Wojna Putina nie zmieni świata, lecz ujawni i przyspieszy zmiany w nim zachodzące, mówi Klaus Rüdiger Mai w rozmowie z Arkadiuszem Szczepańskim
Arkadiusz Szczepański: Zalicza się pana do tych publicystów w Niemczech, którzy nie tylko nie obawiają się sporów ideowych, lecz wręcz starają się je pobudzać. Jak ma się w Niemczech kultura prowadzenia debaty publicznej?
Klaus Rüdiger Mai: Swego czasu francuski filozof Michel Foucault wskazał „że w każdym społeczeństwie produkcja dyskursu jest równocześnie kontrolowana, selekcjonowana, organizowana i analizowana, a to za pomocą pewnych procedur mających poskramiać jego moce i niebezpieczeństwa z nim związane, powściągać jego nieobliczalną żywiołowość, omijać jego trudną i groźną materialność”. To właśnie to, czego doświadczamy teraz, organizowanie i kanalizowanie tego, co nazywamy opinią publiczną albo dyskursem. Wykluczanie dyskursu – patrz hasło Cancel Culture – to inicjatywa tych, którzy sprawują nad nim władzę, stanowią tak zwany lewicowo-liberalny mainstream. Ci nie chcą już dyskutować, nie tolerują żadnego innego poglądu. Nie stanowią jednak większości społeczeństwa, lecz jedynie większość streamerów, a więc tych, którzy wywierają decydujący wpływ na media. Michel Foucault dodawał otuchy niesprawującej jeszcze wówczas władzy lewicy, wyrażając taką oto myśl: „Dyskurs wspomaga i wytwarza władzę, wzmacnia ją, ale także podkopuje, wystawia na niebezpieczeństwa, czyni kruchą i ułatwia jej powstrzymanie”. To, co dodawało odwagi wtedy, a więc w czasach poprzedzających zdominowanie dyskursu przez lewicę i lewicujących liberałów, osiągnęło swój punkt zwrotny. Lewicowi liberałowie nie piszą już żadnych tekstów lecz przechadzają się wokół z otwartymi workami, do których wrzucają bez ładu i składu rozmaite hasła ostrzegawcze.
Jak to wygląda po drugiej stronie bańki informacyjnej?
Gdy spojrzeć na liberałów i konserwatystów, trudno doznać wielkiej pociechy. Polityczna i intelektualna klęska liberałów ma na imię FDP, która w rządzie stała się siedemnastym Związkiem Krajowym Zielonych[1]. A konserwatyści nie chcą już, jak Friedrich Merz[2], być konserwatystami. Uprawiają rzemiosło polityczne jak Szczęśliwy Jaś, porzucają coraz więcej ze swych idei konserwatywnych i liberalnych, nie wypracowując żadnych nowych[3]. Albo pielęgnują w sobie poczucie klęski, wywołane tym, że kiedyś byli głównym nurtem, teraz zaś zepchnięci zostali na bok. Z kolei prawicowcy pławią się w swoistym gelsenkircheneńskim baroku[4] i upajają rzadkimi kwiatami w przydomowym ogródku Oswalda Spenglera i Carla Schmitta[5]. Najlepszy w dziejach opis takiego typu ludzi to Na wspak Jorisa-Karla Huysmansa[6].
Zarówno prawa, jak i lewa strona dyskutuje w obrębie jakiegoś nierzeczywistego status quo, bo znajdujemy się w momencie przełomu epokowego, którego rozmiarów ani na prawicy, ani na lewicy jeszcze nie zrozumiano. Dlatego obie strony spektrum argumentują, posługując się wyobrażeniami rozwiązań i ideologiami z przeszłości, jednak aggiornamento tych obu stron kończy się niczym, gdyż passé jest zarówno dawna Republika Federalna, jak i marksizm upiększony zgodnie z duchem czasu do postaci „społeczeństwa klimatycznie neutralnego” czy forsowanej obecnie Wielkiej Transformacji. Ta Wielka Transformacja, stawiana sobie za cel przez lewicowych liberałów, podporządkowanie gospodarki celom ideologicznym oznacza de facto ustanowienie jakieś gospodarki odgórnie zarządzanej i nie jest przecież rewolucją ani restauracją, lecz po prostu reakcją, ucieczką od przerastającej ich rzeczywistości w irracjonalizm, ucieczką z królestwa rzeczywistości do królestwa utopii. Dla mnie ta obecna debata jest interesująca historycznie, stawiam jednak na coś trzeciego poza prawicą i lewicą.
