Słowo i odpowiedzialność za człowieka. Rola intelektualistów w XXI wieku
Jaka jest dziś rola intelektualistów, gdzie są przestrzenie dla ich działania, jaką ponoszą odpowiedzialność? Są to kwestie, które zainteresowały redakcję wydawanego w Polsce angielskojęzycznego periodyku „New Eastern Europe” (NEE). Iwona Reichardt, redaktorka czasopisma, przeprowadziła pod koniec 2018 roku w zamku w Wojnowicach, siedzibie wydawcy NEE, Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego, rozmowę z Basilem Kerskim o intelektualistach w XXI roku. Rozmowa ukazała się dotychczas tylko w języku angielskim w numerze „New Eastern Europe” na temat „Public intellectuals. What is their place, role and responsibility today?” (NEE, nr. 1/2019).
Iwona Reichardt: Na nasze spotkanie przyniosłeś ze sobą książkę nieżyjącego już Ralfa Dahrendorfa…
Basil Kerski: Tak, na naszą rozmowę o intelektualistach przyniosłem nieznaną w Polsce książkę wybitnego niemiecko-brytyjskiego socjologa Sir Ralfa Dahrendorfa z 2006 roku: Versuchungen der Unfreiheit. Die Intellektuellen in Zeiten der Prüfung (Pokusy zniewolenia. Intelektualiści w czasach próby). Dahrendorf pisze w niej nie tylko abstrakcyjnie o roli intelektualistów, ale także o przełomach w XX wieku, w których uczestniczyli, oraz o wyzwaniach, których doświadczamy na początku XXI wieku. Zdaniem Dahrendorfa najważniejsze przełomy najnowszej historii to koniec drugiej wojny światowej w 1945 roku, rewolucja kulturowa 1968 roku, upadek komunizmu w 1989 roku i atak na World Trade Centre w Nowym Yorku 11.9.2001 roku. Szczególnie ciekawy w tej publikacji jest rozdział, w którym Dahrendorf analizuje wyzwania, jakie nas jeszcze czekają. Czytając go dzisiaj widzimy, jak bardzo potwierdziły się jego przewidywania. Dla przykładu, Dahrendorf pisał, że choć nie powtórzy się ani XX-wieczny faszyzm ani komunizm to jednak czeka nas fascynacja społeczeństwem opartym na modelu „dobrobyt za zamknięciem”. Dahrendorf, urodzony w Hamburgu Niemiec oraz Brytyjczyk z wyboru, wieloletni prorektor uniwersytetu w Oxford, były poseł Bundestagu i członek Izby Lordów, uważał bowiem, że tak jak nie ma jednego modelu demokracji, jak też nie ma jednego autorytaryzmu.
A druga część tytułu? Czyli intelektualiści….
W swojej książce definiuje przełomy jako kontekst dla pytania o rolę intelektualisty w nowym wieku. Dahrendorf uważa, że nie wystarcza być inteligentem, akademikiem by być intelektualistą. Nie wystarczy być człowiekiem pióra. Zdaniem Dahrendorfa intelektualistą jest ktoś, kto broni wartości, uniwersalnych praw człowieka. Ktoś, kto wierzy w siłę słowa pisanego i mówionego. Dla Dahrendorfa intelektualista to ktoś, kto ma ambicje pozytywnej zmiany społeczeństwa, kierując się ideałem społeczeństwa otwartego. Bardzo bliska jest mi ta definicja, niemniej jednak coraz bardziej zastanawiam się, czy to pełny obraz roli, oddziaływania intelektualistów dziś.
Dzisiaj obserwujemy przemiany, które zostały stworzone przez intelektualistów, którzy również wierzą w siłę sprawczą słowa. Jednak ci intelektualiści chcą nowych form autorytarnych, reakcyjnych, promują wręcz idee zamknięcia społeczeństw, powołują się także na wartości, na przykład chrześcijańskie.
Czy używając słów Karla Poppera nazywałbym ich „wrogami demokracji”? Może my też powinniśmy przyjąć taką dychotomię: public intellectuals versus wrogowie demokracji?
Myślenie w formie dychotomii oddala raczej od precyzyjnej analizy rzeczywistości. Ja bym podszedł do tego nieco inaczej. To znaczy, dzisiaj niestety bardzo słabi są intelektualiści, którzy bronią otwartego społeczeństwa, demokracji i uniwersalnych wartości. Niewiele osób ich teraz słucha. Dlatego ich rola jest teraz najbardziej heroiczna.
