Po jesiennym zwycięstwie wyborczym proeuropejskiej Koalicji 15 października w Polsce na ogół spodziewano się szybkiej poprawy relacji polsko-niemieckich. Tylko nieliczni komentatorzy podkreślali, że istnieją pewne „ale”, które mogą utrudnić powrót do strategicznego partnerstwa sprzed przejęcia władzy przez Zjednoczoną Prawicę w 2015 roku. Różnic dopatrywano się przede wszystkim w odmiennym spojrzeniu Warszawy i Berlina na kwestie dotyczące bezpieczeństwa, migracji i przyszłości Europy.
Po ośmiu latach rządów PiS postulowana w kampanii wyborczej normalizacja stosunków polsko-niemieckich stała się w pierwszych miesiącach rządów centro-lewicowej koalicji premiera Donalda Tuska faktem. Jednak wraz z upływem czasu widać coraz wyraźniej, że różnice w poglądach na wiele spraw hamują tak potrzebny targanej kryzysami Europie proces przywracania strategicznego partnerstwa znacznie bardziej, niż można się było spodziewać. Dotyczy to nie tylko polityki bezpieczeństwa. W dodatku, problemy w polityce wewnętrznej, z jakimi muszą mierzyć się w swoich krajach kanclerz Olaf Scholz i premier Donald Tusk, absorbują znaczną część energii obu szefów rządów.
Na początku był entuzjazm
Wynik wyborów w Polsce przyjęty został w Berlinie z entuzjazmem. Swoje wystąpienie w Bundestagu 13 grudnia 2023 roku, w dniu zaprzysiężenia polskiego rządu, kanclerz Olaf Scholz rozpoczął od gratulacji dla Tuska i od oferty współpracy. Niemcy będą „ramię w ramię” z Polską rozwijały relacje dwustronne oraz Unię Europejską, a także wspierały Ukrainę – oświadczył kanclerz, zapraszając polskiego premiera do złożenia „w najbliższych tygodniach” wizyty w stolicy Niemiec. Do gratulacji podczas debaty w parlamencie przyłączyli się spontanicznie szef CDU Friedrich Merz i przedstawiciele innych klubów.
Pomimo zaproszenia, Tusk nie zdecydował się na szybką wizytę w Berlinie, zrywając z niepisaną tradycją podkreślającą ścisłe więzy. W 2007 roku polski premier przyjechał do stolicy Niemiec przed upływem miesiąca od zaprzysiężenia. Scholz zjawił się w Warszawie kilka dni po objęciu fotela kanclerza, w grudniu 2021 roku, podobnie jak Angela Merkel w 2005. Prezydent Horst Köhler w 2004 roku wybrał Warszawę, a nie Paryż na cel swojej pierwszej zagranicznej podróży.
Ostrożność Tuska w kontaktach z Niemcami
W kontaktach z Niemcami Tusk od początku kadencji wykazuje wielką ostrożność. Polska prawica zarzuca szefowi Platformy Obywatelskiej (PO) uległość wobec Berlina, a prezes Prawa i Sprawiedliwości (PiS) Jarosław Kaczyński nazwał go publicznie w Sejmie „niemieckim agentem”. „Niemcy mają tutaj [w Polsce] swój rząd” – mówił lider polskiej prawicy 10 sierpnia na konferencji prasowej w siedzibie PiS. Platforma Obywatelska to, zdaniem Kaczyńskiego, „partia zewnętrzna, w gruncie rzeczy partia niemiecka, realizująca opcję niemiecką”. Oczernianie i obrażanie Tuska jest od lat stałym elementem wystąpień polityków PiS i komentarzy w prawicowych mediach.
Szef PO zdaje sobie sprawę, że każda wypowiedź i każdy gest uznany za proniemiecki może wywołać falę hejtu. „Tusk będzie ograniczał do minimum spotkania tête-à-tête z zachodnim sąsiadem. Zamierza spotykać się z Niemcami w szerszym europejskim lub regionalnym kontekście” – przewidywał były ambasador RP w Niemczech Janusz Reiter w komentarzu opublikowanym na łamach dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (FAZ) trzy dni po zaprzysiężeniu premiera.