To zjawisko daje się zauważyć w większości demokracji zachodnich –czy to w USA, czy we Francji, w Wielkiej Brytanii, czy Polsce… można by to wyliczenie kontynuować i postrzegane jest powszechnie jako rozdarcie społeczne. Jeśli zachowamy schemat prawicy lewicy, wówczas linia takiego podziału społeczno-politycznego będzie przebiegać między postępowymi, wielkomiejskimi beneficjentami globalizacji którzy z radością witają transformację społeczeństw, ich tradycyjnych wartości, tożsamości i stylów życia a tymi, którzy czują się zepchnięci na bok i szukają ucieczki w narodowej tożsamości i tradycji. Pan tymczasem mówi o czymś „trzecim” –co pan przez to rozumie?
Ten schemat: tu wykształcone elity miejskie, tam wiejska biedota, ma swoje historyczne źródło w lęku lewicowców przed wsią, której nie rozumieli i którą często gardzili. Proszę tylko pomyśleć o szyderstwie, z jakim Marks i Engels pisali o „idiotyzmie życia wiejskiego”[7].
W rozumieniu natury społeczeństwa zachodniego jesteśmy w punkcie zerowym, głuchniemy od samych tylko frazesów, samych etykiet, produkowanych z prędkością kulomiotu przez politologów, socjologów, filozofów „praktycznych”. Wszystkie one jednak są w gruncie rzeczy tautologiami, bo rysują głównie wciąż ten sam życzeniowy obraz pewnej utopii, usiłując ukryć wewnętrzną sprzeczność projektowanego społeczeństwa, które miałoby być homogenicznie zróżnicowane, gdyż zróżnicowane społeczeństwo, które miałoby być zarazem niepodzielone, byłoby przecież homogeniczne. Homogenicznie zróżnicowane społeczeństwo byłoby społeczeństwem wykazującym sprzeczności nieantagonistyczne. O wiarę, że zdoła urzeczywistnić takie społeczeństwo, rozbił się już kiedyś socjalizm. Projektowane teraz społeczeństwo klimatycznie neutralne udziela odpowiedzi, zanim padną pytania, pytania należy jednak stawiać przed udzieleniem na nie odpowiedzi. Tym „trzecim” jest więc po pierwsze rozpoczynanie od pytań, i to od pytań radykalnych, w przeciwnym razie pozostaniemy więźniami obecnego trwałego zapętlenia myślowego.
Oczywiście społeczeństwa demokratyczne zawsze były podzielone, ale w państwach zorganizowanych demokratycznie panował dotychczas konsensus co do tego, że wolno się demokratycznie spierać, nie wolno jednak delegitymizować swoich przeciwników jako takich. A właśnie to możemy przecież już od lat obserwować. Jeśli jakieś grupy społeczne i ich polityczni reprezentanci uważają inaczej myślących za wrogów państwa, powstaje sytuacja, w której kompromisy społeczno-polityczne stają się niemożliwe. Spójrzmy chociażby na Polskę, gdzie politycznie toczy się już jakaś „zimna wojna domowa”.