Często zarzuca się dziś intelektualistom, że głoszone uniwersalne wartości brzmią właśnie zbyt ogólnie, zbyt teoretycznie dla dzisiejszego odbiorcy?
Autorytet człowieka, czy artysty, wynika nie tylko z tego, co mówi, ale też z tego, czy wartości, o których mówi, zostały też przez niego osobiście wdrożone – jego publiczna droga życiowa określa jego autorytet. I tu chyba najbardziej wymownym przykładem intelektualisty jest dla mnie do dnia dzisiejszego Albert Camus. Pochodził z biednej rodziny, musiał ciężko wywalczyć wyższą edukację. Jego wrażliwość społeczna była autentyczna. Jako człowiekowi kultury śródziemnomorskiej daleko mu było od francuskiego nacjonalizmu czy imperializmu. Także jego uniwersalny humanizm był autentyczny. W czasach wojny stanął po stronie antyfaszystowskiego ruchu oporu a nie kolaborantów. A jako człowiek lewicy zrozumiał niebezpieczeństwo czerwonego totalitaryzmu. W swoim wykładzie noblowskim wygłoszonym w 1957 roku na Uniwersytecie w Uppsali Camus przedstawiał intelektualistę jako partyzanta. Nie był to oczywiście partyzant w sensie zbrojnym, tylko ktoś, kto jest niezależny. Niezależny od systemów politycznych. Ale też ktoś, kto stoi w obronie wszystkich porzuconych przez władzę. Piękna metafora. Camus był zdania, że właściwie każdy pisarz ponosi taką odpowiedzialność – nie tylko za słowo, ale i za los ludzi. Rola pisarza, artysty, intelektualisty jest więc daleka od narcyzmu.
Zwróćmy jeszcze uwagę na kontekst: w momencie, kiedy Camus dostał Nagrodę Nobla, był w kompletnej izolacji. Został przez marksistowskich publicystów zniszczony za „L’home révolté” (Człowieka zbuntowanego), to jest za rzekomą naiwność nieprzyłączenia się do głównych nurtów historycznych, które jednak pozytywnie zmieniły świat. Konflikt pomiędzy Camusem a Sartrem to było jednak coś więcej niż debata na temat stalinizmu. Camus przecież bardzo popierał biorących udział w wydarzeniach roku 1956, zarówno na Węgrzech jak i w Poznaniu. Deklarował wobec nich swoją sympatię.
Co jednak bardziej istotne, autorytet Camus miał podwójny wymiar. Po pierwsze wyrażał się w jego aktywnej roli w Resistance. Dzisiaj powiedziałbym jeszcze, że był to Francuz, który pochodził z kulturowej peryferii i nadał ton językowi francuskiemu. I tu nie chodzi tylko o to, że Camus urodził się w Algierii, lecz – co również bardzo ważne – że przyznawał się do ludzi wykluczonych. Jego ostatnia, pośmiertnie wydana niedokończona powieść „Pierwszy człowiek” to między innymi portret jego matki – analfabetki. Co znamienne, w tej pracy Camus pokazuje swój szacunek dla ludzi, którzy z perspektywy dominującej francuskiej kultury, nie odgrywali żadnej roli. Pisząc o nich, Camus mówi: tam, gdzie jest słowo, filozofia, myśl, jest odpowiedzialność za człowieka.
Albert Camus był intelektualistą, który posiadał świadomość społecznych konsekwencji swoich czynów i myśli. Według Camus intelektualista bierze za nie odpowiedzialność. To jest bardzo idealistyczne podejście, ale też przecież nieodległe doświadczenia XIX i XX wieku pokazały nam, że pomimo rewolucji industrialnej i dobrobytu materialnego, wyobrażenia o rzeczywistości wpływają na kształt naszego życia, czy bezpieczeństwo. Przecież wszystkie z dotychczasowych kryzysów były realizacją konstruktów w ludzkich głowach.
Kim zatem są zatem public intellectuals?