Zapewne nie przez przypadek, w ponad dwugodzinnym exposé swojego rządu w Sejmie, Tusk ani razu nie wymienił Niemiec. Zaś w pierwszą podróż do Berlina premier wybrał się dopiero 12 lutego – dwa miesiące po rozpoczęciu urzędowania.
Sikorski piętnuje PiS za mity i urojenia wobec Niemiec
Większą swobodę w wypowiedziach na tematy niemieckie demonstruje szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski. „Niemcy to nasz demokratyczny sąsiad, największy partner handlowy, ważny aktor europejski, kluczowy sojusznik w NATO. Warszawa i Berlin potrzebują się nawzajem” – mówił 25 kwietnia w programowym przemówieniu w Sejmie minister spraw zagranicznych, zarzucając PiS politykę konfrontacji z Berlinem i „tworzenie szkodliwych mitów” na temat zachodnich sąsiadów. Ale i on przyznał, że polska koalicja ma „różne od rządu RFN poglądy na wiele kwestii”. Pomimo tego zaznaczył, że oba kraje potrzebują się nawzajem.
W pierwszych miesiącach nowego rządu Warszawa przeżyła prawdziwy najazd niemieckich ministrów. Wśród polityków z Berlina, pragnących nawiązać osobiste kontakty z nową ekipą, byli wicekanclerz i minister gospodarki Robert Habeck, minister sprawiedliwości Marco Buschmann, a także szef resortu obrony Boris Pistorius. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że strona polska nie chciała nadmiernie chwalić się tymi kontaktami. Buschmann spotkał się z dziennikarzami w strugach deszczu na ulicy przed budynkiem ministerstwa sprawiedliwości.
Pierwsze decyzje personalne – sygnał pod adresem Berlina
Unikając demonstracyjnych deklaracji, Tusk zasygnalizował stronie niemieckiej gotowość do współpracy za pomocą decyzji personalnych. Sekretarzem stanu w MSZ został były ambasador w Berlinie Marek Prawda, a pełnomocnikiem ministra spraw zagranicznych do spraw polsko-niemieckiej współpracy społecznej i przygranicznej wrocławski historyk i niemcoznawca Krzysztof Ruchniewicz. Obaj od lat konsekwentnie zabiegają o porozumienie i współpracę z Niemcami. Polską ambasadę w Berlinie obejmie Jan Tombiński, jeden z najbardziej doświadczonych polskich dyplomatów. Kluczowe stanowiska w polsko-niemieckich fundacjach, kontrolowanych dotychczas przez osoby związane z PiS, objęli zwolennicy porozumienia z zachodnim sąsiadem.
Obu rządom udało się w ekspresowym tempie załatwić kilka ważnych spraw blokowanych przez PiS z powodów politycznych. Strona polska przywróciła w pełnym wymiarze naukę języka niemieckiego jako ojczystego dla mniejszości niemieckiej. Polsko-niemiecki podręcznik do historii został dopuszczony do użytku w polskich szkołach. Zapadła decyzja o wprowadzeniu darmowego biletu kolejowego dla młodzieży. Postęp widoczny jest też w nauce języka polskiego w Niemczech. Te przykłady świadczą o powrocie normalności, ale daleko im do projektów mogących stać się symbolem nowego etapu współpracy.
Trudna sytuacja wewnętrzna w Polsce i Niemczech nie sprzyja podejmowaniu odważnych międzynarodowych inicjatyw związanych z dodatkowymi wydatkami. Koalicja rządowa w Niemczech przeżywała ostatnio ciężkie chwile w związku z trudnymi negocjacjami w sprawie budżetu na rok 2025. Krytyczna ocena pracy rządu SPD/ Zieloni/ FDP i samego kanclerza wywołuje niepokój w koalicji na rok przed wyborami do Bundestagu. W Polsce proces naprawy państwa po PiS okazuje się znacznie trudniejszy niż przypuszczano, a koalicja rządowa KO/ Trzecia Droga/ Lewica dużo mniej spójna niż zakładano. Spektakularne porażki, jak choćby odrzucenie przez Sejm projektu ustawy o depenalizacji aborcji, osłabiły Tuska. Rozliczenie afer poprzedniej ekipy przebiega wolniej, niż chcieliby wyborcy demokratycznej koalicji.