Jeśli spojrzeć na rzecz trzeźwym okiem, to społeczeństwo jest wspólnotą, która wyrastała historycznie. Ma pewne fundamentalne wspólne interesy i historyczne doświadczenia, a w biegu dziejów zawierała kulturowe porozumienia mimo mnóstwa rozmaitych, po części wzajemnie się wykluczających interesów, wymagających jakiegoś uzgodnienia. Fakt że takie uzgodnienie jest możliwe, decyduje o istnieniu społeczeństwa. Do walk wewnątrz tegoż społeczeństwa dochodzi wówczas, gdy tych interesów nie można już ze sobą zgrać, a porozumienia kulturowe zostają unieważnione – to właśnie to, co kryje się pod mylącym pojęciem rozdarcia. „Rozdarcie” jest językowym indykatorem, wskazującym na nieuzgodnione niezrównoważone rozbieżności interesów pomiędzy istotnymi grupami społeczeństwa. W nieco innej postaci spotka pan ten sam problem w Niemczech. Musi pan dokonać wyboru pomiędzy stroną narodowo-konserwatywną a lewicowo-liberalną, także tu nie ma niczego „trzeciego” i na próżno będzie pan poszukiwał jakiegoś rzeczywistego, zdolnego do działania liberalizmu, gdyż zachodni liberalizm osiadł na mieliźnie liberalizmu lewicowego. W Europie Wschodniej i Środkowej, do której należą wschodnie Niemcy, z przerażeniem obserwuje się, jak ci, którzy od ponad trzydziestu lat narzucają się w roli nauczycieli demokracji, wolności i efektywności gospodarczej, nie radzą sobie z najprostszymi wyzwaniami, a w chwili, gdy społeczeństwa Europy w obliczu wielkich przemian w polityce światowej muszą się wynaleźć na nowo, uciekli w pustą retorykę.
Debata środkowoeuropejska wciąż nas dogania, czy to bezpośrednio po roku 1989, po rozszerzeniu Unii Europejskiej w roku 2004, podczas kryzysu migracyjnego roku 2015 czy wreszcie już współcześnie debata wokół architektury bezpieczeństwa w Europie. Jak definiuje pan Europę Środkową? Co łączy państwa tego regionu?
Tu opowiadam się za ujęciem bardzo szerokim, zdefiniowanym przede wszystkim kulturowo, to znaczy: mówiłbym tu głównie o Litwie, Estonii, Łotwie, Polsce, Rumunii, Węgrzech, Austrii, Czechach, Słowacji i Niemczech. Istotne kryterium w odniesieniu do Europy Środkowej stanowią w najnowszej historii komunizm oraz hegemonia rosyjska. Gdy spojrzeć z tej perspektywy, widać tam bardzo podobne doświadczenia, przede wszystkim doświadczenie obcego panowania, obcych decyzji w sprawach wewnętrznych, doświadczenie cenzury, policji politycznej i dyktatury, ale także komunistycznej, odgórnie zarządzanej gospodarki. W Europie Środkowej istnieje znacznie silniejsza świadomość wolności i demokracji niż na Zachodzie, ponieważ zarówno wolność, jak i demokrację trzeba było tam sobie wywalczyć – a to wymagało ofiar i wiele osobistej odwagi.
Twierdzenie, jakoby Europa Środkowa wykazywała „silniejszą świadomość wolności i demokracji” wydaje mi się – w obliczu tendencji politycznych we wschodnich Niemczech, gdzie skrajna lewica i skrajna prawica cieszą się większą niż gdzie indziej popularnością, w Polsce czy na Węgrzech – twierdzeniem anachronicznym. Bez wątpienia zaistniał w Europie Środkowej taki moment wolności, ale to był rok 1989, gdy społeczeństwa w sercu Europy uwalniały się od komunizmu. Decydujące jest to, że narody Europy Środkowej spoglądały wówczas w kierunku Zachodu, swojej kulturowej ojczyzny, do której czuły się przynależne, a od której zostały oderwane przez Związek Sowiecki. Najtrafniej wyraził to Milan Kundera w swoim eseju Tragedia Europy Centralnej[8]. Mnie się wydaje, że Europa Środkowa, między innymi także Niemcy wschodnie, nie spogląda już z taką nadzieją ku zachodowi. Co jest pana zdaniem tego przyczyną?