To są osoby słowa pisanego czy mówionego, które stoją w obronie godności człowieka. A tą godność gwarantują społeczeństwa otwarte, demokratyczne systemy polityczne oparte na uniwersalnych prawach człowieka. Dla mnie największy autorytet jako public intellectuals miały i mają te osoby, które bezpośrednio doświadczyły totalitaryzmów, despotycznych systemów politycznych czy społeczeństw zamkniętych i potrafiły czy potrafią ostrzec nas przed autorytarnymi pokusami. Tu podałbym przykład Primo Levi, Czesława Miłosza, Józefa Czapskiego czy Vaclava Havla.
Ale pamiętajmy też, że jest jeszcze drugi aspekt tego pojęcia „intelektualista”, który wskazują jego negatywne konotacje. Sam byłem zaskoczony, gdy ostatnio wróciłem do debaty wokół afery Dreyfusa, gdzie pojęcie „intelektualista” pojawiło się jako zarzut strony anty-dreyfusowkiej, antysemickiej. To nie było tak, że Clemenceau, jako wydawca tekstu „J’Accuse…!” nazwał Zolę intelektualistą, że to pojęcie miało od samego początku pozytywną konotację. To autorytarna strona zarzucała Clemenceau i Zoli, że byli intelektualistami. Więc od początku pojęcie intelektualisty było używane także przez nacjonalistycznych populistów przeciwko demokratom. Było i jest ono używane, aby wykluczyć głosy krytyczne i oświeceniowe, aby zatrzymać procesy emancypacyjne. Dziś w Europie obserwujemy wzrost podobnych postaw, które chą zatrzymać procesy przemian kulturowych, migracji, awansu migrantów, dalszej emancypacji kobiet, równouprawnienia.
Wracając do Dahrendorfa, on używa pojęcia „anty-oświecenia” jako coś, co jeszcze nas w XXI wieku czeka. Myślę, że taką nową falę anty-oświecenia obserwujemy teraz w Europie i na świecie. To oczywiście nic nowego. Zawsze pojawiał się problem emancypacji mniejszości, które stawały się łącznikami między nowymi warstwami społecznymi. Tak było w przypadku Żydów pruskich, austriackich, francuskich. Pojawiły się nowe elity, które zaczęły kwestionować porządek, jak sto lat temu we Francji za czasów sporu wokół Dreyfusa.
Patrząc z tej perspektywy na dzisiejszą Europę, powiedziałbym, że mamy do czynienia z negacją procesu, co określa się mianem multikulti. I nie tyle chodzi o kulturę, jej przemiany, ponieważ kultury są zawsze dynamiczne, płynne, czerpią z różnych źródeł, co po prostu o ludzi. O ludzi, którzy nie pasują, nowe elity z innym tłem etnicznym, inny kolorem skóry, inną pamięcią zbiorową, które wchodzą w kluczowe pozycje społeczne i kulturowe, co automatycznie wywołuje zmiany. Obserwuje ten proces wyraźnie w Niemczech. Dziś literaturę, film, czy sztukę niemiecką kształtują w dużej mierze Niemcy z migracyjnymi biografiami. Są najciekawszymi głosami kultury niemieckiej, ponieważ wnoszą uniwersalne, niekiedy pozaeuropejskie doświadczenia w kulturę niemiecką, wzbogacają ją. Są inni, ambitni. Budzą podziw, a u niektórych także irytację. Niekiedy multikulti to nie tylko spotkanie europejskiej tożsamości z pozakontynentalną. Multikulti to także na przykład w Niemczech spotkanie postkomunistycznej kultury wschodnich Niemiec z zachodnioniemiecką, reńską, katolicką – to też wywołuje przemiany, rodzi napięcia, konflikty, zachęca do myślenia o zamknięciu.
Przeciwnicy multikulti sugerują, że mamy do czynienia z czymś nowym, a przecież wielokulturowość zawsze była obecna w Europie i nie tylko…
Dzisiaj wielcy intelektualiści żyją lub urodzili się poza Europą. Przynajmniej jeśli chodzi o ten kosmopolityczny model intelektualisty, o którym mówimy. W tym samym ujęciu Dahrendorf pisał, że dla niego intelektualistą był Arthur Koestler. Ja z kolei byłem ostatnio na wystawie w Marsylii i według mnie pokazywany tam Ai Weiwei jest intelektualistą, który kontynuuje najlepsze tradycje XX wieku, które znaliśmy dotychczas w Europie. To znaczy jest to oczywiście chiński artysta, ale też jakże uniwersalny. I dlatego jego prace odgrywają ważną rolę w Europie, są dla nas punktem odniesienia, bronią indywidualności w Chinach i także naszej wolności. Weiwei pokazuje, że świadomość kreowania obrazów jest dzisiaj jednym z instrumentów wyrazu słowa. Dzisiaj obraz też jest słowem. Tu bym się nawet nie bał nazwania tego zjawiskiem pozytywnym. Andrzej Wajda też był intelektualistą XX wieku. Pokazał, że używał języka obrazu, ale był intelektualistą broniącym wartości. Ciekawe jest to, że używał akurat literatury pisanej, a nawet wzmocnił jej przekaz za pomocą filmu.
