Przejdź do treści

Make Hungary Great Again

„Make Hungary Great Again”, po węgiersku: „ismét naggyá teszi Magyarországot”, ten passus z Preamble (National Avowal of Faith) węgierskiej konstytucji, uchwalonej w kwietniu 2011 r., stał się hasłem węgierskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Samo hasło prezydencji zostało przez niemal wszystkich zinterpretowane jako nawiązanie do sloganu Donalda Trumpa z okresu poprzedniej prezydentury. Takie skojarzenie zapewne jest Węgrom  na rękę, jeśli wziąć pod uwagę (z jednej strony) otwarte popieranie Donalda Trumpa w wyścigu o prezydenturę, z drugiej zaś strony, że sam kandydat Trump był jedną z osób, które Orbán odwiedził w czasie swojej „misji pokojowej”.

Premier Węgier w kilkadziesiąt godzin od objęcia prezydencji w UE odwiedził Ukrainę i Rosję (odpowiednio 2 i 5 lipca); następnie udał się do Chin (8 lipca) i USA, gdzie w Waszyngtonie wziął udział w Szczycie NATO z okazji 75. rocznicy powstania Sojuszu Północnoatlantyckiego. W amerykańskiej stolicy kontynuował dyplomatyczne tournée na spotkaniach z prezydentem Turcji (10 lipca), i właśnie z Donaldem Trumpem (11 lipca). Sam określił spotkania z kolejnymi przywódcami jako „misję pokojową”, której celem jest jak najszybsze zaprowadzenie pokoju. Warto w tym miejscu nadmienić, że dokładnie ten sam termin – „misja pokojowa”, został przez Orbána użyty już 1 lutego 2022 r. Tego dnia, na trzy tygodnie przed rosyjskim atakiem na Ukrainę, Orbán odwiedził Moskwę i spotkał się z Władimirem Putinem. Zresztą ta wizyta (według dziennikarzy śledczych portalu Direkt36), miała upewnić węgierskiego premiera w tym, że do eskalacji konfliktu nie dojdzie.

Spotkanie z Donaldem Trumpem premier Węgier opisał krótko w mediach społecznościowym zdjęciem z byłym i przyszłym prezydentem USA wraz z hasłem „Donald Trump. Prezydent pokoju” oraz wpisem następującej treści: „Rozmowa z panem prezydentem Trumpem na temat pokoju. Dobra wiadomość dnia – on to rozwiąże!”. Ta retoryczna figura utożsamiająca Trumpa z pokojem pojawia się nie po raz pierwszy. Poprzednie spotkanie obydwu polityków, do którego doszło w marcu 2024 r., Orbán podsumował wpisem następującej treści: „Węgrom potrzeba pokoju! Imię pokoju – Donald Trump”. Ta opowieść o sile i znaczeniu Trumpa w węgierskiej opowieści obecna jest od pierwszego dnia wybuchu wojny. Szef węgierskiej dyplomacji już w lutym 2022 r. mówił, że gdyby nie doszło do zmiany prezydenta USA, to nie doszłoby do wojny. Potwierdził to potem (w październiku 2022 r.), w wywiadzie dla One America News Network (OANN), w którym stwierdził: „Gdyby Donald Trump wygrał wybory w listopadzie 2020 r., to według mnie wówczas nie doszłoby do wybuchu wojny”.

Zarówno węgierskie władze, jak i węgierskie media od początku pozostają jednoznacznie nieprzychylne administracji Joe Bidena. Przy czym termin „nieprzychylne” jest określeniem najdelikatniejszym. Rzecz w tym, że narracja węgierskich mediów dotycząca obecnego amerykańskiego prezydenta przypomina tę, która została napisana cyrylicą na Kremlu. Prorządowe media, które na Węgrzech stanowią nawet 80 proc. rynku, wizytę Joe Bidena w Kijowie, w lutym 2023 r. opisywały za telewizją Fox News, zwracając uwagę, że prezydent USA wygląda na chorego, wizytą w Ukrainie przykrywa aferę swojego syna, Huntera Bidena, a także, że już przygotowuje materiały do kampanii wyborczej. Według strony węgierskiej Amerykanie wciągnęli Europę do wojny, a także próbują ją dalej w niej utrzymać. Co więcej, postawa Waszyngtonu dąży do eskalacji konfliktu rosyjsko-ukraińskiego.

