Przejdź do treści

Turbopatriotyzm jako metoda działania politycznego

Święto Flagi Rzeczpospolitej, 2 maja 2013 roku, uczczono radosną, pełną optymizmu akcją „Orzeł może”, której patronem był  Bronisław Komorowski, prezydent RP. Odbywała się ona pod hasłem Polaku nie bądź ponury. Rozwiń skrzydła, dziób do góry!, a jej wizytówką stał się czekoladowy orzeł. Marcin Napiórkowski, semiotyk kultury i erudyta, w swej najnowszej książce Turbopatriotyzm (2019) uznał te obchody za moment przełomowy w sporze wokół polskiego patriotyzmu ostatnich dekad. W ślad za tym pyta o przyczyny, dla których turbopatriotyzm pokonał softpatriotyzm, a Polska „uśmiechnięta” poległa w konfrontacji z patriotyczną energią uzewnętrznioną m. in. przez „Marsze Niepodległości” z emblematami ONR, Młodzieży Wszechpolskiej, Obozu Wielkiej Polski, Stowarzyszenia Solidarności Walczącej. W jaki sposób kulturowa prawica zdominowała przestrzeń publiczną? Dlaczego uznano propozycję Prezydenta Komorowskiego za karykaturę obchodów patriotycznego święta, a jego postawę jako pogardę dla symboli narodowych? W tych pytaniach kryje się wszystko, co najważniejsze w obecnej debacie publicznej; a więc  spory o charakter polskiej demokracji, o zbiorową pamięć i tożsamość, o miejsce przeszłości w teraźniejszości, o wizję cywilizacyjną Polski, jej miejsce w Europie, o kondycję jednostki i wspólnoty we współczesnym świecie.

*

Wychodzę z założenia, że turbopatriotyzm, o którym pisze Napiórkowski, nie potrzebował w istocie pretekstu w postaci „czekoladowego orła” sprzed Pałacu Prezydenckiego, by ze wzmożoną siłą reaktywować wszystkie swe aktywa. Ma on bowiem głęboko zakorzeniony w  świadomości i kulturze masowej potencjał, który znalazł w warunkach transformacji dogodny klimat do pełnego rozkwitu. Obóz partii rządzącej, mający po 2015 roku do dyspozycji potężne instytucjonalne i finansowe środki, przy pomocy polityki kulturalnej i historycznej oraz rzeszy gorliwych wykonawców we wszystkich resortach państwowych, potrafił go zagospodarować, wykorzystując propagandę patriotyczną jako jedno z najważniejszych narzędzi sprawowania i legitymizowania władzy.

 

Tam, gdzie ciągłość kulturowa i państwowa była zakłócana, narodowe święta pamięci, jak u nas wspomniane święto Flagi, 3 Maja,  czy Święto Niepodległości to chwile, w których wyraża się najsilniej kulturowa przynależność państwowa lub (i) narodowa. Są to momenty uwierzytelnienia teraźniejszości w imię przeszłości,  to także wyraz państwowej reprezentacji i historycznej orientacji, a przy tym element manipulacji, propagandy i mobilizacji opinii publicznej. Święta te stanowią okazję, by w publicznie zinstytucjonalizowanej kulturze nagłośnić lub przemilczeć historyczne fakty. Aktualizacja rytuałów komunikacyjnych spełnia ważne dla każdej władzy funkcje. Daje iluzję wspólnoty i poczucia przynależności, kompensuje realne i urojone krzywdy, stanowi wyraz lojalności wobec władzy. Organizowane misteria narodowe ewokują emocje związane z przeszłością, które często zamieszkują w wyobraźni publicznej tylko jeden dzień.  Organizatorzy świąt nie pytają jednak, co pozostaje po rozebraniu dekoracji?