To nawiązanie do Wajdy od razu nasuwa pytanie gdzie są dzisiaj polscy intelektualiści?
A może lepiej je sformułować następująco: czy ostatnimi polskimi intelektualistami nie byli, nie są filmowcy? Od razu na myśl przychodzi mi Krzysztof Kieślowski, Agnieszka Holland, Paweł Pawlikowski czy Małgorzata Szumowska. Wydaje mi się, że w Polsce przyjdzie jeszcze nowe pokolenie intelektualistów, ale będą to ludzie, którzy będą negowali wszystkie główne nurty dzisiaj dominujące w obszarze kultury. Dzisiaj widzimy przede wszystkim narcyzm, sprowadzający sztukę do zabawy. Jest to sztuka anty-camusowska, bo wyraża bardzo negatywny stosunek do polityki, do państwa i niezrozumienie, że nawet bez polityki przed pewnymi zagadnieniami nikt nie ucieknie.
Czy ten narcyzm nie jest nadal reakcją na to, co oferował kiedyś socrealizm?
Narcyzm artystów był zawsze wykorzystywany przez władze totalitarne i autorytarne. Być może tak jest również w Polsce. Pytanie, gdzie są ci ludzie, którzy przeciwko większości powiedzą, że nie ma wolności bez obrony mniejszości. To jest właśnie nasze wyzwanie dzisiaj.
A może taki głos przyjdzie gdzieś z peryferii? Na przykład od przedstawiciela ukraińskich migrantów?
Tu pojawia się inna kwestia, a mianowicie: każdy kraj ma swoje zadania do odrobienia i dlatego potrzebuje intelektualistów na swoim terenie. Jak patrzymy na Niemcy, to widać, że tam potrzeba intelektualistów, którzy łączą Wschód i Zachód. Wschód Niemiec jest bardzo podobny do Polski w sensie „dobrobyt tak, ale bez obcych”. Zachód Niemiec jest już bardziej kosmopolitycznie ukształtowany przez fale czterech pokoleń migrantów.
Wracając do Ukrainy, to jednak jest wielokulturowe i wieloreligijne państwo. Więc może faktycznie stamtąd dzisiaj możemy oczekiwać nadejścia nowego pokolenia europejskich public intellectuals?
Bardzo ważny jest dziś w Europie silny jest głos ukraińskich intelektualistów – Andruchowycza, Zabuszko, Żadana, Kurkowa, Riabczuka – głos prodemokratyczny, proeuropejski, przeciwny autorytaryzmowi i neoimperializmowi Rosji Putina. Ukraińscy intelektualiści są ważnym głosem w obronie anty-jałtańskiego ładu europejskiego, który narodził się po demokratycznych rewolucjach lat 1989-1991. Ukraina ma tę przewagę, że ma intelektualistów wielojęzycznych, mówiących po angielsku, niemiecku, polsku i także po rosyjsku, których my nie mamy. Oni są dziś ważnymi łącznikami między wschodem i zachodem; między Europą Unii Europejskiej a wschodnią, postkomunistyczną częścią kontynentu. Są wyjątkowo niebezpieczni dla reżymu Putina jako rzecznicy prodemokratycznego rozwoju państw byłego Związku Sowieckiego.