Według czerwcowego badania Pew Research Center na Węgrzech wyższy odsetek ankietowanych pozytywniej ocenia Donalda Trumpa (37 proc.) niż Joe Bidena (28 proc.), podczas gdy w większości państw wyniki są odwrotne (na korzyść Bidena). To przekonanie o tym, że Donald Trump jest lepszym prezydentem z punktu widzenia Węgier obecne jest od dawna. W listopadzie 2023 r. opublikowano w prorządowym dzienniku „Magyar Nemzet” badanie sondażowni REAL-PR93, z którego wynikało, że 47 proc. Węgrów uważa, że lepszym byłoby zwycięstwo Donalda Trumpa. W elektoracie rządzącej koalicji Fidesz-KDNP odsetek podzielających tę opinię wynosi 72 proc. Takie wręcz oddanie węgierskich polityków Donaldowi Trumpowi musi łechtać ego byłego prezydenta USA. Daje temu zresztą wyraz w wielu wypowiedziach: „Nie przechwalam się, ale Orbán powiedział, że Rosja i Chiny się mnie boją”, powiedział Donald Trump 19 lipca 2024 r. Ta fascynacja sprawczością Trumpa jest o tyleż ciekawa, że relacje węgiersko-amerykańskie za czasów prezydentury Republikanina nie przyniosły jakichś nadzwyczajnych rozstrzygnięć, jak chociażby w przypadku Polski, która za czasów Trumpa uzyskała dostęp do programu Visa Waiver.

Kiedy od „misji pokojowej” węgierskiego premiera odcięła się Unia Europejska podkreślając przy tym, że premier nie ma mandatu do negocjowania czegokolwiek w jej imieniu, pojawiło się pytanie o to, w czyim imieniu działa. Rzecz w tym, że pomimo ogromnych aspiracji premier nie ma sprawczości związanej z byciem samodzielnym aktorem w tym sporze. Bliższe staje się założenie, w którym być może węgierski premier działał w jakiejś mierze we współpracy z Donaldem Trumpem. „Pokojowe tournée” węgierskiego premiera przypominało bowiem podanie rozwiązania Donaldowi Trumpowi niemal na tacy. Założenie opierało się na jednym wymogu – Trump musi pod koniec tego roku zostać wybrany na prezydenta. I tak się stało. Węgierski premier kreował obraz, w którym sondował stanowisko wobec pokoju w najważniejszych stolicach, a następnie – w czasie ostatniego spotkania, właśnie z amerykańskim politykiem, zreferował mu, co ustalił.

Warto przypomnieć, że Orbán już w lipcu 2016 r., jako pierwszy europejski przywódca udzielił poparcia Trumpowi, a także, że niezmiennie od lat pozostaje jego najbardziej gorliwym zwolennikiem. A co na to Trump? Sam kandydat na urząd prezydenta jest przekonany o swojej sprawczości w sprawie rozwiązania konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Jak mówił w połowie sierpnia w wywiadzie udzielonym Elonowi Muskowi na platformie X, ma nadzieję, że skoro dobrze dogadywał się z Putinem, to znowu się z nim dogada. Powtórzył też, że do wojny by nie doszło, gdyby był prezydentem oraz, że wybuch wojny jest winą obecnego prezydenta USA, po tym, jak Putin miał zostać sprowokowany do inwazji słowami prezydenta Bidena o pozostawieniu otwartych drzwi dla wstąpienia Ukrainy do NATO. Dokładnie taką samą refleksję wyraził w marcu 2022 r. Viktor Orbán w wywiadzie dla tygodnika „Mandiner”, w którym stwierdził, że Rosja wysunęła dwa żądania: gwarancję neutralności Ukrainy oraz tego, by Ukraina nie weszła do NATO. Premier wskazał, że ponieważ Rosja nie otrzymała oczekiwanych zapewnień, to zdecydowała o wyegzekwowaniu tych żądań na drodze wojny.

Rozwiązanie pokojowe, które chce wymóc premier nie jest zaprowadzeniem pokoju na równych zasadach, a de facto zmuszeniem Ukrainy do kapitulacji. Najlepszym dowodem na poparcie tej tezy jest to, że w Kijowie Orbán nakazał prezydentowi Ukrainy rozważenie zawieszenia ognia, w Moskwie do Putina takiej propozycji nie skierował. Stwierdził natomiast, że sondował możliwość rozpoczęcia negocjacji pokojowych, do których obydwie strony nie są jeszcze gotowe.