(Śmiech). To mi się nawet podoba, że jestem chodzącym anachronizmem. Bycie anachronicznym to nasza jedyna szansa na odnowę. Mieszkańcy Europy Środkowej spoglądali z wielką sympatią, z nadzieją i wielką ciekawością ku Europie Zachodniej, ponieważ spodziewali się tam Europy, ale tym, co odkryli nie była Europa, lecz Zachód. Musieli zrozumieć, że ich pojmowanie Europy jest inne. Zachód nie jest kulturalną ojczyzną Europy Środkowej, kulturalną ojczyzną Europy Środkowej jest Europa Środkowa, jednak Kundera przywiązany jest do jej zawężonego pojęcia, ale niech tak będzie: nie mówi przecież o Europie Środkowej, lecz o Europie Centralnej. Roman Ingarden nie pojechał przecież na studia do Paryża, lecz do Fryburga, György Lukács też nie wybrał się na Sorbonę lecz do Heidelbergu. Jako anachronista będę się upierał przy kulturowym polu grawitacyjnym Europy Środkowej. Zachód reprezentował w naszych romantycznych snach to, co utraciliśmy, teraz odkrywamy, że tylko bardzo pragnęliśmy w nim to zobaczyć, nie ufaliśmy samym sobie, chcieliśmy się uczyć, ale dotarło do nas, że mieliśmy być nie nauczani, lecz wychowywani. Upowszechnia się poczucie rozczarowania. Wschodni Niemcy wiele zainwestowali w proces zjednoczenia. Teraz ci sami wschodni Niemcy odkrywają, że zachodnie elity z wirtuozerią potrafią łączyć ze sobą dobrobyt i poczucie poprawnej politycznie moralnej wyższości[9] – kosztem przyszłych pokoleń. Rachunek zapłacą inni. Nasze dzieci. Pokolenie buntowników roku 68 pierwszą połowę życia przeżyło na koszt swoich rodziców, drugą na koszt swoich wnuków i prawnuków. W mojej książce To my kształtujemy przyszłość[10] analizuję nowy irracjonalizm, przychodzący z Zachodu, nowe i dawne ideologie, romantyzm polityczny i opowiadam się za prawdziwym liberalizmem, który wywodzi się z oświecenia, od Immanuela Kanta. Polityczny racjonalizm to właśnie to „trzecie”, przyszłość Europy Środkowej – albo Europa Środkowa nie będzie mieć żadnej przyszłości.
Pojęcia „oświecenia” i „racjonalizmu” wydają mi się równie problematyczne jak panu pojęcie „postępowości”. Budzą pozytywne skojarzenia, bywają dowolnie zawłaszczane i wykorzystywane do nadawania decyzjom politycznym pozorów konieczności. Co pan rozumie przez racjonalizm polityczny?
Racjonalizm polityczny oznacza podejmowanie decyzji na podstawie analizy rzeczywistości, przy czym celem tych decyzji winno być zrównoważenie interesów dużych grup ludności. Romantyzm polityczny oznacza urzeczywistnianie jakiegoś celu ideologicznego albo jakiejś utopii bez analizowania rzeczywistości. Racjonalizm polityczny za punkt wyjścia obiera rzeczywistość, romantyzm polityczny natomiast pragnie zastąpić tę rzeczywistość utopią. Zasadnicze pytanie brzmi: Czy wierzę w to, że da się zbudować jakieś społeczeństwo idealne, niebo na ziemi, czy też sądzę, że wszystko jest dziełem człowieka i dlatego musi pozostać niedoskonałe, ja zaś winienem zabiegać o jak największą sprawiedliwość, uczciwość, czynić, co możliwe, w ramach tego, co skończone? Albo, jak powiada Voltaire, uprawiać swój ogród. Który kierunek Pan obiera, okazuje się na przykład w Pańskiej praktycznej postawie wobec swobód obywatelskich. Racjonalizm polityczny wyraża się w społecznej gospodarce rynkowej, polityczny romantyzm w Wielkiej Transformacji ku społeczeństwu neutralnemu klimatycznie. Przed czterdziestu laty to ostatnie nazywano jeszcze socjalizmem. Osobiście trzymam się słów Hölderlina: Na nieba! Ten, kto chce przeobrazić państwo w szkołę obyczajów, sam nie wie, jakiego się dopuszcza grzechu. Właśnie to przecież uczyniło z państwa piekło, że człowiek chciałby stworzyć z niego swe niebo[11].