 

Polskie doświadczenia ostatnich dekad pokazują, jak forma uzewnętrzniania narodowych uczuć polaryzuje i stawia we wrogich obozach. Ale czy charakter celebracji świąt rocznicowych różni nas znacznie od innych narodów i państw europejskich? Poszukiwanie odpowiedzi kieruje mnie w stronę zachodniego sąsiada. Wprawdzie rozrachunek z przeszłością Niemców jako sprawców II wojny światowej stawia ich w innej perspektywie postrzegania, jednak dylematy, z jakimi to demokratyczne państwo zmagało się i zmaga przy odsłoniętej kurtynie ze schedą po państwie totalitarnym, sporo uczą.

 

Niemieckie obchody rocznic historycznych uświadamiają, jak ważny jest język i znalezienie właściwego tonu. Nie mniej ważna jest wiarygodność występujących podczas święta głównych aktorów. W pięćdziesiątą rocznicę Nocy Kryształowej w 1988 roku uroczystościom w Bonn nadano rangę państwową. Wygłoszone z tej okazji przemówienie Philipa Jenningera, przewodniczącego Bundestagu, uznano za skandaliczne, chociaż nie powiedział on niczego niezgodnego z prawdą. Media zarzuciły mu zbyt suchy, racjonalny ton. Jenninger utracił stanowisko, gdyż mniej mówił o ofiarach, bardziej koncentrując się na winie rodaków, bierności gapiów odwracających wzrok od aktów przemocy, przypominając o obowiązku pamięci. Marion Gräfin Dönhoff mówiła: Jest tak (…) jak gdyby w domu, w którym obchodzi się żałobę po zamordowanym członku rodziny, wygłaszano wykład na temat historycznego procesu zamiast dzielić rozpacz i żałobę z zebranymi. (Die Zeit 18.11.1988).

 

Obchody dni pamięci wyrażają poza tym aktualny stan stosunków międzynarodowych (kogo zapraszamy, kogo wykluczamy z uczestnictwa). Międzynarodowe kontrowersje wywołało spotkanie kanclerza Helmuta Kohla i prezydenta Ronalda Reagana w czterdziestą rocznicę zakończenia II wojny światowej na cmentarzu w Bitburgu w 1985 roku, gdzie obok grobów żołnierzy amerykańskich są groby członków Waffen-SS. Bezkompromisowy Jürgen Habermas podejrzewał, że aura cmentarza żołnierskiego miała obudzić narodowe sentymenty, a harmonogram obchodów – rano góra zwłok w Bergen-Belsen, a po południu Bitburg – to prosta droga do relatywizacji zbrodni. Z kolei do historii przeszło przemówienie wygłoszone z tej samej okazji przez prezydenta Richarda von Weizsäckera, z którego czerpano jasne przesłanie. Oddał on w pełni odczucia Niemców w 1945 roku i spełnił aktualne oczekiwania opinii świata, mówiąc o pamięci winy jako integralnej części świadomości Niemców. Do 1994 roku, kiedy skończyła się jego druga kadencja, rozdano dwa miliony egzemplarzy tego przemówienia, które stało się kanonicznym punktem odniesienia dla następców. Również nasze obchody rozpoczęcia i zakończenia II wojny światowej stanowiły w demokratycznej Polsce papierek lakmusowy aktualnych relacji z Niemcami i Rosją, a ostatnie uroczystości związane z 75. rocznicą wyzwolenia obozu Auschwitz wyrażały odzwierciedlenie napięć m. in. między władzami Polski i Izraela. Wiele wskazuje na to, że ranga świąt rocznicowych zależy od poziomu demokratycznej debaty w kraju i aktualnej pozycji państwa w międzynarodowym „rankingu“ uznania i autorytetu.

*

Pytając o przyczyny sukcesu turbopatriotyzmu w Polsce, nie sposób pominąć prawicowej propagandy wokół zaniechań III RP w zakresie upamiętniania przeszłości.  Minione dwie dekady przyniosły lawinę wypowiedzi, także pochodzących ze strony obecnej opozycji, które można by złożyć w długą listę błędów przypisywanym pierwszym rządom RP. Praktykowany w ocenie polityki tych gabinetów prezentyzm, nie pozwala na wiarygodną ocenę tamtych czasów. Gdyby decydenci Polski lat dziewięćdziesiątych mieli wiedzę, którą dysponują dzisiaj, inny byłby bieg historii? Nie sądzę.