Jak przezwyciężyć zasianą przez PiS nieufność?
„Moja nadzieja, że po zmianie rządu wytworzy się nowa dynamika, w wielu dziedzinach nie do końca się spełnia, a dotyczy to także stosunków polsko-niemieckich. Nie ma już na poziomie rządowym toksycznego języka, nie ma stanu permanentnego napięcia, ale na najważniejsze dla Polski pytanie – do czego są nam potrzebne bliskie stosunki i współpraca z Niemcami – nie ma jak dotychczas odpowiedzi” – powiedział „DIALOGowi” Reiter.
Jego zdaniem, bez odpowiedzi na to fundamentalne pytanie trudno będzie osiągnąć coś więcej niż tylko realizację poszczególnych projektów. „Bez tego nic większego nie powstanie” – zastrzegł były dyplomata.
„W Polsce istnieją nadal głębokie pokłady nieufności, a także podejrzenie, że współpraca z Niemcami zagraża interesom Polski. Dopóki Polacy nie zrozumieją, że współpraca jest im potrzebna nie dlatego, że dążą do niej Niemcy albo UE, ale dlatego, że jest ona zgodna z polskim interesem, a jej brak jest szkodliwy, dopóty trudno będzie doprowadzić do przełomu” – uważa Reiter.
Jego zdaniem, „blokada” istnieje nie tylko na poziomie centralnym, ale także na szczeblu regionalnym, hamując rozwój współpracy z Niemcami. Politycy w regionach są ostrożni, ponieważ wiedzą, że każdy proniemiecki ruch może ściągnąć na nich lawinę oskarżeń i nikt nie przyjdzie im z pomocą. „Nikt ich nie będzie bronił, bo wszyscy będą się bali” – zwrócił uwagę były ambasador, a obecnie publikujący w Niemczech i Polsce publicysta. Nieufność – twierdzi Reiter – jest „spadkiem po PiS”, ale partia Kaczyńskiego nie stworzyła jej, ani jej nie wynalazła, a jedynie „mocno skonsolidowała” podczas swoich rządów powodując, że stała się ona „dominującą postawą dużej części polskiej opinii publicznej”.
Ocenę Reitera podziela poseł CDU Knut Abraham, mówiąc o „truciźnie” pozostawionej obecnemu rządowi w spadku przez PiS. „Kilkoma kroplami trucizny Kaczyński zatruł całą beczkę polsko-niemieckich stosunków. Ta trucizna utrudnia odbudowę strategicznego partnerstwa” – tłumaczy były niemiecki dyplomata, do 2021 roku wysoki rangą pracownik ambasady RFN w Warszawie.
Dialog polsko-niemiecki pod dyktando Kaczyńskiego
Podobnego zdania jest szef warszawskiego biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR) Piotr Buras. „Stosunki polsko-niemieckie są zakładnikiem dyskursu, który wyznaczył PiS. To partia Jarosława Kaczyńskiego definiuje parametry tej dyskusji. Tusk panicznie boi się zarzutów o proniemieckość” – wyjaśnia politolog. Czy jednak nieufność Polaków do Niemców i obawy Tuska mogą w pełni wyjaśnić wolne tempo odbudowy polsko-niemieckiego partnerstwa?
Nowy układ sił: inny Tusk, inne Niemcy
Relacje polsko-niemieckie znajdują się obecnie w zupełnie innym punkcie, niż były w 2015 roku, gdy Platforma Obywatelska po przegranych wyborach oddała władzę. Zdecydowana postawa władz w Warszawie w pierwszych miesiącach po napaści Rosji na Ukrainę umocniła pozycję Polski, chociaż medialna teza o przesunięciu ośrodka decyzyjnego na Wschód była mocno przesadzona. Innym politykiem jest też Tusk, dysponujący doświadczeniem szefa Rady Europejskiej (2014–2019) i chodzący od 15 października 2023 roku w glorii pogromcy prawicowych populistów z PiS.