Dobre dla Polski byłoby, aby ukraińscy intelektualiści współtworzyli debatę debatę o Europie i przyszłości…
Ale niestety obserwuję, że oni się poniekąd politycznie odwrócili teraz od Polski. Silne u nas w Polsce antyzachodnie, wręcz nacjonalistyczne głosy osłabiły międzynarodowy autorytet Polski. Polska z własnego wyboru znalazła się dziś na politycznej peryferii Europy. Na dodatek prowadzimy bardzo skupione na sobie debaty historyczne i polityczne, uciekamy przed wyzwaniami świata, nie interesuje nas też perspektywa sąsiadów. Odwróciliśmy się mentalnie od nich, mimo marzeń o przywódczej roli w regionie w ramach Trójmorza. Nasze życie publiczne i intelektualne niestety przestało być atrakcyjne dla naszych sąsiadów. Mam nadzieję, że to się zmieni. Polsko-ukraińskie relacje przetrwają te trudne lata, w ciągu ostatnich trzech dekad, powstały bardzo silne intelektualne więzi z Ukrainą. Jest oczywiście cała masa polskich wydawnictw, środowisk kultury, które stale współpracują z partnerami z Ukrainy, ale to się niestety nie przekłada teraz na żaden ciężar, nie tylko polityczny, ale nawet medialny. Oni mają swoich przyjaciół, są obecni, ale niewiele mogą zrobić. Polskie elity rządzące raczej flirtują z nacjonalistycznymi środowiskami, nie chcą budować kapitału politycznego na pojednaniu z Ukraińcami. Podobnie jest w przypadku Bałkanów. Polityka polska nie dostrzega tego regionu, aczkolwiek w świecie kultury coraz intensywniejsze są więzi. A to Bałkany są dzisiaj kopalnią intelektualistów, to znaczy ludzi słowa, którzy mają nam Europejczykom coś ważnego o naszej współczesności do powiedzenia. To w krajach bałkańskich artyści tworzą teraz ważne dzieła. Oni też mają zupełnie inne biografie niż dzisiejsi trzydziesto- czterdziestolatkowie w Europie Środkowej czy zachodniej. To są ludzie, którzy przeszli wojnę, przeżyli wojny etniczne, których postawiono przed presją wyboru, którzy dokonali wyboru na rzecz tego, co jest bardziej skomplikowane, nieoczywiste, obrony godności człowieka. To widać bardzo wyraźnie w takich obszarach jak literatura.
Czy to nie jest tak, że Ukraińcy i mieszkańcy Bałkanów ulegają wrażeniu, że i tak stanowią peryferia Europy i dlatego skupiają się bardziej na problemach własnych społeczeństw, niejako mniej angażując w dyskurs europejski?
Wielka zmiana w polityce światowej to jest zawsze spotkanie dynamiki na peryferii z polityką centrum. Tak jak Wietnam zmienił Amerykę, choć Amerykanie szli tam w pewnym sensie tylko na wojnę zastępczą, pośrednią z sowietami. Podobnie było z wojną w Afganistanie. Podobną rolę peryferii, która wzmocniła dynamikę w centrum pełnił Gdańsk w latach 1980-tych. Może w ogóle powinniśmy się zastanowić, czy intelektualistą nie jest – skoro już mowa o moralności – ktoś, kto broni wartości i słabych, broni perspektywy peryferii. Ale czy to nie jest też tak, że pozytywny intelektualista to ktoś, kto się nie boi łączyć bardzo różnych źródeł kulturowych, różnych punktów widzenia na świat, mam na myśli społecznych i geograficznych? Czy intelektualista nie jest tym, którego zadaniem jest poprowadzenie ludzi nie w sposób autorytarny, ale tak by pokazać, że życie oznacza wieczną zmianę. I wskazywać, że człowiek jako jednostka jest słaby, boi się i powinien się bać, ale też, z drugiej strony, nie ma zbawienia w agresji, w totalitarnej kontroli życia. Z tą zmianą trzeba płynąć i ją w taki sposób wykorzystać, żeby ona była dla człowieka korzystna i dobra. Wydaje mi się, że intelektualiści są wielkimi twórcami i praktykami form/modeli współżycia ludzi.
Jest też jeszcze jeden bardzo ładny tekst o roli intelektualisty, a który w ten sposób nie został niestety odczytany. Jest to cykl wykładów Ryszarda Kapuścińskiego o spotkaniu z Innym z początku XXI wieku. U Kapuścińskiego myśl była bardzo prosta: człowiek, spotykając się z metaforycznym Innym, ma w sobie zarówno strach, potencjalne odrzucenia, agresję jak i ciekawość. I musimy wtedy dokonać wyboru, czy się otwieramy, czy odrzucamy. Tu się z Kapuścińskim zgadzam; nie ma dobrych i złych ludzi w chwili spotkania z innością. W nas jest i ta dobra, pokojowa droga, i ta zła. Rolą kultury, ale także i religii, jest pomagać ludziom dokonywać wyboru, bezpiecznego. Oczywiście zawsze lepiej wybrać wysiłek spotkania z Innym, bo to przynosi korzyści. Więc intelektualista to może jest ktoś, kto pokazuje, że na tej drodze spotkania z Innym – a tutaj też mam na myśli metaforycznie spotkanie peryferii z centrum – powstaje coś dobrego.