 

Intelektualna prawica stworzyła klimat stygmatyzacji elit III RP jako tych, które wydały wyrok na „polskość“. W książce Wygaszanie Polski 1989-2015, współautorstwa wielu prominentnych polityków PiS-u i intelektualistów związanych z tą formacją opisano epidemię pozbywania się Polski, wyleczenia się z polskości. Tym, którzy podjęli się trudu transformacji po 1989/1990 przypisano działania na rzecz degeneracji kultury, plucie na narodowe symbole, zohydzanie wojennych bohaterów i zastępowanie krzyża – tęczą. Krzysztof Koehler widzi w tych działaniach historyczne zależności: Tresura Oświeceniowa (w uproszczeniu mówiąc) a potem tresura zaborcza, a następnie tresura komunistyczna, a obecnie tresura naszych pseudoelit – dosyć chyba skutecznie wszczepiła nam czipa wstydu wobec własnych dokonań, wobec własnej kultury.

 

Patriotyzm, podobnie jak tożsamość, nie mają finalnego scenariusza. Świat nie zna żadnego  idealnego modelu  patriotyzmu. Warunki czasów przełomu wymagały budowania od podstaw instytucji pluralistycznej demokracji, a ówczesne władze traktowały to zadanie jako pojęty w najlepszym znaczeniu obowiązek patriotyczny. Żaden też kraj przechodzący transformację 1989/1990 nie koncentrował się na przeszłości.  Tam zaś, gdzie było inaczej skończyło się konfliktem zbrojnym, jak w przypadku Serbii. Tam też 600. rocznica klęski na Kosowym Polu w 1989 roku wywołała nacjonalistyczną histerię, a Slobodan Milošević przekonywał, że każdy naród ma miłość, która płonie wiecznie w jego sercu. Dla Serbów to Kosowo.

 

Nie ma u nas dyscypliny z zakresu nauk społecznych i humanistycznych, która by dzisiaj nie wzięła na warsztat fenomenu turbopatriotyzmu. Jest to zjawisko, które wyraża się głównie poprzez jednoczenie sił w obliczu odwiecznego wroga i dbałość o czystość kategorii, tak by biel i czerwień nigdy nie zlały się w róż ani nie rozproszyły się w tęczy (M. Napiórkowski). Nigdy dotąd  agitacja patriotyczna w demokratycznej Polsce nie przybrała tak agresywnego i wykluczającego charakteru, jak obecnie, co wyraża nasilenie przemocy symbolicznej i fizycznej. Szukamy więc odpowiedzi na pytanie o źródła i specyfikę patriotyzmu, który określić można mianem patriotyzmu autorytarnego.  Jego język i materia pokrywają się z opisywaną przez badaczy  osobowością autorytarną. Ta zaś oznacza formację psychologiczną, w której obowiązuje podział na „my“ i „wy“. Theodor W. Adorno wyróżnia wśród jej cech uległość i bezkrytyczną postawę wobec „autorytetów“ moralnych partii, wyznania, grupy społecznej, nieufność a nawet, wykluczanie innych ze wspólnoty i ich stygmatyzowanie, kierowanie się uprzedzeniami i stereotypem, tolerowanie aktów pomocy słownej i fizycznej, cynizm, poczucie misyjności, lekceważenie rozumu na rzecz rozbuchanej emocjonalności, powierzchowną, konwencjonalną religijność szukającą oparcia w sile wyższej. Nie przypadkowo katolicy stanowią dominującą grupę w tej kategorii.