Natomiast międzynarodowy prestiż Niemiec ucierpiał wskutek zakończonej katastrofą polityki przyciągania Rosji. Pomysł gospodarczego i politycznego związania Rosji z Niemcami tak, aby zerwanie tych więzów było dla Kremla tak bolesne, że nieprawdopodobne, okazał się całkowicie chybiony. Berlin okazał się kompletnie bezradny wobec wojennych planów Władimira Putina, a ostatnia przed wybuchem wojny wizyta Scholza na Kremlu graniczyła z upokorzeniem. Problemy z budżetem, spowodowane wyrokiem Federalnego Trybunału Konstytucyjnego oraz sporami w koalicji o podział wydatków na rok 2025, dodatkowo osłabiły rząd Scholza.
Konsultacje międzyrządowe – przełom czy rozczarowanie?
Konsultacje międzyrządowe miały stać się nowym otwarciem w polsko-niemieckich relacjach. Strona polska przeforsowała decyzję o zorganizowaniu ich 2 lipca br. w Warszawie, chociaż z politycznego kalendarza wynikało, że tym razem gospodarzem powinni być Niemcy, ponieważ poprzednie odbyły się w 2018 roku w stolicy Polski. Chociaż Traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 1991 roku stanowi, że konsultacje powinny odbywać się co roku, oba rządy nie spotkały się od sześciu lat.
Przyjęty podczas konsultacji „Plan działań” (Aktionsplan) imponuje objętością i zakresem tematycznym, ale cierpi na dużą skalę ogólności. Na 40 stronach oba rządy zapowiedziały rozwój współpracy we wszystkich możliwych dziedzinach – od polityki historycznej, poprzez bezpieczeństwo i obronność, także na granicy, aż do wymiany młodzieży, ochrony zdrowia, wymiaru sprawiedliwości, sportu, turystyki i nauki.
Dużo miejsca zajęła deklaracja pomocy dla Ukrainy, obejmująca sankcje przeciwko Rosji, wspieranie ukraińskiej diaspory, przeciwdziałanie rosyjskim działaniom sabotażowym i wsparcie dla Ukrainy na drodze do UE. Na samym końcu wspomniano o klimacie i ochronie środowiska, którymi ma zająć się grupa robocza.
Czy po upływie blisko dwóch miesięcy widać pozytywne skutki konsultacji? „Nie można oczekiwać, że po latach szarpaniny wszystko szybko wróci do normy, a nieporozumienia i rozczarowania zostaną zapomniane. Potrzebny jest czas” – ocenił w wywiadzie dla Deutschlandfunk Dietmar Nietan, koordynator rządu federalnego Niemiec ds. niemiecko-polskiej współpracy międzyspołecznej i przygranicznej. „Dobrą nowiną jest to, że zrobiliśmy całkiem spory krok do przodu” – dodał poseł SPD.
„Konsultacje stanowią dobry punkt wyjścia. Mam jednak wrażenie, że obie strony zbyt szybko ‘odhaczyły’ ten termin i trochę spoczęły na laurach. A przecież potrzebna jest wola polityczna i polityczny kapitał. Należałoby teraz zwiększyć jeszcze wysiłki” – mówi Knut Abraham. Jego zdaniem, oba rządy są zbyt zajęte wewnętrznymi problemami, by podjąć taki dodatkowy wysiłek. Kluczowa jest w jego opinii kwestia zaufania. „Łatwo je stracić, a bardzo trudno odzyskać” – mówi niemiecki chadek dodając, że Niemcy nie odzyskają zaufania, dopóki nie zostanie rozwiązana sprawa odszkodowań.
Zadośćuczynienie dla ofiar wojny pozostaje na agendzie
Na długo przed konsultacjami stało się jasne, że oczekiwania strony polskiej związane z finansowymi świadczeniami dla żyjących ofiar wojny i niemieckiej okupacji nie znikną po zmianie władzy z polsko-niemieckiej agendy. Zarówno Tusk, jak i Sikorski dali stronie niemieckiej jasno do zrozumienia, że oczekują „kreatywnego rozwiązania”.
