2021 rok to półmetek drugiej kadencji rządów Prawa i Sprawiedliwości. Podobnie jak poprzednicy, partia Jarosława Kaczyńskiego rządami jest już wyraźnie zmęczona. Jednak w przeciwieństwie do poprzedników, którzy praktycznie do końca większych problemów z utrzymaniem większości w parlamencie nie mieli, Zjednoczona Prawica – w sferze faktów, nie deklaracji – nie istnieje. Zainteresowani mówią o groźbie awuesizacji prawicy, ale tak naprawdę konfliktów jest tyle, że – tym, którzy pamiętać mogą – przypominają się nie czasy AWS, a Konwentu świętej Katarzyny. Szczęście Jarosława Kaczyńskiego polega na tym, że Polacy mają – również przez pandemię COVID-19 – wystarczająco dużo problemów, by na kłopoty przywódcy narodu nie zwracać najmniejszej uwagi.
Patrząc chłodnym okiem, notowania Prawa i Sprawiedliwości powinny przynajmniej od jesieni 2020 roku, najdalej zaś od zimy, lecieć na łeb, na szyję. W jesienną falę pandemii wkroczyliśmy skrajnie nieprzygotowani, co przełożyło się na potężny wzrost śmiertelności – z powodu COVID-19 i z powodu pandemii COVID-19. Bo w sposób oczywisty przestawienie systemu ochrony zdrowia na ratowanie pacjentów zakażonych z ciężkim przebiegiem choroby pozbawiło lub znacząco utrudniło innym chorym dostęp do leczenia. Efekt? Trzecie miejsce w Unii Europejskiej pod względem tzw. zgonów możliwych do uniknięcia za 2020 rok. Z tym że owe zgony nadmiarowe – jakkolwiek drastycznie by to nie zabrzmiało, w polskich warunkach nie były ani nadmiarowe, ani do uniknięcia. Jak mogliśmy się spodziewać, że jeden z najgorzej w Europie finansowanych, dotknięty deficytami kadrowymi system udźwignie – bez konsekwencji – wysiłek walki z pandemią?
Wiosna 2021 roku przynosi powtórkę – bo rządzący wydają się nie uczyć na błędach. Nie tylko na cudzych (wiele uchybień, w zakresie walki z pandemią, mają na swoim koncie również inne kraje, choćby nasi sąsiedzi z południa, Czechy i Słowacja, czy mili sercu Jarosława Kaczyńskiego „bratankowie”), ale przede wszystkim na własnych błędach, z których największym jest chyba ignorowanie krytycznych – a może tylko innych od pożądanych – opinii ekspertów. Przekonanie o monopolu na rację rządu czy też obozu rządzącego wygrywa z oczywistym, wydawałoby się, stwierdzeniem, że pluralizm – jeśli chodzi o etap dyskutowania rozwiązań – jest siłą, nie słabością. Decyzje podjęte w grudniu (puszczenie na żywioł, praktycznie bez kontroli, przyjazdów na święta Bożego Narodzenia Polaków z Wielkiej Brytanii) i zwłaszcza w styczniu-lutym (otwarcie szkół dla najmłodszych, luzowanie obostrzeń przy braku kontroli nad rozprzestrzenianiem się bardziej zakaźnej mutacji brytyjskiej) doprowadziły na przełomie lutego i marca do eksplozji trzeciej fali pandemii, której żniwo, w postaci wzrostu śmiertelności, będzie jeszcze bardziej bolesne.
Gdy w kwietniu 2021 roku Rzeczpospolita zapytała Polaków, jak ich zdaniem rząd radzi sobie z pandemią, odpowiedź „dobrze” lub „bardzo dobrze” wybrało łącznie 14,5 proc. respondentów. „Przeciętnie” odpowiedziało 27 proc. „Źle” działania rządu w walce z COVID-19 oceniło 18 proc., zaś „bardzo źle” – 34 proc. ankietowanych. Tylko ok. 6 proc. nie miało zdania w tej kwestii. Jednocześnie PiS nadal jest liderem sondaży wyborczych i nic nie wskazuje, by miało owo pierwsze miejsce stracić, mimo że Polska 2050 Szymona Hołowni w niektórych badaniach o włos wyprzedza obóz Jarosława Kaczyńskiego. Koalicji Obywatelskiej, uważającej się za największą siłę opozycyjną, coraz częściej natomiast zdarza się lądować na trzecim miejscu sondaży.
Ani złe oceny walki z pandemią, ani ewidentne nawet afery (Daniel Obajtek zapewne nie zostanie premierem, nie pomoże mu nawet dana od Boga aura, nad którą rozpływał się prezes Kaczyński, ale afera Obajtka nie osłabiła PiS), ani brutalność policji podczas protestów kobiet – do PiS nie przywiera zupełnie nic. Tak jak kiedyś do Donalda Tuska, nazywanego nie bez powodu „teflonowym”.
Dlaczego? Jest zbyt wcześnie, by wskazywać jedną przyczynę. Zwłaszcza, że prawdopodobnie jest ich co najmniej kilka, a teflonowość Prawa i Sprawiedliwości jest wynikiem jednoczasowego ich występowania.
PiS niewątpliwie ma swój stały, żelazny elektorat, który odda głos na to ugrupowanie bez względu na wszystko. To elektorat niemały, zapewne wynoszący co najmniej 20-25 procent. Zdeterminowany i zdyscyplinowany.
Niepokój i brak stabilizacji – czyli odczucia zrozumiałe w czasie kryzysu pandemicznego – skłaniają część wyborców, którzy w zwykłym czasie mogliby rozważyć poparcie innej partii, do głosowania na znane, nawet postrzegane jako większe, zło. Bo w polityce wybiera się, na ogół, mimo wszystko. Gdy świat pędzi w nieznanym kierunku, gdy nie wiadomo, czy za miesiąc lub dwa nie pojawi się jeszcze bardziej zjadliwa mutacja wirusa lub wręcz nowy wirus, czy to jest czas – myśli zapewne wielu Polaków – by zastanawiać się, komu powierzyć rządy? Niech rządzą dalej, może się nauczą? Może po sobie posprzątają? Zwłaszcza, że pozytywnych alternatyw, dających tak potrzebne w niepewnych czasach poczucie bezpieczeństwa, próżno wypatrywać.
Łamanie konstytucji, ograniczanie praw obywatelskich, uderzenie w prawa kobiet czy niezależność mediów, osłabianie związków z Unią Europejską – to wszystko było paliwem sprzeciwu wobec rządów PiS, które – w ogromnym stopniu – już się wypaliło. Gdyby szukać analogii w przeszłości, w ustroju jak najsłuszniej minionym (choć ożywianym między innymi dzięki zaangażowaniu mediów publicznych, z nieocenioną rolą TVP), żyjemy w czasach skrajnej prywatyzacji życia społecznego. W dużym stopniu przyczynia się do tego, oczywiście, pandemia – zamknięci w domach, tylko w swoich bańkach internetowych i medialnych doświadczamy tego, co na zewnątrz. Nawet, gdy wychodzimy – staramy się ograniczać kontakty społeczne. Najważniejsze kwestie – zmartwienie o miejsce pracy, o stałość dochodu. To, że Kaczyński może nas wyprowadzić z Unii Europejskiej jest ważne, ale czy ważniejsze niż to, że podczas zdalnego nauczania zawiesza się Internet? Medialne analizy skali śmiertelności robią wrażenie, ale czy nie ważniejsze – bez żadnego sarkazmu – jest to, że z powodu przełożenia operacji nie na COVID-19, ale na „zwykły” nowotwór przedwcześnie odeszła bliska osoba? Złość i rozgoryczenie niekoniecznie adresowane jest w kierunku rządzących, złe wiadomości o skutkach odwleczonej diagnostyki przekazał wszak lekarz X., a lekarz Y kilka miesięcy wcześniej nie otworzył swojej poradni…
To jedna z największych zagadek ostatnich lat. W ochronie zdrowia nieuzbrojonym okiem widać, i naprawdę nie trzeba do tego żadnej eksperckiej wiedzy, że w ciągu sześciu lat rządów PiS sytuacja się nie tylko nie poprawiła, ale wręcz odwrotnie. Jest gorzej niż było – tylko obficiej posypano pudrem propagandy sukcesu. Pomijając pandemię (której oczywiście pominąć nie sposób, ale jest ona czynnikiem wobec rządów PiS zewnętrznym) – finansowanie nie wzrosło, płace personelu wzrosły, ale znów – w relacji do średniej krajowej – spadają, kolejki do leczenia się wydłużyły. Przed pandemią, bo po kilkunastu miesiącach funkcjonowania ochrony zdrowia w trybie covidowym tzw. dług zdrowotny szybuje ad astra. Co więcej – Polacy od lat, konsekwentnie, wskazują że ochrona zdrowia to absolutny priorytet dla rządzących. Powinna być absolutnym priorytetem. Decydenci, również konsekwentnie, twierdzą, że oczywiście traktują zdrowie priorytetowo – bez konsekwencji w postaci decyzji. I – również konsekwentnie – wyborcy nie wyciągają z tego żadnych konsekwencji.
Teflon odbija wszystko. Do czasu, aż pojawią się rysy. Tych w obozie Zjednoczonej Prawicy nie brakuje, ale na razie do przesilenia jest, jak się wydaje, daleko. Przyspieszone wybory? Prawo i Sprawiedliwość się na to, raczej, nie zdecyduje – choć mogłoby utrzymać władzę. Powód? Przede wszystkim strach przed powtórką scenariusza z 2007 roku. Wtedy też wydawało się, że wybory potwierdzą mandat Jarosława Kaczyńskiego do rządzenia Polską. Nie potwierdziły, a PiS stracił władzę na długich osiem lat. Ale też nadzieja. Jeśli ktoś w Polsce ma nadzieję, to właśnie kluczowi politycy PiS. Nadzieję na to, że dzięki unijnym pieniądzom z programu odbudowy uda się nie tylko przezwyciężyć kryzys pandemiczny, ale dokonać skoku cywilizacyjnego. Skoku na kasę, jak komentują niechętni rządowi publicyści, oczywiście też, ale niejako przy okazji. PiS przez sześć lat rządów pojęło doskonale, że społeczeństwo dopóty pozwoli na uwłaszczanie się na spółkach skarbu państwa, na funduszach, agencjach, radach nadzorczych i zarządach, dopóty nie będzie mieć tego za złe, dopóki będzie odczuwać w swoich portfelach przypływ żywej gotówki. Że to znów „powrót do przeszłości”, że „ale to już było”, że Gierek? Patrz – wyżej.
Czy to znaczy, że PiS będzie rządzić wiecznie i jest skazane na sukces bez względu na afery i popełnione błędy? Niekoniecznie. Zwycięstwo w wyborach nie gwarantuje większości, koniecznej do stworzenia rządu. Wszystko zależy od tego, jakie ugrupowania wejdą do kolejnego Sejmu i jak ostatecznie rozłożą się głosy, oddane na opozycję. Zbliżony wynik największego ugrupowania anty-PiS, dwucyfrowy wynik kolejnego (w tej chwili można obstawiać porządek: Polska 2050 Hołowni i Koalicja Obywatelska) oraz obecność w Sejmie PSL (prawdopodobna) oraz Lewicy (pewna) daje realną perspektywę odebrania rządów Jarosławowi Kaczyńskiemu. Opozycja nie może się jednak nią zachłystywać i przyjmować za pewnik. Nie wiadomo, w jakiej konfiguracji PiS pójdzie do wyborów – samodzielnie, czy jako Zjednoczona (na dziś to żart) Prawica. Jeśli ZP, to czy w całości zjednoczona, czy bez Jarosława Gowina, czy również bez Zbigniewa Ziobry? Na wejście do Sejmu na pewno może liczyć Konfederacja, którą poniosą antycovidowe nastroje części młodego elektoratu. Części, bo druga część poprze, raczej na pewno, Lewicę – która ma tym samym szanse na wynik lepszy niż w 2019 roku.
No i jest jeszcze Nowy Ład, który – w bardzo, bardzo dużym uproszczeniu – można wyjaśnić, jako wyjęcie sporej ilości gotówki z kieszeni „zamożnych” (cudzysłów jak najbardziej uzasadniony, bo progiem zamożności ma być dochód oscylujący wokół 1,5 średniej krajowej) i przełożenie jej, częściowo, do kieszeni najmniej zarabiających. Lewica, można się spodziewać, już tupie z niecierpliwości, by te zmiany poprzeć – zwłaszcza, że rząd obieca pozostawienie części pozyskanych pieniędzy w sferze usług publicznych, przede wszystkim w ochronie zdrowia. Tak, Nowy Ład prawdopodobnie rozbije jedność antypisowskiego frontu demokratycznej opozycji. Posklejanie go przed kolejnymi wyborami – do których, oczywiście, każde ugrupowanie pójdzie osobno – może potrwać.