 

W ostatnich latach wszystkie wymienione cechy występują w polskiej propagandzie patriotycznej sterowanej z najwyższej sceny politycznej. Historia dostarcza wielu przykładów, kiedy uprawiana przez rządy mistyfikacja polityczna, będąca mieszaniną megalomanii i poczucia niższości,  stacza  narody po równi pochyłej. Erich Fromm, jeden z największych myślicieli XX wieku, doszukuje się źródeł tej orientacji psychologicznej w narcyzmie indywidualnym i zbiorowym.

 

Za najbardziej niebezpieczny wyróżnik narcystycznej osobowości uznaje Fromm deformację racjonalnego osądu. Osąd takiej osoby jest pozbawiony obiektywizmu, przecenia on wszystko, co do niego należy i nie docenia tego wszystkiego, co jest na zewnątrz niego.  Narcyzm grupowy wymaga tak jak indywidualny zaspokojenia. Dostarcza go wyznawanie wspólnej ideologii wyższości swojej grupy i niższości wszystkich grup pozostałych. Obie zaś postawy wyróżnia mentalne tkwienie w przeszłości, wręcz obsesyjne odwoływanie się do przodków, co z kolei wiąże się – wedle tego myśliciela – z orientacją nekromańską, gdy polegli są ważniejsi aniżeli żywi. Najmocniej krzewią się takie postawy tam, gdzie bywa podsycane  poczucie krzywdy dziejowej i bycia zdradzonym. Potwierdza tą obserwację przykład węgierski – na mocy traktatu w Trianon w 1920 roku, Węgry utraciły dostęp do morza i niemal dwie trzecie obszaru oraz ludności. Rządzący tam dzisiaj obóz władzy traktuje więc  przeszłość – podobnie jak u nas PiS –  jako najważniejszy element konstruowania tożsamości i legitymizacji swych rządów. Projekcja przeszłości w teraźniejszość pozwala konstruować teorię oblężonej twierdzy, a pojęcie zdrady zyskało status obelgi adresowanej bezrefleksyjnie, na oślep w stronę przeciwników politycznych, niepokornych sędziów, dziennikarzy, krytyków polityki rządzącej partii. Historia dostarcza zresztą aż nazbyt wielu dowodów na to, do czego prowadzi rozbudzone w narodach poczucie zranionej godności. Bo jak trafnie zauważył Karl Bruno Leder: Upokorzycie naród, a obudzicie w nim wojowniczy nacjonalizm, któremu żadna cena nie wyda się zbyt wysoka dla odzyskania poczucia własnej wartości, »narodowej godności« czy czegoś  w tym rodzaju – mniejsza o nazwę. Obiecajcie narodowi wyniesienie jego poczucia wartości na wyżyny nadludzkie, niebotyczne, a zawsze będziecie mogli żądać odeń nadludzkich czynów i nadludzkich cierpień!  (Nie wieder Krieg? Über die Friedensfähigkeit des Menschen, München 1982)

*

Przed kilku laty profesor Jan Pomorski dokonał w swej znakomitej polemice z profesorem Andrzejem Nowakiem dogłębnej analizy kategorii zdrady (Dzieje Najnowsze R. XLIX, 3/2017). Powołał się przy tym na bliski mu świat wartości ks. Józefa Tischnera, przedstawiony w jego Filozofii dramatu. Ksiądz Profesor tak odpowiadał na pytanie: co znaczy zdradzić? Zdradzić znaczy coś więcej aniżeli nie być wiernym. Znaczy: najpierw obiecywać wierność, a następnie zdradzić, gdyż wierność domaga się wzajemności. Tischner konstatował, iż zdrada ma strukturę dialogiczną, jest jak fałszywa odpowiedź na poprawne pytanie. Jako relacja osobowa zdrada zakłada świadomość obu stron: i zdradzający, i zdradzany muszą mieć pewność, że doszło do zdrady. Jan Pomorski za Józefem Tischnerem wyprowadza z filozoficznej analizy wniosek, niezwykle ważny w kontekście przeszłości i teraźniejszości Polski, mianowicie, iż obsesyjne przekonanie, że istnieje się jedynie istnieniem zdradzonym może być niezwykle destrukcyjne dla wspólnoty poddanej presji tej obsesji. W rzekomej trosce o bezpieczeństwo narodu i zawsze w imię patriotyzmu mnożą się wtedy urojone zagrożenia, które usuwają z pola widzenia te realne.  Psychologiczne zaś skutki wiary w rzekome zagrożenia są takie same jak w przypadku zagrożenia rzeczywistego. Każdy atak uzasadniany bywa więc koniecznością obrony.