Podczas pierwszej wizyty w Berlinie Tusk przyznał, że „w sensie formalnym, prawnym, międzynarodowym” kwestia reparacji została zamknięta wiele lat temu, jednak kwestia moralnego, finansowego i materialnego zadośćuczynienia nigdy nie została zrealizowana. Premier powrócił do tego tematu na konferencji prasowej po konsultacjach. Wymuszone historią zrzeczenie się reparacji nie zmienia faktu, ile tragicznych strat w ludziach, majątku i terytoriach poniosła Polska – powiedział. Jak podkreślił, Niemcy są gotowe do zadośćuczynienia ofiarom wojny. „To krok w dobrą stronę” – zaznaczył Tusk.
Brak konkretnego rozwiązania tego problemu rzucił cień na konsultacje. Według nieoficjalnych informacji, strona niemiecka miała zaproponować 200 mln euro na świadczenia dla żyjących ofiar wojny, których liczbę szacuje się na 60 do 80 tysięcy osób. Polska miała uznać tę propozycję za niewystarczającą. „Diabeł tkwi w szczegółach. Obie strony postanowiły przeprowadzić jeszcze jedną turę i doszlifować [rozwiązanie], zamiast położyć na stole coś, co nie jest do końca przemyślane” – tłumaczy socjaldemokrata Nietan.
Jak zaznaczył, strona niemiecka pracuje nad „pakietem” obejmującym nie tylko zadośćuczynienie dla ofiar wojny, ale także niemiecką odpowiedzialność za bezpieczeństwo Europy Środkowo-Wschodniej, a także realizację projektu Domu Polsko-Niemieckiego jako miejsca historycznej pamięci w Berlinie. „Mam nadzieję, że rezultatu nie będziemy się wstydzili” – dodał Nietan.
„Niemcy nie rozumieją, jak drażliwe są dla Tuska relacje z Niemcami w polityce wewnętrznej” – zwraca uwagę Buras. „Tusk musi wykazywać wobec Niemców twardość i potrzebuje sukcesów”. Zdaniem Burasa, politycy niemieccy nie doceniają tego aspektu. Jako przykład podaje pominięcie przez Scholza podczas konferencji prasowej po konsultacjach podnoszonego przez stronę polską postulatu, aby przyspieszyć budowę Pomnika polskich ofiar wojny i okupacji, nie czekając na realizację całego projektu Domu Polsko-Niemieckiego. „Niemcy nie rozumieją, jak ważne dla Polaków jest szybkie powstanie miejsca pamięci” – uważa Buras.
Odszkodowania czy bezpieczeństwo?
Jak wyjść z impasu? Próbując przezwyciężyć narzucony przez polską prawicę dyskurs, według którego warunkiem normalizacji stosunków z Berlinem jest uzyskanie idących w biliony złotych reparacji czy odszkodowań, rząd Tuska tłumaczy, że miarą wartości sojuszu z Niemcami nie są wyłącznie rozliczenia wojenne, lecz także to, co Niemcy robią obecnie, aby uchronić przed wojną Europę, w tym Polskę, a więc inwestycje w obronność.
„To stanowisko jeszcze nie przebiło się do opinii publicznej” – zauważa Buras. „Aby tak się stało, Niemcy musieliby wykonać poważny gest” – dodaje politolog i przypomina o swoim artykule „Łodzie podwodne zamiast reparacji”, opublikowanym w lutym br. w internetowym wydaniu tygodnika „Die Zeit”. „To nie muszą być łodzie podwodne, to może być inny rodzaj broni. Chodzi o mocny sygnał” – tłumaczy.
W napiętej sytuacji międzynarodowej, spowodowanej agresją Rosji przeciwko Ukrainie, na pierwsze miejsce zarówno dla Polski, jak i dla Niemiec, wysuwa się problem bezpieczeństwa. „Bezpieczeństwo Polski jest bezpieczeństwem Niemiec” – oświadczył w Warszawie Scholz. Zarówno kanclerz, jak i szef SPD Lars Klingbeil, wielokrotnie dawali do zrozumienia, że Niemcy aspirują do wiodącej roli w europejskiej polityce bezpieczeństwa.