O „pokojowym tournée” Orbána powiedziano bardzo wiele. To, co zrobił węgierski premier wymaga nie powierzchownych ocen, a próby wgryzienia się w faktyczne intencje, co z gruntu rzeczy jest bardzo trudne. Podstawowe założenie opiera się na przyjęciu, że Viktor Orbán jest wytrawnym politykiem, który podejmuje działania w sposób racjonalny i oparty na przemyślanej strategii. Przyjęcie, że Orbán działał na rzecz Trumpa odbiera mu samodzielność. Opiera się też na słusznym skądinąd założeniu, że Węgrzy nie rozważają w ogóle opcji, w której prezydentem zostanie Kamala Harris. Obecne relacje USA-Węgry są (co przyznać można z dużym prawdopodobieństwem), fatalne, wręcz najgorsze od początku lat 90. To zaangażowanie Orbána na rzecz Trumpa, w przypadku porażki wyborczej tego drugiego oznaczałoby dla premiera polityczny blamaż. Jak wiemy, tak się jednak nie stało.

„The leader of Europe” – koszulkę z takim napisem i podobizną Orbána widać na prorządowych marszach, a także w czasie letniego uniwersytetu, jaki od lat organizowany jest (acz nieformalnie) przez Fidesz w rumuńskim Băile Tușnad. To, że premier Węgier wykorzysta okres prezydencji w Radzie Unii Europejskiej do podbudowania wizerunku, i utrwalenia poczucia, iż jest liderem Europy, było do przewidzenia. Sytuacji sprzyja bez wątpienia fakt, iż wiedza dotycząca tego, jaki zakres kompetencji przypada prezydencji w Radzie jest niewielka. Rada Europejska, Rada Unii Europejskiej i jeszcze Rada Europy. Wielość instytucji oraz mała świadomość ich znaczenia międzynarodowego, bez wątpienia sprzyjała akcji wizerunkowej, którą węgierski premier postanowił przeprowadzić. „Od pierwszego dnia opowiadamy się za pokojem. Dlatego rozpoczęliśmy misję pokojową. Pokój sam nie nastąpi, trzeba nań pracować”, pisał w jej trakcie węgierski premier.

Viktor Orbán jak mantra powtarza od 2022 r., że Unia Europejska dąży do konfrontacji zamiast pokoju, stąd postanowił sprawić wrażenie, że jest tym przedstawicielem UE, który jako jedyny może doprowadzić do pokoju. Widać to chociażby w tym, co mówił w Rosji na spotkaniu z Putinem: „Węgry przejęły 1 lipca rotacyjne przewodnictwo w UE, i muszę poinformować pana prezydenta, że powoli topnieje liczba państw, które mogą rozmawiać z dwiema stronami wojny. Powoli Węgry stają się jedynym państwem w Europie, które może rozmawiać z każdym. I tę sytuację chciałbym wykorzystać, aby przedyskutować z panem kilka kwestii”. Z kolei w czasie podróży do Chin napisał na platformie X: „Oprócz walczących stron, decyzja o tym, kiedy zakończy się wojna rosyjsko-ukraińska zależy od decyzji trzech światowych mocarstw: Stanów Zjednoczonych, Unii Europejskiej i Chin. Właśnie dlatego przyjechaliśmy do Pekinu po moich spotkaniach z walczącymi stronami”.

