicjowała debatę nad tożsamością Gdańska po 1989 r., w latach 2007–2015 główny doradca premierów Donalda Tuska i Ewy Kopacz, w latach 2016–2017 doradca prezydenta miasta Gdańska Pawła Adamowicza.

 

 


Basil Kerski, redaktor naczelny Magazynu Polsko-Niemieckiego DIALOG oraz dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku, mieszka w Gdańsku i Berlinie.

 

 

 


Piotr Leszczyński - DIALOG FORUM

Piotr Leszczyński, redaktor „Przeglądu Politycznego”, Magazynu Polsko-Niemieckiego DIALOG oraz portalu „Forum Dialogu”, przewodniczący Stowarzyszenia Kulturalno-Edukacyjnego „Kolegium Gdańskie”.

 

 

 


Rozmowa ukazała się w Polsko-Niemieckim Magazynie DIALOG nr 134

Rozmowa

Rozmowa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

The shortcode is missing a valid Donation Form ID attribute.

News Alert

Bądź na bieżąco!

Zamawiając bezpłatny newsletter akceptuje Pan/Pani naszą ochronę danych. Wypisanie się z prenumeraty newslettera jest w każdej chwili możliwe.