Ogłoszony przez kanclerza po wybuchu wojny „epokowy zwrot” w niemieckiej polityce bezpieczeństwa, poparty utworzeniem specjalnego funduszu na wojsko w wysokości 100 mld euro, był dobrym punktem wyjścia do dalszych kroków, które jednak albo nie nastąpiły, albo były spóźnione. Czy Polska może zaufać niemieckim obietnicom? Niedawny szczyt UE ujawnił różnice w podejściu do kwestii wspólnego finansowania projektów wojskowych, w tym zakupu broni. Scholz był przeciwny zaciąganiu przez Unię długów na ten cel.
Niepokojąca dyskusja w SPD o amerykańskich rakietach
Dyskusja w partii Scholza, SPD, o niemieckiej polityce obronnej wywołuje zaniepokojenie w najbardziej zagrożonych rosyjską agresją krajach wschodniej flanki NATO – Krajach Bałtyckich i Polsce. Szef klubu parlamentarnego SPD Rolf Mützenich i inni politycy lewego skrzydła partii sprzeciwiają się uzgodnionym przez Scholza w Waszyngtonie planom rozmieszczenia od 2026 roku na terytorium Niemiec amerykańskich rakiet dalekiego zasięgu, ostrzegając przed odwetowym uderzeniem z Rosji. Przeciwnicy rakiet USA zarzucają kanclerzowi, że podjął decyzję podczas niedawnego szczytu NATO bez konsultacji z partią i parlamentem.
W tym roku Niemcy osiągnęły cel dwóch procent PKB na obronność, ale w kolejnych latach grozi ponowny regres. W kampanii przed wyborami do Landtagów Saksonii, Turyngii i Brandenburgii, partie koalicji rządowej i CDU, ze strachu przed ugrupowaniami prorosyjskimi – skrajnie prawicową AfD i skrajnie lewicową BSW Sahry Wagenknecht – unikały otwartego wspierania Ukrainy, a nawet apelowały o wstrzymanie dostaw broni.
Wszystko to nie umacnia wizerunku Niemiec jako lidera europejskiego bezpieczeństwa. W sierpniu br. w niemieckiej prasie pojawiły się informacje o zarządzonej przez kanclerza blokadzie dodatkowych wydatków na pomoc wojskową dla Ukrainy ponad zaplanowane w budżecie i już rozdysponowane 7,5 mld euro w obecnym i 4 mld euro w przyszłym roku. „Niemcy nie zmniejszą wsparcia dla Ukrainy” – zapewnił co prawda Scholz 21 sierpnia podczas wizyty w Mołdawii, jednak wywołany sporami w SPD niesmak pozostał. „Po której stronie są dziś Niemcy?” – pyta były szef polskiego MSZ Jacek Czaputowicz w komentarzu na łamach „Rzeczpospolitej”. Odpowiedź nie dla wszystkich jest oczywista.
Czy można liczyć na Niemców?
Knut Abraham uważa, że w polityce bezpieczeństwa i obronnej Niemcy powinni zrobić więcej, by odzyskać zaufanie Polaków. „Pomimo ‘epokowego zwrotu’, pomimo dozbrojenia Bundeswehry, słusznych deklaracji i wizyt, Niemcy muszą dostarczyć dowodów, że rzeczywiście zrozumieli, jak wygląda sytuacja i jakie wnioski należy wyciągnąć” – mówi poseł CDU.
Wypowiedzi Mützenicha i innych polityków SPD mają fatalne skutki, ponieważ są one wodą na młyn dla tych w Polsce, którzy uważają, że Niemcy „odgrywają teatr”, a w końcu i tak postawią na Rosję – ostrzega Abraham.
Oliwy do ognia dolewają dawni prominenci SPD w rodzaju Klausa von Dohnanyi’ego, oskarżającego na łamach „Die Zeit” Stany Zjednoczone o wybuch wojny w Ukrainie. Przy okazji, 96-letni socjaldemokrata przypomniał słowa Egona Bahra, architekta Ostpolitik (polityki wschodniej) i prawej ręki kanclerza Willy’ego Brandta, wypowiedziane w 1981 roku po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce: „Pokój jest ważniejszy od Polski”. Czy ten rodzaj myślenia jest już tylko reliktem przeszłości odchodzącego pokolenia socjaldemokratów?