Wydaje mi się również, że nadal niedookreślona jest rola i władza intelektualisty. To znaczy, oczywiście intelektualista to jest ktoś bez władzy, ale to również jest ktoś, kto chce wpłynąć na wyobraźnię zbiorową. To ktoś, kto broni pewnych modeli współżycia, ale też ktoś, kto nie ma władzy politycznej, nie pretenduje do niej…
Czy zatem polityk może być intelektualistą?
Nie. Polityk nie jest intelektualistą. Nawet intelektualiście, który staje się politykiem, trudno jest już być intelektualistą z praktycznego względu – musi używać instrumentów działania, które są fair, ale są inne niż te, których używał do tej pory. Na przykład polityk ze strategicznych względów nie może mówić często otwarto tego, co myśli, ponieważ ma inne instrumenty kreowania rzeczywistości niż tylko słowo. Tak więc intelektualistą jest ktoś, kto nie ma władzy politycznej, ale kto też ma większą wolność wyrazu niż polityk. W konsekwencji intelektualista może mieć nawet większy wpływ na rozumienie świata przez ludzi niż politycy. Dlatego głos intelektualisty może być ważny, wpływowy z perspektywy polityków.
Jaki to jest rodzaj władzy?
Najłatwiej jest oczywiście być (pseudo-)intelektualistą z destruktywną władzą, populistycznym inteligentem. Wszystkie złe rzeczy narodziły się w głowach ludzi i wielu autorytarnych przywódców politycznych zaczynało jako ludzie charyzmatycznego słowa mówionego czy pisanego – Lenin, Joseph Goebbels czy Pol Pot. Oczywiście ci ludzie nie mieszczą się w podejściu normatywnym Dahrendorfa.
O wiele trudniej udowodnić siłę konstruktywną intelektualistów, którzy bronią, nazwijmy to, otwartych form demokratycznych. Tu są zawsze dwie metody: jedna biograficzna, trochę jak w przypadku polityków, gdzie szuka się kontekstu intelektualnego. Ale być może tę konstruktywną siłę intelektualistów najlepiej widać w ruchach społecznych. Za każdym bowiem pytaniem o ruchy społeczne kryje się pytanie o idee, które są ich siłą polityczną.
Myślę, że jednymi z największych intelektualistów polskich, z największą władzą, ale jako politycy już ze słabą władzą, byli tacy ludzie jak Jacek Kuroń, a także intelektualiści katoliccy tacy jak Mazowiecki czy Stomma i promowana przez nich idea pojednania z sąsiadami. Nie byłoby przecież pokojowej transformacji w Europie Środkowej bez kultury pojednania.
Wracając do tej destrukcyjnej władzy intelektualistów, dzisiaj oprócz public intellectuals pojawiają się tzw. influencerzy. Ich rola jest szczególnie widoczna w mediach społecznościowych…
Współczesne przemiany technologiczne niosą za sobą dokładnie to wszystko, co zawsze niósł postęp. Mogą być instrumentem bardzo skutecznym dla intelektualistów, ale mogą być też wykorzystane przez ludzi słowa, których nie interesują uniwersalne wartości, tylko interesuje własny interes, a tych jest zawsze najwięcej. Wydaje mi się, że mamy bardzo wielu samozwańczych public intellectuals czy influencers, którzy są częścią społecznego spektaklu, chcą jedynie komentować, zwrócić uwagę, nie chcą bronić wartości, proponować rozwiązania, pozytywnie współtworzyć politykę. To jest sposób na życie. To nie jest zarzut, ponieważ być intelektualistą oznacza brać odpowiedzialność, ryzykować, byś odważnym. Nie każdemu jest to dane.
Czyli oni po prostu cynicznie grają?
