Tytuł znanej książki francuskiego historyka Michela Winocka dla cudzoziemca jest niekoniecznie zrozumiały – La fièvre hexagonale to dosłownie „Heksagonalna gorączka”, a jego sens to mniej więcej „Rozgorączkowany heksagon”. We francuskim języku ta figura geometryczna określa Francję – ze względu na pewne podobieństwo do jej terytorium. Metafora gorączki nawiązuje z kolei do tematu badania, a mianowicie do historii powracających przypływów nastrojów rewolucyjnych lub powstańczych w okresie pomiędzy wojną francusko-pruską z 1870 roku a kryzysem politycznym roku 1968. Francja była jednak już dużo wcześniej rozgorączkowana, zwłaszcza podczas wielkiej rewolucji z 1789 roku i wielokrotnie w całym XIX wieku. Od obrazu kobiecej alegorii wolności, wiodącej z odkrytą piersią lud na barykady, poprzez walki uliczne pokolenia ’68 w studenckiej dzielnicy Sorbony, aż po wzburzone „żółte kamizelki” na Champs-Elysées w międzynarodej percepcji kraj kojarzony jest z republiką społecznie wrzącą i politycznie nastawioną na konfrontację – z Paryżem jako epicentrum wszelkich wybuchów gniewu Grande Nation.
W roku 2021 Francja w pewnym sensie przypomina wrzący kocioł. Przed dokładnie czterema laty, w maju 2017 roku, wybór dynamicznego, chętnego do reform i komunikatywnego kandydata Emmanuela Macrona na prezydenta Francji w wielu obywatelach wzbudził nadzieję, że Macron wraz ze swoim ponadpartyjnym ruchem La République En Marche będzie w stanie rozruszyć i ożywić zasłużoną, lecz rozpaczliwie szukającą nowego źródła inspiracji V Republikę. Elokwentny i pełen inicjatywy nowy prezydent próbował zarówno w kwestiach gospodarczych jak i polityki socjalnej oraz kwestiach społecznych dokonać szpagatu pomiędzy lewicą i prawicą, pomiędzy konserwatyzmem a odnową. Charakterystycznym sformułowaniem używanym przez niego w odniesieniu do jego planów było „…i jednocześnie” (…et en même temps) jako oznaka próby natychmiastowego połączenia i zjednoczenia przeciwnych celów i metod. Wkrótce stało się ono jednak również „skrzydlatym słowem”, podchwycone z wdzięcznością przez co poniektórych francuskich humorystów. Odważne propozycje prezydenta w zakresie polityki europejskiej spotkały się wprawdzie z pewnym uznaniem (choć entuzjazm niemieckiego partnera był początkowo raczej powściągliwy), lecz na płaszczyźnie polityki wewnętrznej nie udało mu się zapobiec ponownemu wybuchowi społecznej gorączki. Ruch „żółtych kamizelek” pokazał, że niektóre części francuskiego społeczeństwa, również te w metropoliach na peryferiach, nie czują się już związane z republikańskim projektem, a wręcz pozostawione przez instytucje samym sobie.
Nie oznacza to jednak, że reformy rozpoczęte przez francuski rząd za prezydentury Macrona – na przykład od dawna opóźniona reforma systemu emerytalnego – nie przyniosą w dłuższej perspektywie pozytywnych efektów. Niewykluczone, że rezultaty okresu urzędowania Macrona (abstrahując od tego, czy będzie on trwał pięć czy dziesięć lat) można będzie stosownie ocenić dopiero po latach. Pod tym względem na obecnym prezydencie ciąży swego rodzaju moment Second Empire: przez długi czas Napoleonem III pogardzano, okres jego panowania (m.in. z powodu błyskotliwych pamfletów jego elokwentnego wroga, giganta dziewiętnastowiecznej literatury francuskiej Victora Hugo) oceniano negatywnie, a jego wkład do francuskiej historii postrzegano jako minimalny. Dopiero od około pięćdziesięciu lat mnożą się badania na temat znaczenia przeprowadzonych przez niego reform, na przykład na rzecz liberalizacji francuskiej gospodarki, ale też – co bardziej zaskakujące – na rzecz socjalnych praw pracowników. Historyk jest świadom, że nie wszystko da się od razu przyporządkować, że wczoraj już jutro może być lepsze.
Pandemia niektóre problemy kraju przesunęła tymczasowo na dalszy plan, jednak nie zniknęły one z dnia codziennego Francuzów, a może po części nawet jeszcze silniej zapisały się w percepcji obywateli. Dotyczy to w szczególności napięć w społeczeństwie, które raczej jeszcze bardziej zaostrzyły się wskutek ograniczenia wolności przemieszczania się, wprowadzenia godziny policyjnej oraz innych rozporządzeń i związanym z nimi wzrostem frustracji. Chroniczne wybuchy przemocy aż po prawdziwe wojny między bandami na przedmieściach, również regionalnych wielkich miast, połączone z wrażeniem, że siły porządkowe nie nadążają za sytuacją, a w związku z tym państwo rezygnuje z monopolu na fizyczną przemoc na korzyść odrzucających integrację mniejszości, przyczyniają się do rozprzestrzeniania się klimatu niezadowolenia, który sprzyja tylko nacjonalistycznej partii Rassemblement National Marine Le Pen. W kontekście tej szczególnej atmosfery panującej w społeczeństwie należy też postrzegać opublikowanie tak zwanego manifestu generałów, który ukazał się pod koniec kwietnia 2021 roku na łamach paryskiego tygodnika Valeurs actuelles. Jeśli chodzi o reakcje na manifest – zarówno mediów, jak i polityki – dużą rolę odegrał nie tylko fakt, że magazyn ten skłania się raczej ku prawicowym poglądom, ale również i świadomość, że szczególnie w ostatnich latach nacjonalistyczne nastroje przybierają na sile w szeregach francuskich sił bezpieczeństwa (w policji, żandarmerii, armii).
Treść apelu jest znana: pomyślany jako alarm i ostrzeżenie skierowane do francuskich decydentów, przedstawia on mroczny obraz sytuacji w społeczeństwie, wskazuje na nadchodzący rozpad contrat social (umowy społecznej), spoiwa łączącego społeczeństwo, a nawet na ryzyko francuskiej wojny domowej wskutek braku odpowiednich przeciwdziałań ze strony państwa. Największe emocje wywołały jednak patetycznie sformułowane zdania zakańczające apel, w których bądź co bądź dwudziestu generałów sugeruje, że tylko armia jako ostatnia instancja będzie w stanie uratować państwo przed upadkiem. Za granicą żywo komentowano, że pełna irytacji, choć ostrożna reakcja na manifest ze strony francuskiej minister obrony narodowej Florence Parly i zapowiedź kar dla sygnatariuszy (również dla tych, którzy w momencie ukazania się apelu byli w stanie spoczynku), oznaczałaby naruszenie wolności słowa, która w systemie demokratycznym należy się nawet żołnierzom i oficerom. W rzeczywistości, zgodnie z artykułem L.4121-2 Kodeksu Obrony, prawo francuskie zabrania im publicznego zajmowania stanowiska w kwestiach politycznych, przy czym zawsze pozostaje tutaj miejsce na interpretację, aby ocenić, w jakim stopniu owo stanowisko zagrażałoby bezpieczeństwu kraju. Bardziej surowa interpretacja ustawy zakłada, że takie wyrażenie zdania miałoby destabilizujące skutki dla państwa i społeczeństwa. Twardsza reakcja francuskiego rządu pokazuje zatem, że w opinii instytucji państwowych warunek ten został w tym przypadku spełniony.
To, co ze słów sygnatariuszy wyłania się niczym mara, to widmo cezaryzmu, ukształtowane w bonapartyzmie, przywrócone ponownie do życia w czasach jeszcze młodej III Republiki Francuskiej przez generała Georgesa Ernesta Boulangera, a potem na nowo zinterpretowane przez marszałka Philippe’a Pétaina poprzez tak zwaną „Rewolucję narodową” w krótko istniejącej, lecz długotrwale ciążącej Francji Vichy. Strach przed tym, że jakiś przedstawiciel armii jako „wybawca narodu” mógłby w razie konieczności drogą puczu przejąć władzę, to do dziś największy powracający koszmar francuskich republikanów. Nie pomaga zresztą też fakt, że chodzi tutaj częściowo o dawne marzenie, do którego nie wypada się przyznać: o ryzykowną jakobińską nadzieję na syntezę demokratycznego republikanizmu i silnej egzekutywy, ducha barykady i dążenia do ładu – na syntezę Marianne i Napoleona.
Napięcie to istnieje do dziś w systemie politycznym i kulturze politycznej V Republiki Francuskiej. „Monarchia nuklearna” (monarchie nucléaire), jak francuski politolog Samy Cohen określił dzisiejszy francuski republikański ład ze względu na niekwestionowane znaczenie broni jądrowej w postrzeganiu się Francji jako (średniego) mocarstwa, już od 1958 roku na kilku obszarach przejawia neomonarchistyczne cechy. A sięga to czasów narodzin konstytucji V Republiki i okoliczności związanych z jej powstaniem. Co charakterystyczne, miała ona swój początek w wizji swojego założyciela, Charlesa de Gaulle’a. Skrojona na miarę słynnego generała republika z silną szczyptą prezydencjalizmu po latach niestabilnego parlamentaryzmu IV Republiki, była również dzieckiem kryzysu, w którym Francja znalazła się przez wojnę algierską. Już jako prezydent de Gaulle bardzo szybko zresztą zrozumiał, że w imię obrony republikańskiego ładu we Francji wojsku należy postawić jasne granice. Nieudana próba puczu prokolonialnych generałów przeciwko de Gaulle’owi z dnia 21 kwietnia 1961 roku w Algierze pokazała kruchość nowego ładu. W instytucjonalnej pamięci V Republiki ta ledwo zapobiegnięta katastrofa zakorzeniła się niczym pierwotny lęk, odbijający się echem nawet po 60 latach.
Podsumowując, emocjonalną reakcję na ostatni manifest generałów można zinterpretować jako przyznanie się do winy francuskich decydentów: jeśli jego publikacja oceniana jest jako zagrożenie, to fakt ten wskazuje albo na nadwrażliwość w kwestii rzekomego ryzyka zamachu stanu i prowadzi do pytania o zdolność do oceny sytuacji, albo potwierdza on uznaną za zgubną konstelację społeczną, co z kolei kwestionuje przyszłe pole manewru. W każdym razie i jedno, i drugie wywołuje u obserwatora konsternację. Rozpoczął się ostatni rok przed kolejnymi wyborami na urząd prezydenta, zaostrzają się polityczne antagonizmy, a na maj 2022 roku zapowiada się nadal ostry pojedynek między Emmanuelem Macronem i Marine Le Pen. Quo vadis Francia? Przedwczesny optymizm byłby wprawdzie nie na miejscu, ale miejmy nadzieję, że szwajcarskie manewry „Duplex-Barbara” z sierpnia 2013 roku, w ramach których symulowano kryzys związany z atakiem ze strony zbuntowanego wschodniego regionu dotkniętej kryzysami i skazanej na dezintegrację Francji na Konfederację Szwajcarską, pozostanie na razie prewencyjnym elaboratem nadmiernie ostrożnego sztabu generalnego w Alpach.
Z niemieckiego przełożyła Monika Satizabal Niemeyer