Potrzebny następca Wolfganga Schäublego
W Niemczech brakuje obecnie wpływowego politycznego adwokata, jakim był w ostatnich latach polityk CDU Wolfgang Schäuble. Zmarły w grudniu ubiegłego roku były minister spraw wewnętrznych i finansów oraz były przewodniczący Bundestagu od lat przypominał swoim rodakom o znaczeniu Polski dla losów Unii Europejskiej, apelując o włączenie wschodniego sąsiada Niemiec do kręgu krajów podejmujących strategiczne decyzje w Europie. W wydanych po jego śmierci wspomnieniach polityk CDU skrytykował swoich rodaków za ciągoty do występowania wobec Polski w roli „wiedzącego wszystko lepiej nauczyciela demokracji”. „W dużej części niemieckich polityków, ale także mediów, ciągle jeszcze brakuje zrozumienia dla znaczenia polsko-niemieckich relacji w Europie” – pisał Schäuble.
Relacje polsko-niemieckie pozostaną nadal wrażliwe na wstrząsy. Nawet niewielki incydent, rozdmuchany przez prawicową opozycję i związane z nią media, może przekształcić się w międzynarodowy skandal, zajmujący czołowych polityków obu krajów. Przykładem może być grupa uchodźców z Afganistanu, których niemiecka policja odesłała w czerwcu br. przez granicę do Polski, nie zachowując wszystkich przewidzianych procedur. Natomiast zmiana w porównaniu do rządów PiS polega na tym, że polskie władze nie wykorzystują takich przypadków do propagandowego ataku na Niemcy, lecz szukają pragmatycznego rozwiązania problemu.
Kolejnym testem na odporność może być sprawa Ukraińca Wołodymyra Ż., poszukiwanego międzynarodowym listem gończym w związku z podejrzeniem o udział w ataku na gazociąg bałtycki Nord Stream 1 i 2. Niemieckie media zarzucają polskiej prokuraturze opieszałość w realizacji nakazu aresztowania i bierną postawę, które miały umożliwić mieszkającemu w Polsce podejrzanemu ucieczkę do Ukrainy. Tusk ostro zareagował na zarzuty. „Jedyne, co powinniście dzisiaj zrobić, to przeprosić i siedzieć cicho” – napisał premier na platformie X pod adresem „inicjatorów i patronów” gazociągu.
A może wspólnie zorganizować Igrzyska Olimpijskie?
Czy Polska i Niemcy potrafią wznieść się ponad bieżącą politykę i będą w stanie stworzyć projekt, który społeczeństwa obu krajów uznają za przełom? Pochodzący z Polski poseł CDU Paul Ziemiak forsuje pomysł polsko-niemieckiego zgromadzenia parlamentarnego. To krok w dobrym kierunku.
Szefowa niemieckiego MSW Nancy Faeser zapowiedziała na początku sierpnia br., że Niemcy będą zabiegały o organizację Igrzysk Olimpijskich w 2040 roku. Wkrótce potem podobną deklarację złożył Tusk, wskazując na lata 2040 lub 2044 jako realną perspektywę. Czy zamiast konkurować o nominację, oba kraje nie mogłyby pokusić się o wspólną organizację tego najważniejszego sportowego wydarzenia? Ścisłe więzy gospodarcze i stale rosnące obroty handlowe stanowiłyby dobry fundament dla takiej inicjatywy. Być może właśnie taki projekt mógłby doprowadzić do przełomu i zapewnić wreszcie prymat przyszłości nad przeszłością. Precedensu nie trzeba długo szukać, choć jego skala była znacznie mniejsza – EURO 2012, zorganizowane dwanaście lat temu przez Polskę i Ukrainę Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej.
Artykuł ukazał się w najnowszym numerze Magazynu Polsko-Niemieckiego DIALOG
Ten post dostępny jest również w Deutsch