Ta kreacja na „jedynego stronnika pokoju” nie jest obliczona na efekt w Europie. Służy ona realizacji celów makro – globalnych. Dobrze obrazuje to jeden z wpisów szefa węgierskiej dyplomacji, jaki zamieścił na portalu Facebook. „Światowa większość pragnie pokoju i zupełnie nie rozumie, dlaczego Europa nie ma strategii pokojowej, nie rozumie, dlaczego Europa kopiuje Amerykę. To nie przypadek, że ta globalna większość z sympatią, zainteresowaniem i uznaniem obserwuje wysiłki węgierskiej misji pokojowej, którą Węgry kontynuują”. Węgrzy grają na te państwa, które odmiennie od Europy, upatrują w USA nie gwaranta pokoju, a sprawcę międzynarodowej zawieruchy. Dobrze obrazują to relacje osobiste szefa węgierskiego rządu z Papieżem Franciszkiem. Nie jest w nich istotny komponent wiary, sam premier jest bowiem kalwinem, ale polityczne postrzeganie rzeczywistości, zgodnie z którą zagrożenie imperializmem i kolonializmem nie jest związane z Rosją, a USA. W wypowiedziach Orbána pobrzmiewa opowieść – przede wszystkim o Polsce jako kraju wręcz skolonizowanym przez USA. Wyrażone przez europejskich przywódców désagrément pod adresem Orbána nie jest z jego perspektywy szczególnie ważne, nawet w sytuacji, w której w trakcie węgierskiej „misji pokojowej” Rosja zaatakowała szpital dziecięcy Ochmatdyt w Kijowie. Fakt ten węgierski minister ds. europejskich János Boka spuentował zresztą słowami: „Atak rakietowy przeciwko kijowskiej klinice dziecięcej pokazuje, że jak najszybciej potrzebny jest pokój”. Nie wskazał przy tym (podobnie jak inni członkowie rządu), kto był sprawcą ataku. Węgry wciąż są członkiem UE i NATO, wciąż przyciągają inwestorów, rozwijają relacje z Chinami – tu nic się nie zmienia. Orbán sięga dalej – chce być jednym z istotnych globalnych graczy. Nie sposób precyzyjnie zdefiniować jego aspiracji, można przyjąć, że być może chciałby stanąć kiedyś na czele ważnej międzynarodowej organizacji – np. ONZ.

Jednak w misji pokojowej i w ogóle globalnej grze Orbána dostrzegalne jest coś jeszcze. Coś, co przebiega na styku polityki globalnej i wewnętrznej. Chodzi o odwrócenie historii Węgier. Rzecz w tym, że Węgry były wśród państw-agresorów dwóch wojen światowych. Poniosły tego dotkliwe konsekwencje. Po pierwszej wojnie światowej na mocy Traktatu z Trianon z 4 czerwca 1920 r. Węgry utraciły około 70 proc. dotychczasowej powierzchni oraz 60 proc. ludności. Jest to trauma, która do dzisiaj, pomimo upływu ponad 100 lat, nie została przepracowana.

Granie na „pokój” pozwala zmienić paradygmat, osadzić Węgry w kształtującym się nowym ładzie międzynarodowym nie po stronie przegranych. Logika jest prosta. Węgry wciąż powtarzają, że Rosji nie da się pokonać. A zatem nie wspierając wojny, w ich opinii, nie są wśród tych (Zachodu, Ukrainy), których wysiłek spełźnie na niczym. Opuszczenie grona „jak zawsze” przegranych, pozwoli zbudować nowy tożsamościowy mit. Jeśli się on powiedzie, Orbán będzie mógł liczyć na najznamienitszy pomnik w węgierskiej historiografii. W micie tym chodzi nie tylko o bycie po stronie nie-przegranych, ale również uzyskaniu dla Węgier statusu państwa neutralnego. Na Węgrzech, szczególnie po rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2022 r., dostrzec można pewien kompleks Austrii. Polega on na tym, że Wiedeń w 1955 r. uzyskał status państwa neutralnego. Podobne kroki w czasie powstania węgierskiego, które wybuchło na Węgrzech 23 października 1956 r. podjął premier Imre Nagy (1 listopada). Neutralność Węgier trwała zaledwie kilkadziesiąt godzin, a następnie spłynęła krwią powstańców w związku z inwazją wojsk radzieckich (4 listopada 1956 r.).

Orbán swoją polityką rzeczywiście usiłuje „Make Hungary Great Again”. Odzyskać dla Węgier należne im miejsce w geopolitycznej układance, wyrwać z niesprawiedliwego (w opinii Węgier) ograniczenia potencjału, który został przekreślony po pierwszej wojnie światowej.

Tagi:
Dominik Héjj

Dominik Héjj

Dominik Héjj doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce, redaktor naczelny portalu www.kropka.hu poświęconego węgierskiej polityce

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[give_form id="8322"]

News Alert

Bądź na bieżąco!

Zamawiając bezpłatny newsletter akceptuje Pan/Pani naszą ochronę danych. Wypisanie się z prenumeraty newslettera jest w każdej chwili możliwe.