Sądzę, że jesteśmy właśnie świadkami zasadniczego zwrotu w polityce niemieckiej. Rosyjska napaść na Ukrainę konfrontuje nas w Europie z nową-starą rzeczywistością. Bundeswehra ma być teraz w błyskawicznym tempie postawiona na nogi, być może Niemcy będą musiały przemyśleć na nowo swoją politykę energetyczną. Musimy ponownie oswoić się z myślą, że nie żyjemy w bezpiecznym i zdrowym świecie, że musimy być aktywni gotowi do obrony, a może znów wytwarzać prąd, używając do tego węgla i energii atomowej. Putin wybudził Niemcy z drzemki. Czy Niemcy, pana zdaniem, wkroczą teraz na drogę opisanego przez pana „realizmu politycznego”?
Nie, klasa polityczna w Niemczech odkleiła się od rzeczywistości podobnie jak władze Unii Europejskiej. Uważają się za centrum świata i nie chcą dostrzec, że powstaje nowy tego świata porządek. Rząd federalny wykorzystuje wojnę, by uzasadnić swój utopizm. Jego zdaniem Wielka Transformacja nie postępuje dość szybko, a równocześnie – i to jest jedyna w nim odrobina realizmu – zaklina ludność, by godziła się z wyrzeczeniami będącymi naturalnym następstwem jego utopijnej polityki. Żyjemy w świecie, w którym rozpoczęła się nowa walka o hegemonię. Chiny zbliżają się na paluszkach do panowania nad światem, rosyjski imperializm wyda Rosję na łaskę Chin – to tyle w kwestii patriotyzmu Putina – co osłabi Zachód. Zwrot ku rzeczywistości winien oznaczać po pierwsze: Europa musi odnaleźć swoją tożsamość, jako związek silnych państw narodowych. Europa będzie silna tylko wówczas, gdy silne będą poszczególne państwa europejskie. Po drugie: Musimy zredukować nasze zależności gospodarcze, poczynając od nośników energii, a kończąc na produkcji surowców dla przemysłu farmaceutycznego – priorytet winny mieć wszystkie produkty o znaczeniu strategicznym. Po trzecie: Europa musi uprawiać geopolitykę. Jej składnikiem winna być także zasada, że stawia się jedynie na imigrację wykwalifikowaną, imigrację fachowców, którzy będą gotowi przyswoić sobie nasze wartości. Tylko w ten sposób powieść się może integracja. Wszystkie te kwestie, wraz z paroma innymi, omawiam w swojej książce To my kształtujemy przyszłość. Wojna Putina nie zmieniła świata, lecz jedynie ujawniła i przyspiesza zmiany w nim zachodzące. Dowodzi poza tym, jak trwała jest niemiecka skłonność do ignorowania rzeczywistości, skoro zwrot energetyczny, który Niemcy w takim wymiarze dopiero naprawdę uzależnił od rosyjskiego gazu ziemnego, wysławiany jako środek, który umożliwi wyjście z tej zależności. Nie liczę na zdolność klasy politycznej do uczenia się, liczę wyłącznie na taką zdolność wśród obywateli. Tylko z tej strony można oczekiwać jakichś zmian.
Przekład i przypisy Tadeusz Zatorski
Klaus-Rüdiger Mai, doktor filozofii, pisarz i publicysta. Germanista, historyk i filozof; autor licznych biografii, książek popularnonaukowych z zakresu historii, esejów, recenzji, felietonów politycznych i powieści.
Arkadiusz Szczepański, redaktor naczelny portalu internetowego forumdialogu.eu
[1] Partia Zielonych w Niemczech dzieli się na 16 Związków Krajowych (Landesverbände), co odpowiada liczbie krajów związkowych.
[2] Joachim-Friedrich Martin Josef Merz – polityk CDU, przewodniczący tej partii oraz przewodniczący frakcji CDU/CSU w Bundestagu, a więc przywódca opozycji parlamentarnej.
[3] Szczęśliwy Jaś (Hans im Glück) – postać z baśni braci Grimm. Jaś za siedem lat pracy dostał wielki kawał złota, wkrótce jednak zamienia go na konia, potem konia na krowę, krowę na świnię itd. W końcu jest już tylko właścicielem dwóch kamieni, ale i one wpadają mu do studni. Przy każdej zamianie czuje się jednak szczęśliwy i ma wrażenie, że osiąga to, czego najbardziej pragnie. Postać symbolizująca niefrasobliwość i naiwność, która jednak nie jest świadoma samej siebie, przeciwnie: czuje się szczęśliwa i spełniona.
[4] Barok gelsenkircheneński – Gelsenkirchen to robotnicze miasto przemysłowe w Zagłębiu Ruhry. W latach trzydziestych XX wieku modne stały się tam ciężkie i wystawne (stąd „barok”), politurowane meble, wzorowane na rzemieślniczej produkcji wcześniejszych stuleci, teraz jednak produkowane seryjnie dla masowego, najczęściej dość dobrze sytuowanego, drobnomieszczańskiego odbiorcy. Symbol bezguścia i braku poczucia estetyki. Odpowiednikiem polskim byłyby meble „kalwaryjskie” lat 60-tych i 70-tych XX wieku.
[5] W oryg.“ „im Vorgarten von Oswald Spengler und Carl Schmitt“. „Vorgarten“ to niewielki ogródek przed domem, zwykle starannie pielęgnowany i strzyżony, symbol spokojnego dobrobytu, ale i drobnomieszczańskiego gustu oraz braku wyższych aspiracji intelektualnych. Oswald Spengler i Carl Schmitt uznawani są za ideowych pionierów „rewolucji konserwatywnej”.
[6] Joris-Karl Huysmans (właśc. Charles-Marie-Georges Huysmans,1848–1907), pisarz francuski. Powieść Na wspak (1884, wyd. pol. 1976, tłum. Julian Rogoziński) stała się „biblią dekadentyzmu”. Jej bohater, diuk Jan des Esseintes, znudzony życiem arystokrata wiedzie próżniaczy żywot, zaspokajając rozmaite swoje dziwaczne zachcianki estetyczne.
[7] Sformułowanie takie pada w Manifeście Komunistycznym.
[8] Wyd. pol. Milan Kundera, Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej, w: „Zeszyty Literackie”, 1984, nr 5. 1 oraz w: François Bondy, János Kis, Milan Kundera, Georges Nivat, Leszek Szaruga, Adam Zagajewski, Zachód porwany. Eseje i polemiki, Wrocław 1984. – W przekładzie polskim mowa o „Europie Środkowej”, w oryginale o „Centralnej”. I ten właśnie przymiotnik zachowuję w tłumaczeniu, ponieważ w dalszym ciągu wywiadu AS i KRM czynią wyraźną różnicę między „Europą Środkową” a „Centralną” i zwracają uwagę na okoliczność, że Kundera także zachowuje to rozróżnienie. Co prawda esej Kundery napisany został w oryginale po francusku, w którym to języku (podobnie jak w angielskim) Europa Środkowa to „L’Europe centrale” w odróżnieniu od niemieckiego „Mitteleuropa”, ale Kundera rzeczywiście zakreśla granice swojej „Europy Centralnej” nieco węziej niż KRM, pomijając na przykład Litwę, Łotwę i Estonię.
[9] W oryginale trudny do dosłownego przełożenia neologizm „Bessermenschentum”. „Bessermensch” (czasem także „Gutmensch”) to we współczesnej niemczyźnie ironiczne określenie kogoś przesadnie przywiązanego do nakazów politycznej poprawności, zdrowego żywienia, diety wegańskiej, zasad ekologii itp., czerpiącego na dodatek z tego przywiązania przekonanie o swojej moralnej wyższości nad wszystkimi, którzy nie podzielają jego rygoryzmu.
[10] Die Zukunft gestalten wir! Wie wir den lähmenden Zeitgeist endlich überwinden, München 2021.
[11] Słowa te pochodzą z powieści Hölderlina Hyperion. Cyt. za: Friedrich Hölderlin, Pod brzemieniem mego losu. Listy. Hyperion, przeł. Anna Milska i Wanda Markowska, Warszawa 1982, s. 312 n.