Nie. Może zacznę od najprostszego pytania: gdzie są dzisiaj intelektualiści? Przed dzisiejszą rozmową z Wami ja również zastanawiałem się, czy ja jestem intelektualistą i powiem tak: jako osoba publiczna, odpowiedzialna za instytucję kultury, ale także jako człowiek słowa codziennie stoję przed tym prostym wyborem, czy mogę spojrzeć w lustro. Czy zachowałem niezależność, czy byłem szczery, odważny, czy byłem, jestem wierny moim wartością? Czy raczej brałem udział w debacie publicznej, aby zaistnieć, być? Dla osób publicznych istnieje bardzo płynna granica między narcyzmem, próżnością, zaangażowaniem, kompromisami, które prowadzą do celów, a oportunizmem. Jest jeszcze inny wybór – powiedzenie sobie nie, nie idę w tą stronę, nie przekraczam tej granicy, nie chce tego kompromisu.
Teraz tego narcyzmu zdaje się być coraz więcej. Ale narcystyczne jednostki są jednak przede wszystkim nastawione na przekazy jednostronne – monologi. A bycie public intellectual to raczej bycie rozmówcą…
Z tym terminem public intellectual to trochę tak jak z liberal democracy. Rozumiem, że ktoś używa wyrażenia public intellectual, żeby tę rolę publiczną jeszcze raz podkreślić. To taki zabieg retoryczny. Tak jak demokracja jest demokracją i nie ma innej, tak samo nie ma innego intelektualisty niż public.
Może warto zadać pytanie o sam intelekt. Pamiętajmy, że za pomocą intelektu tworzy się też negatywne systemy polityczne. A intelektualista to jest nowoczesne pojęcie wynikające z wyborów w czasach bardzo głębokich przemian. Te przemiany zawsze były, tylko może nasza pamięć sięga ostatnich dwustu lat. Czy w czasach antycznych nie było intelektualistów? Byli. Czy w czasach wczesnego Islamu nie było intelektualistów? Też byli.
Wydaje mi się, że też nowoczesne pojęcie intelektualista wyrosło z anty-kosmopolitycznego nurtu, który się pojawił w czasie globalizacji pod koniec XIX wieku. Akurat tak się stało, że w Europie krytyka intelektualistów skupiła się wówczas na Żydach, ale nie traktowałbym pojawienia się tego pojęcia tylko w kategoriach historii antysemityzmu. Co na pewno jest ciekawe, to, że pod koniec XIX wieku, na początku XX wieku, ale także dzisiaj, mamy czasy globalizacji i kryzysu kapitalizmu. Spór wokół Dreyfusa był też sporem na temat kapitalizmu, a także o wpływy nowych warstw społecznych na świecie.
Dzisiaj z kolei obserwujemy jeszcze takie różne hybrydy ideologiczne, które na przykład łączą imperialistyczne wizje tworzone przez Aleksandra Dugina z postępowymi koncepcjami Thomasa Pikettiego…
Ale to jest już opisane. Wiecie, co jest najmniej opisane? Obojętność. I to, że żyjemy w czasach intelektu oraz, że dzisiaj największą wartością jest wartość wyobrażona. To jest ta najgłębsza rewolucja i coś, czego ja też nie rozumiem – że wartością dzisiaj nie jest nic materialnie wyprodukowanego. A to jest ważne. Dzisiaj koncernom, które zarabiają miliardy na giełdach, nie opłaca się inwestować w człowieka. To jest bardzo głęboka rewolucja, stworzona przez intelekt. Cały świat, wszystko, co ma wartość, w dużej mierze dzieje się w naszej wyobraźni. Nawet nasze zachowanie konsumenckie odwołują się do naszej wyobraźni. I ciekawe jest też to, że intelekt odczepił się od pamięci.
Przede wszystkim jest ta pierwsza rzecz, o której wspomniałem: zobaczcie, ilu jest ludzi z niesamowitymi umiejętnościami intelektualnymi, a którzy są obojętni? Innymi słowy; jak bardzo ograniczyła się nasza wyobraźnia mimo rosnących umiejętności? Jest to trochę podobne do rewolucji postępu naukowego na początku XX wieku, który też rozszerzył naszą wiedzę i intelektualne możliwości, ale nas humanitarnie zawęził.
Basil Kerski – redaktor naczelny magazynu polsko-niemieckiego DIALOG oraz dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności.