Przejdź do treści

Uzdrowienie poprzez gest?

Z profesorem Dieterem Bingenem o pamięci i upamiętnieniu ofiar niemieckiej okupacji Polski w latach 1939-1945 rozmawia Ricarda Fait.

Ricarda Fait: Panie Profesorze, jest Pan jednym z pomysłodawców inicjatywy „Polen-Denkmal” („Pomnik Polski”), która przed trzema laty zaapelowała do Bundestagu i niemieckiej opinii publicznej o wzniesienie pomnika dla polskich ofiar niemieckiej okupacji w Polsce w latach 1939-1945. W swojej najnowszej publikacji „Denk mal an Polen. Eine deutsche Debatte” („Pomyśl o Polsce. Niemiecka debata”, gra słów: denk mal – pomyśl, Denkmal – pomnik, przyp. tłum.) podkreślił Pan raz jeszcze postulat inicjatywy. W dniu 30 października br. Bundestag ustanowił utworzenie w Berlinie specjalnego miejsca pamięci dla polskich ofiar II wojny światowej i hitlerowskiej okupacji. Jak Pan ocenia tę decyzję?

Dieter Bingen: Proszę najpierw pozwolić na małe, lecz ważne sprostowanie czy też wyjaśnienie. Celem naszej inicjatywy było wzniesienie pomnika dla ofiar niemieckiej okupacji Polski lat 1939–1945. Oznacza to, że w trakcie debaty nie używaliśmy pojęcia „polskie ofiary”, ponieważ jest czy może ono być (również celowo) źle zrozumiane. Chodzi o upamiętnienie ofiar niemieckiej polityki okupacyjnej w ówczesnej II RP, czyli zarówno polskich Żydów, jak i katolików oraz wszystkich obywateli Polski innej narodowości i innego wyznania.

W 1939 roku Polska była krajem wieloetnicznym, w którym etniczni, w większości katoliccy, ale i protestanccy obywatele stanowili około dwóch trzecich całego społeczeństwa. Jedna trzecia była innej narodowości i innego wyznania. Wszyscy oni stanowili jednak część polskiego społeczeństwa i państwa, które wraz z napaścią Niemiec na Polskę miało zostać unicestwione. Uznanie rzeczywistej kulturowej różnorodności Polski do 1939 roku jest dla nas znaczącą intencją, – inkluzywnym gestem, który uświadamia, że niemiecka okupacja i niemiecki narodowosocjalistyczny terror miały na celu wymazanie z mapy całej kultury, całego narodu, polskiej cywilizacji i polskiego państwa. Podczas Szoah zamordowano około 90 procent polskich Żydów. Natomiast zdziesiątkowani polscy chrześcijanie, jeśli nie zostali zabici, mieli zostać helotami Niemców w Wielkogermańskiej Rzeszy.

O kim w takim razie mówi sformułowanie „ofiary w Polsce”?

Mówi ono o obywatelach państwa polskiego, ofiarach polsko-żydowskich, polsko-katolickich i polsko-protestanckich, ale również o polskich obywatelkach i obywatelach narodowości litewskiej, ukraińskiej, białoruskiej czy niemieckiej. Podkreślenie tego faktu było ważne w dalszym toku debaty, ponieważ zaistniało nieporozumienie, że „Polen-Denkmal” skierowany jest wyłącznie do katolickich Polaków, wykluczając w ten sposób Polaków pochodzenia żydowskiego, czy segregując Polaków według narodowości czy wyznania. Nie było to oczywiście naszym zamysłem. Gdyż, patrząc tylko przez pryzmat polsko-katolickich narodowców, nie odda się rozmiaru katastrofy Rzeczypospolitej podczas II wojny światowej.

Można też powiedzieć, że pojęcie „Polen-Denkmal” może prowadzić do nieporozumień. Ale już się ono przyjęło i nie da się go usunąć drogą dyskusji. Obecnie preferowałbym jednak określenie „Denkmal an Polen“ – tak jak brzmi tytuł mojej książki – w sensie pomnika, który skierowany jest do Polski, do narodu polskiego, dawnych obywatelek i obywateli i ich żyjących dzisiaj potomków.

Zgodnie z tym pomnik jest gestem uznania dla tych, którzy nie zdołali przeżyć milionów mordów wśród ludności cywilnej. Ponadto jest to gest empatii wobec tych, którzy przeżyli, i ich potomków w drugim i trzecim pokoleniu. Podobnie jak Pomnik Pomordowanych Żydów Europy, poświęcony sześciu milionom ofiar. Oni już nie istnieją, ale potomkowie żydowskich ofiar żyją na całym świecie.

Gest upamiętnienia i pamięci o tym, co stało się między rokiem 1939 a 1945, jest skierowany do ofiar w Polsce. Jest to gest uznania, mający wyrazić, że dzisiejsi Niemcy zrozumieli, iż w Polsce nie miała miejsca tradycyjna polityka okupacyjna z wszelkimi okrucieństwami, które były następstwem także tak zwanej „normalnej” polityki okupacyjnej w ostatnich stuleciach w Europie i poza jej granicami, lecz długo przygotowywana polityka systematycznego, „przemysłowego” unicestwiania ludzkich istnień. Zgodnie z tym, co Hitler na krótko przed rozpoczęciem wojny obwieścił swoim generałom: chodziło o zniszczenie wszelkich żywotnych sił w Polsce. Celem było zatem unicestwienie naszych sąsiadów jako państwa i narodu.

Uzdrowienie poprzez gest? Rozmowa z Dieterem Bingenem
© Zygmunt Januszewski

Oczywiście, ten widoczny znak tak samo zwraca się do ludności niemieckiej. Ma to być pomnik oddziałujący wewnątrz i na zewnątrz. Wewnątrz jako stale widoczny gest, że my, Niemcy, w większości jesteśmy co do tego zgodni, iż prusko-niemiecka polityka wobec Polski już w XVIII wieku, następnie w formie polityki germanizacyjnej Cesarstwa Niemieckiego i znajdująca swoją kulminację w nowej pod względem jakościowym wyniszczającej polityce lat 1939–1945, była nadzwyczajnie odpowiedzialna za los Polski w Europie i jest odpowiedzialna do dziś. Pomnik, jeśli zostanie zbudowany, stanie w centrum Berlina, stolicy Niemiec, będzie więc naturalnie oddziaływał przede wszystkim w kierunku wewnętrznym, na berlińczyków i niemiecki krajobraz pamięci.

Pana zdaniem jest ważne, aby Niemcy pokazali, że zrozumieli. Czy przedstawiciele niemieckiego społeczeństwa potwierdzili to właśnie uchwałą Bundestagu z 30 października? Bundestag przypieczętowuje nią „wyjątkowy” przypadek narodowosocjalistycznej polityki okupacyjnej w Europie.

Jako „wyjątkową” Bundestag określa realizację planu „całkowitego zniszczenia państwowości naszego sąsiada” w ramach nazistowskiej polityki okupacyjnej w Europie. Zapytała Pani na początku, jak rozumiem o uchwałę Bundestagu. Muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem uzasadnienia uchwały, podobnie jak byłem pod wrażeniem przemówień w parlamencie. Zawierały one przekonujące i po części niezwykle emocjonalne wyznanie, jakiego nie przeżyliśmy dotąd w Bundestagu w ciągu ostatnich 70 lat w takiej formie i o takiej intensywności. Był to epokowy moment niemieckiego parlamentaryzmu, którego niestety opinia publiczna prawie nie zauważyła.

Imponujący jest również fakt, że uchwała została przyjęta prawie jednogłośnie – nawet AfD nie głosowała przeciwko niej, lecz wstrzymała się od głosu. Poza tym uchwałę poparły wszystkie frakcje – także frakcja Lewicy, chociaż wniosła ona własny projekt.

Pozostaje jednak kropla goryczy, a mianowicie fakt, że Bundestag nie poparł wyraźnie „Polen-Denkmal” w ramach poświęconego Polsce ośrodka pamięci, edukacji i wymiany, lecz jego sformułowania pozostały niejasne. Treść uchwały świadczy ponadto o niezdecydowaniu – czy mówiąc pozytywnie: otwartości – pozostawiając resztę dalszej konceptualizacji. Może to świadczyć o politycznym uwzględnieniu przeciwników pomnika, którzy nadal istnieją – również wewnątrz partii, które zgodziły się na specjalne miejsce poświęcone Polakom. Uchwała z 30 października była ważnym etapem, teraz zaczyna się jednak walka o koncepcję.

Jednak budowa pomnika nie jest ostatecznie przesądzona. Na początku 2021 roku rząd ma przedstawić projekt koncepcji wyjaśniający, jak takie miejsce pamięci ma wyglądać. Co Pana zdaniem zatem przemawia wyraźnie za pomnikiem, czego nie są w stanie spełnić inne formy upamiętnienia, jak na przykład muzeum?

Za pomnikiem przemawia po prostu fakt, który wielu nadal przychodzi z trudem. Otóż, chodzi o symboliczny gest empatii, wyraz oddania czci milionom ofiar i strat; chodzi o ludzi, ale poza tym również o spalone lub skradzione przez niemieckich znawców sztuki i pracowników muzeów świadectwa kultury, o niemalże całkowite zniszczenie starej Warszawy przez oddziały podpalające i wysadzające miasto jesienią 1944 roku po Powstaniu Warszawskim.

Pomnik byłby wyeksponowanym, widocznym znakiem, wznoszącym się w górę kamieniem pamięci. Muzeum tak nie działa. Muzeum ma za zadanie edukować, objaśniać powiązania i  konteksty. Z kolei udany w swoim oddziaływaniu pomnik może wprawiać w zdumienie, wstrząsnąć. Inicjatorzy i osoby wspierające inicjatywę na rzecz budowy pomnika od trzech lat zwracają uwagę na fakt (w toku dyskusji był on też wielokrotnie podkreślany przez publicystów, historyków i niektórych polityków),  że pomnik stanowi szczególny gest empatii, jest czymś wyeksponowanym i pewnym zagęszczeniem w swojej wymowie. Chodzi przy tym o szczególny znak, który skłania do refleksji.

Przy czym muzeum bardziej przyczynia się do wymiany i wiedzy, której brakuje większej części społeczeństwa. Wielokrotnie podkreślano „puste miejsca” i białe plamy w sferze pamięci.

Dlatego też mówimy, że ma to być pomnik wołający o uzupełnienie. Ma działać jak impuls. Drugim krokiem będą odpowiedzi na pytania, które nasuwają się przez jego oddziaływanie.

Ważne są tutaj informacje i wiedza, co postuluje również uchwała Bundestagu. Oprócz emocjonalnego „pustego miejsca” istnieją też braki w wiedzy. Potrzebna jest tutaj przestrzeń dla zajęcia się historią i dla działań obywatelskich, takich jak praca z młodzieżą, kształcenie polityczne, spotkanie. Wszystko to nie jest jednak w stanie zastąpić symbolicznego znaku empatii i uznania dla adresata. Jedno i drugie jest ze sobą powiązane: „jednostronny” gest i dwustronna wymiana.

Rozumiem, że Niemcy mają poniekąd kłopot z pomnikami i symbolami, gdyż musieli wiele z nich po prostu zburzyć. Ponadto słychać często opinie, że pomniki są przestarzałe, że zamiast pomników potrzebne jest uświadamianie. Z drugiej strony, nie tylko w Berlinie, wciąż wznosi się nowe pomniki – i prawie nikomu to nie przeszkadza. Jesteśmy przekonani, że pomniki jako impuls i wezwanie do uświadamiania nadal są aktualne.

Przed niespełna 20 laty powstał Pomnik Pomordowanych Żydów Europy i słusznie potem stwierdzono, że  pole pełne steli to za mało. Dlatego w celu dopełnienia zintegrowano początkowo odrzucone, lecz niezbędne miejsce informacji.

Ci, którzy odrzucają pomysł budowy Pomnika dla Polski, często uzasadniają swój sprzeciw tym, że człowiek powinien się definiować jako Europejczyk i przeciwstawić nacjonalizacji. Odpowiem tak: to nie nad „Europejczykami” się znęcano, nie „Europejczyków” prześladowano i mordowano, lecz czyniono to z narodami, kulturami, Polakami i państwem polskim. Dlatego słusznym byłoby, gdyby pomnik miał indywidualnego adresata, ponieważ w tamtych czasach ten kraj był adresatem zbrodni. Chodziło o Polaków. O politykę okupacyjną wobec naszego sąsiada, z którym i obok którego żyliśmy od tysięcy lat. Stąd konieczne jest uznanie, a nie ucieczka przed gestem empatii.

Pomnik może oczywiście skończyć się niepowodzeniem wskutek kiepskich projektów. Ale dyskusja nad najbardziej stosowną, odpowiadającą idei uhonorowania koncepcją jest dopiero możliwa po wpłynięciu projektów. Chodzi też przy tym o trafną koncepcję ośrodka dokumentacji, edukacji, wymiany i spotkań.

W dniu 9 października br. Bundestag podjął jeszcze jedną decyzję w sferze kultury pamięci – o utworzeniu centrum dokumentacji narodowosocjalistycznej okupacji w Europie…

Dokładnie, tej uchwały dotyczącej powstania miejsca dokumentacji, edukacji i pamięci o II wojnie światowej i narodowosocjalistycznej okupacji, nie byłoby bez naszej inicjatywy na rzecz „Polen-Denkmal”. Propozycję tę wyciągnięto niczym królika z kapelusza w zastępstwie dla „naszego” Pomnika, aby zapobiec realizacji tego projektu. Uchwałę poprzedziła działająca od 2013 roku inicjatywa na rzecz upamiętnienia ofiar „polityki przestrzeni życiowej” na Wschodzie. I tak przeszło centrum dokumentacji, mające być nowoczesną dokumentacją, czymś w rodzaju muzeum II wojny światowej. Ma ono przedstawiać całe spektrum niemieckiej polityki okupacyjnej w różnych regionach, państwach i narodach Europy od Norwegii po Grecję, od Francji po Rosję. Można już przewidzieć, że pod względem koncepcji będzie to bardzo trudny projekt, ponieważ wszystko ma zostać przedstawione po dyskusji, o ile to możliwe, w porozumieniu z przedstawicielkami i przedstawicielami ponad 20 dotkniętych tą okupacją krajów.

Zważywszy na to, jak przełomowe były obie uchwały, echo medialne wypadło słabo. Najpierw, szczególnie latem, kiedy to Niemiecki Instytut Spraw Polskich (DPI) i Fundacja Pomnik Pomordowanych Żydów Europy przedstawiły wspólną propozycję konsensusu czy też kompromisu, ale i już przedtem, miała miejsce ostra debata między zwolennikami i przeciwnikami osobnego versus wspólnego upamiętnienia Polski. Jak interpretuje Pan komentarze w mediach czy milczenie mediów? Czy świadczy to o tym, że konkurujące ze sobą obozy zawarły pokój?

Odpowiem najpierw na ostatnie pytanie: obie uchwały nie konkurują ze sobą, ich idee przewodnie i koncepcje obu kompleksów upamiętnienia raczej się nawzajem uzupełniają.

Porównując echo medialne po uchwałach z 9 i 30 października, miałem wrażenie, że echo w kwestii upamiętnienia Polaków było większe, zarówno przed jak i po uchwale komentowano ją bardziej i z większym zaangażowaniem niż tę dotyczącą ogólnego centrum dokumentacji II wojny światowej. Jest to dla mnie również wskazówką, że dotarcie i wstrząśnięcie społeczeństwem poprzez adresowanie do indywidualnego adresata, czy też narodu-ofiary i indywidualizacja upamiętnienia wywołuje i skupia więcej uwagi niż ogólność, próba poruszenia wielkiego kolektywu – ofiary niemieckiej okupacji w Europie.

Ze zdziwieniem i rozczarowaniem zauważyłem, że prawie nie doceniono faktu, iż dano tutaj właściwie sygnał do startu dla powstania nowoczesnego muzeum II wojny światowej z perspektywy potomków sprawców. Jest to bez wątpienia wielki, przełomowy projekt, dający się porównać z Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku i – wyrażając się trochę potocznie – nikogo to nie obchodzi.

Moja krytyka odnosi się też do niemieckich mediów, a przede wszystkim do mediów publicznych, które mają szczególną edukacyjną misję. Ani przedtem, ani później nie informowały z należytą dla danych okoliczności uwagą zwłaszcza o uchwale z dnia 9 października. Winne jest być może skupienie się opinii publicznej i mediów na kryzysie pandemicznym i wyborach w USA. Niezależnie od tego uważam to za smutne, ponieważ taki projekt dotyczy całego niemieckiego społeczeństwa. A jeśli chodzi o uchwałę z dnia 30 października, to może i więcej o niej informowano, lecz czasem tak nieprecyzyjnie i niezrozumiale, że jest to aż przykre.

Mógłby Pan podać przykład?

Dziennik Frankfurter Allgemeine Zeitung, który generalnie w minionych latach często podejmował ten temat, dobrze informując i oferując impuls dla refleksji, 30 października zadowolił się źródłem epd (Ewangelicka Agencja Prasowa) utrzymując, że w pierwotnym zamyśle chodziło o „Pomnik dla polskich ofiar Holokaustu”. I że teraz rzekomo wykluczono powstanie „Polen-Denkmal”. Obie informacje nie odpowiadają faktom. Pomimo tego, ostatecznie nie jestem całkiem niezadowolony z echa medialnego w związku z uchwałą Bundestagu z 30 października ze względu na obszerność przekazu, lecz raczej z powodu jej ilości niż jakości. W Niemczech pisano niekiedy o ostatecznej decyzji na korzyść – lub właśnie na niekorzyść – Pomnika dla Polski. W Polsce z kolei gazety i politycy mówili przede wszystkim o tym, że jego powstanie jest postanowione. Jak widzimy, pojęcie to ma własną dynamikę.

Ale poziom relacji wcale nie jest taki zły, ponieważ temat Polski zawsze wywołuje poruszenie. Żadne inne dwustronne relacje w Europie nie wywołują tak negatywnych i pozytywnych emocji i nie mają takiego potencjału namiętności jak stosunki polsko-niemieckie. Wydaje się zatem, że względnie łatwo trafiają na nagłówki, co jednocześnie utrudnia wysyłanie jednoznacznie pozytywnych sygnałów w kierunku niemieckiej opinii publicznej. Nie wyobrażam sobie raczej tak emocjonalnego sprzeciwu jak ten wobec „Polen-Denkmal” jako najwyższej formy nacjonalizmu w dyskusji o pomniku dla jakichś innych narodowych grup ofiar.

Jest to też jedna z tez zawartych w Pańskim eseju. Pisze Pan, że opór przeciwko pomnikowi stawał się tym gwałtowniejszy, im silniej wskazywano na to „puste miejsce” w niemieckiej pamięci.

To prawda, to jest historia ostatnich trzech lat.

Sprzeciw wobec tego pomnika można zrozumieć tylko w kontekście tradycyjnego postrzegania Polski przez Niemców oraz niemieckich stereotypów, które po części utrzymały się do dziś. Wiążą się one również z historią „rozliczenia”, zgodnie z hasłem: „Czego ci Polacy jeszcze chcą? Polacy zabrali nam ponad 20 procent terytorium, a z byłych niemieckich prowincji wschodnich zostało wypędzonych lub zmuszonych do ucieczki 9 milionów ludzi. Tym samym jesteśmy kwita. Dlaczego mielibyśmy jeszcze stawiać Polakom pomnik?”

Przy tym Polska jest miejscem, w którym załamała się niemiecka cywilizacja. Stąd nie można, ot tak, powiedzieć, że Polaków upamiętniać nie chcemy. Pamięci o tym nie można też po prostu wkomponować w upamiętnianie europejskie, jak centrum dokumentacji. Na podstawie genezy idei centrum dokumentacji niemieckiej polityki okupacyjnej podczas II wojny światowej widać, jak wiele starań podjęto, aby zapobiec powstaniu osobnego miejsca dla upamiętnienia Polaków. A teraz będziemy mieli dwa miejsca pamięci – dla „wszystkich” i dla Polaków.

Przyjrzyjmy się jeszcze raz oddziaływaniu takiego gestu. W Pańskim eseju można znaleźć następujące zdanie: „Potrzebne nam jest uzdrowienie poprzez gest”. Czyje uzdrowienie miał Pan na myśli?

Chodzi o uzdrowienie nas, Niemców. Powinniśmy sami się uzdrowić, wypełniając tę lukę –pod względem intelektualnym w pracy badawczej oraz w ramach edukacji konieczna jest do tego dokumentacja. Ale chodzi też o emocjonalny, uznający gest empatii. To więcej niż wiedza, i jest to coś, co musi się rozwinąć.

Dyskusja na temat pomnika toczy się w zaawansowanej fazie procesu historycznego, politycznej i społecznej refleksji w relacjach polsko-niemieckich, ale również wewnętrznego dyskursu pomiędzy Niemcami o ich własnej historii przemocy w Europie. Nie zmieni się to z dnia na dzień. To uwrażliwianie nie pojawi się dlatego, że interweniuje jakiś ambasador, że jakiś zagraniczny rząd wywiera presję, czy że żąda tego jakiś wielki polski patriota i przyjaciel Niemiec. Jeśli niemieckie społeczeństwo nie rozliczy się samo z sobą, to nie będzie to miało w ogóle miejsca.

Uchwała Bundestagu stawia poniekąd tymczasową kropkę po wewnątrzniemieckim i polsko-niemieckim dyskursie. Oznacza to uznanie potrzeby zbudowania miejsca pamięci i spotkania, w którym mógłby się też znaleźć pomnik. A ja chciałbym dodać, że znajdzie się również miejsce na indywidualne uczczenie pamięci innych narodów-ofiar.

Jeśli na przykład relacje niemiecko-ukraińskie i sama Ukraina zajmą się rozliczeniem z własną historią i jeśli Ukraińcy uznaliby to za adekwatny gest w Berlinie, to można by też pomyśleć o miejscu pamięci poświęconemu Ukrainie – jeśli zaszłoby takie pragnienie. Możliwe, że inne narody takiego pragnienia nie odczuwają. Ale ono musi powstać w społeczeństwach oraz między niemieckim i innymi społeczeństwami, jak ukraińskim, rosyjskim, białoruskim, greckim, dopiero wtedy można podjąć refleksję nad specyficznymi formami pamięci z innymi społeczeństwami. Nie obawiam się inflacji pomników. Ale są to bardzo złożone procesy dojrzewania, które prowadzą w Niemczech do takich inicjatyw jak nasza.

Jak mogłoby to wyglądać dalej, po stworzeniu miejsca pamięci? Manuel Sarrazin (Zieloni), przewodniczący Niemiecko-Polskiej Grupy Parlamentarnej, wypowiedział w Bundestagu godne uwagi zdanie, podkreślając raz jeszcze znaczenie decyzji Bundestagu: „Europa poniesie klęskę, jeśli nie uda się przyjaźń polsko-niemiecka”. Czego potrzebujemy w przyszłości, żeby przyjaźń między Polską i Niemcami nadal żyła i rozkwitała – również w obliczu rozwoju politycznego w UE?

Podstawą jest zrozumienie przez obie strony, że zarówno dalsza sytuacja w Niemczech, jak i sytuacja w Polsce i przyszłość obu krajów w Europie zdecydowanie zależą od tego, jak postrzegają one swoje relacje dwustronne i swoich sąsiadów w europejskim otoczeniu. Ważne jest to, czy postrzegają się jako strategicznych partnerów, którzy zawsze mogą na sobie polegać, również w przypadku różnicy zdań w niektórych kwestiach i konfliktu interesów, które zawsze będą istnieć, i czy są w stanie słuchać nawzajem swoich argumentów.

Prawdziwe partnerstwo musi się stać czymś naturalnym. Brzmi to zawsze trochę jak frazes, ale musi to wejść w krew. Dotyczy to oczywiście obu stron. Oznacza to, że warunkiem, aby było lepiej, są otwarte i liberalne społeczeństwa i dalsze powiązania, ponadto wzajemna ciekawość przy aktualnych wyzwaniach politycznych, dotyczących po części kwestii globalnych lub europejskich. Musimy dalej szukać tego, co nas łączy, i zastanawiać się, jak to wpleść w kontekst europejski; albo przynajmniej szukać sposobu konstruktywnego rozwiązania sporów. Tylko otwarte, liberalne społeczeństwa mogą na dłuższą metę zbudować dobre sąsiedztwo i partnerstwo. Potrzebna jest też zawsze gotowość do zmiany perspektywy.

 

Z języka niemieckiego przełożyła Monika Satizabal Niemeyer


Dieter Bingen w Berlinie 1 września 2019 r © Archiwum DPI

Profesor Dieter Bingen jest  politologiem i historykiem dziejów współczesnych; przez 20 lat pełnił funkcję dyrektora Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt; wykładowca akademicki m.in.: w Hochschule Zittau/Görlitz, na Uniwersytecie Technicznym w Darmstadt. Ostatnio opublikował: „Denk mal an Polen. Eine deutsche Debatte“ i pod jego redakcją (z Simonem Lengemannem) „Deutsche Besatzungspolitik in Polen 1939 – 1945. Eine Leerstelle deutscher Erinnerung?“.


Ricarda Fait, slawistka, muzykolożka i redarktorka FORUM DIALOGU.


DENK MAL AN POLEN
Eine deutsche Debatte

Dieter Bingen

Berlin: edition FotoTAPETA 2020
Liczba stron: 82
Cena: 9,50 €
ISBN: 978-3-940524-98-0

Rozmowa

Rozmowa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

The shortcode is missing a valid Donation Form ID attribute.

News Alert

Bądź na bieżąco!

Zamawiając bezpłatny newsletter akceptuje Pan/Pani naszą ochronę danych. Wypisanie się z prenumeraty newslettera jest w każdej chwili możliwe.