 

Patriotyczna propaganda kieruje zatem uwagę ku mistyfikowanej często przeszłości. Turbopatriotyzm to filozofia polityczna, uznająca prymat celebracji i reaktualizacji historii nad marszem ku lepszemu jutru – podkreśla  Napiórkowski. Warto rozszerzyć powyższą konstatację.

*

Przed laty George L. Mosse, analizując koncepcję volkizmu w Niemczech na przełomie XIX i XX wieku, unaocznił, na jakie manowce prowadziło oderwanie od uniwersalnych idei cywilizacji zachodniej i skoncentrowanie się wyłącznie na własnej historii. Rozdźwięk między tempem przeobrażeń cywilizacyjnych i obyczajowych pod koniec XIX wieku a mentalną kondycją człowieka był ogromny.  Najprostszą odpowiedzią na rozczarowanie, zagubienie w obliczu gwałtownej transformacji był nacjonalizm. To on zaspokajał tęsknotę za autentyczną jednością. Wizje i marzenia o wielkich Niemczech łączyły niemal wszystkie warstwy społeczne. W proteście przeciw nowoczesności odrzucano cywilizację jako sztuczność i obcość, a gloryfikowano kulturę. Ówczesny nacjonalizm był przede wszystkim rebelią duszy ludzi wykształconych. Nie była ona zorientowana na reformy, gdyż panaceum na problemy i tęsknoty teraźniejszości szukano w sferze irracjonalnej. To była ucieczka od nieprzyjaznej rzeczywistości. Obrońcy „niemieckiego ducha” podobnie jak obrońcy „polskości” poczuli się zagrożeni „zarazą moralną”, niepewną przyszłością, obcymi etc.

 

Przed stu laty Volk rozumiano jako coś więcej niż naród. To związek z kosmosem, z ziemią ojczystą, przyrodą, wszechświatem; to była ponadczasowa, międzygeneracyjna wspólnota, silniejsza niż śmierć. Volk wyidealizowany i transcendentny symbolizował jedność poza codzienną rzeczywistością. Wszystkie zachodnie faszyzmy były ucieczką w stronę mistycznej i emocjonalnej ideologii. Marcel Déat, dziennikarz i faszystowski działacz polityczny, postrzegał w narodowym socjalizmie młodą, gorejącą i nieodpartą wiarę wspólnoty skierowanej przeciwko cywilizacji fragmentarycznych i sprzecznych ze sobą idei.

 

Współczesny patriotyzm autorytarny uobecniany przez polskie środowisko prawicowe ma wiele wspólnego z ideami, do których odwoływały się dwudziestowieczne faszyzmy w Europie. Wypowiedzi niektórych polskich polityków obozu władzy skierowane przeciw nowoczesności, liberalnej demokracji, zachodniej cywilizacji, idą w parze z teoretyczną podbudową dostarczaną przez publicystów i ludzi nauki prawego spektrum opinii publicznej.

 

Ich wypowiedzi nie różnią się  niczym od proklamacji tych dziewiętnastowiecznych intelektualistów, którzy kreowali Polskę na „niezmordowaną krzewicielkę katolickiej wiary i zachodniej cywilizacji”, „ostatni szaniec zachodniej cywilizacji” na „zapleśniałym Wschodzie” – „Sam Bóg powierzył im obronę cywilizacji i wolności”, by własną piersią „zasłaniali dobytek moralny całego świata zachodniego” przed barbarzyństwem wschodnim, bądź stawali w obronie świata słowiańskiego przed naporem niemieckim. „Żołnierze Europy i żołnierze Boga” przekonani byli o wielkości polskiej chwały i wkładzie w rozwój cywilizacji zachodniej, którą równie intensywnie odrzucano. Dominował bowiem stereotyp „zimnej” cywilizacji zachodniej. „Oświecona Europa nie ma nic prócz form i negacji”. Zachód to „kłamstwo, obłuda, samolubstwo”, wszystko małe, skurczone”, a „wszystkie serca, nawet kobiece i dziecięce, od zimna krzepną”.

 

Obecna promocja patriotyzmu w wydaniu prawicowych publicystów i naukowców to rezerwuar nie tylko oskarżeń. W ich przekonaniu rekonstrukcja tożsamości narodowej po komunizmie możliwa jest tylko poprzez niezniszczalną polską ideę. Tę zaś traktuje się jako jedyną alternatywę dla późnej nowoczesności. Idea polska stanowić ma dzisiaj pomost i duchową więź  między przeszłymi i przyszłymi pokoleniami. Fundamentem polskiej idei jest dążenie do urzeczywistnienia chrześcijaństwa w życiu społecznym, gospodarczym, politycznym i międzynarodowym. Polski projekt cywilizacyjny jest więc dokładnym przeciwieństwem leżącego u podstaw nowoczesności procesu separacji i sekularyzacji tych wszystkich sfer (….) Polska idea może więc nie tylko wskrzesić Polskę, ale i zbawić świat. (Paweł Rojek).

*

Przeszłość i przyszłość zawsze łączyła dynamiczna więź. Jak teraźniejszość nadaje sens przeszłości, tak bez historii nie byłoby wizji i utopii przyszłości.  Według Waltera Benjamina ten „tajemniczy heliotropizm” kieruje konstruowaniem historii. Tak jak kwiaty obracają swe korony ku światłu, tak przeszłość obraca się ku słońcu, które jest w trakcie wschodzenia na niebie historii. Pozostajemy z pytaniami, jak obchodzić się z przeszłością, by zapewnić bezpieczną przyszłość, kto i jak ma wziąć odpowiedzialność za wyważony stosunek między doświadczeniem przeszłości a oczekiwaniami wobec przyszłości, za perspektywę ludzkiego życia? Jak rozładować napięcie między zakorzenieniem we własnych wartościach kulturowych a tożsamością innych? Niedawno ożywiały nas słowa Vaclava Havla o „sile bezsilnych”.  Jerzy Jedlicki przypominał o „niemocy mocnych”, kiedy młoda demokracja w Europie wschodniej nie była w stanie powstrzymać demonów zniszczenia. Wskazał  na doświadczenia finałowego spektaklu XX wieku, kiedy wojna stała się instrumentem pokoju, a bomby spadały w nocy w obronie praw człowieka. Ambiwalencja cywilizacji uczy powściągliwości. Doświadczyliśmy bowiem w minionym wieku aż nazbyt dobrze, że słowo nie ma władzy ocalenia ludzkości, ale ma dostateczną władzę, aby zachęcić ludzi do zabijania sąsiadów.

 

Tekst pierwotnie ukazał się w „Przeglądzie Politycznym” nr 160/2020   

Anna Wolff-Powęska

Anna Wolff-Powęska

historyk idei, profesor nauk humanistycznych, specjalistka w zakresie stosunków polsko-niemieckich, w latach 1990–2004 dyrektor Instytutu Zachodniego w Poznaniu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

The shortcode is missing a valid Donation Form ID attribute.

News Alert

Bądź na bieżąco!

Zamawiając bezpłatny newsletter akceptuje Pan/Pani naszą ochronę danych. Wypisanie się z prenumeraty newslettera jest w każdej chwili możliwe.