Przejdź do treści

Fake news po rosyjsku

Rosyjska kampania dezinformacyjna dotycząca pandemii koronawirusa tak naprawdę niczym nie różni się od kampanii dezinformacji i ofensywy fake news, która miała miejsce np. w Wielkiej Brytanii przed referendum w sprawie Brexitu, czy też w USA przed poprzednimi wyborami prezydenckimi. Co więcej rosyjskie modus operandi dotyczące koronawirusa tak naprawdę niczym nie różni się od sowieckich kampanii dezinformacyjnych sprzed 40 lat dotyczących wirusa HIV. Pojawienie się Internetu oznacza jedynie zmianę narzędzia, a nie metody. Rosja, podobnie jak Związek Sowiecki, zdaje sobie sprawę z tego, że w starciu z Zachodem jest znacznie słabsza i w związku z tym unika bezpośredniej konfrontacji. O ile jednak ZSRS nie obawiał się konfrontacji pośredniej, w tym również i militarnej (tak zwanych wojen zastępczych – proxy wars), to już Rosja unika również tego rodzaju pośredniej i teoretycznie bezpieczniejszej dla siebie konfrontacji. Awanturnictwo Kremla ogranicza się tak naprawdę do przestrzeni postsowieckiej. W odniesieniu do Zachodu władze na Kremlu wydają kierować się ideami sformułowanymi 2500 lat temu przez wielkiego chińskiego stratega Sun Tzu. Autor ten w swojej słynnej Sztuce Wojny napisał: „Osiągnąć sto zwycięstw w stu bitwach nie jest szczytem umiejętności. Szczytem umiejętności jest pokonanie przeciwnika bez walki”, w innym zaś miejscu radził, aby to osiągnąć należy zasiać niezgodę w obozie przeciwnika i powodować wewnętrzne konflikty i spory. Dokładnie temu służą rosyjskie kampanie dezinformacyjne.

 

Różnica pomiędzy współczesnymi rosyjskimi kampaniami dezinformacyjnymi, a dezinformacją czasów sowieckich polega na tym, że przywódcy Sowietów, jak się wydaje, autentycznie wierzyli w wyższość komunizmu nad kapitalizmem. Z tej też racji propaganda sowiecka opowiadała o wspaniałym życiu w ZSRS. W czasach sowieckich KGB usiłowało więc przekonać społeczeństwo amerykańskie, że wirus HIV został stworzony w tajnych amerykańskich laboratoriach, co miało z jednej strony zohydzić Amerykanom ich własny kraj, ale równocześnie prowadzić do uznania wyższości komunizmu. Obecna rosyjska dezinformacja nie ma zadania, by do czegokolwiek przekonywać. Jej celem jest jedynie zohydzanie Zachodu w oczach jego mieszkańców. Z tej też racji współczesne rosyjskie służby specjalne będą równie chętnie sugerować, że koronawirusa stworzyły koncerny farmaceutyczne, CIA po to by pokonać Chiny, jak i twierdzić, że tak naprawdę koronawirus jest zupełnie niegroźny i jest jedynie odmianą grypy. To, że narracje te wykluczają się wzajemnie nie ma z punktu widzenia Kremla najmniejszego znaczenia. Moskwa bowiem nie ma – jak było to już wspomniane – ambicji przekonywania do czegokolwiek. Rosji wystarczy, żeby ludzie Zachodu przestali wierzyć w Zachód. Celem jest wytworzenie chaosu i dezintegracja społeczeństw zachodnich.

 

Dowodów na to, że znaczna część fake news dotyczących koronawirusa ma rosyjskie pochodzenie nie brakuje. Teorie spiskowe pojawiają się nawet w oficjalnych rosyjskich środkach masowego przekazu. W tym miejscu warto jednak poczynić zastrzeżenie i zauważyć, że propaganda kierowana do odbiorcy rosyjskiego ma zupełnie inny cel, niż propaganda kierowana na zewnątrz.  Dezinformacja kierowana na rynek wewnętrzny ma na celu wytworzenie poczucia całkowitego chaosu który ma rzekomo mieć miejsce na Zachodzie i przeciwstawianie „gnijącego” Zachodu stabilnej i rządzonej przez przewidywalnych przywódców Rosji. Celem w odniesieniu do własnego społeczeństwa nie jest jednak promocja samych fake news. Koronawirus we Włoszech może więc pochodzić z laboratoriów CIA, ale ten sam wirus w Rosji jest już tylko wirusem. Wbrew pozorom nie jest to przy tym nic nowego. Przez lata gdy prorosyjskie środowiska, strony internetowe oraz tysiące fałszywych profili w mediach społecznościowych przekonywały odbiorców zagranicznych, że szczepionki są szkodliwe, przekaz ten nie trafiał do odbiorcy rosyjskiego (w samej Rosji obowiązuje i jest egzekwowany przez państwo bardzo bogaty kalendarz szczepień obowiązkowych). Powyższa uwaga ma zasadnicze znaczenie, gdyż fakt, iż teorie spiskowe bywają w rosyjskich mediach dezawuowane, używany jest przez niektórych naiwnych zachodnich analityków jako dowód na to, że Rosja nie może stać za tymi samymi teoriami spiskowymi. W istocie Rosja działając jak zawsze pragmatycznie nie wystawia po prostu własnego społeczeństwa na działanie trucizny, którą sączy do głów ludzi na Zachodzie.

 

W odniesieniu do odbiorców zewnętrznych władze państw członkowskich Unii Europejskiej, wyspecjalizowane, opłacane przez Komisję Europejską organizacje, służby specjalne tak państw UE, jak i służby amerykańskie zidentyfikowały setki przykładów kampanii dezinformacyjnych, za którymi stoi Rosja. Problem polega na tym, że dowody zawsze są pośrednie, a Moskwa staranniej niż miało to miejsce w wypadku Brexitu, wyborów w USA, czy też referendum niepodległościowego w Katalonii zaciera ślady. I tak np. bardzo często informacja podawana przez rosyjskie media lub strony internetowe znane z promocji rosyjskich interesów pochodzi nie z Rosji, a z państw trzecich. Rosyjskie media informację taką „jedynie” relacjonują i tylko wnikliwy badacz może odkryć, że np. informacja o związku sieci 5G z koronawirusem pochodząca z kraju X, do kraju tego dotarła z Rosji (o czym oczywiście przy kolejnym powtórzeniu informacji już się nie mówi).

 

Niejednokrotnie rosyjskie media relacjonując spiskowe teorie (np. mówiące o stworzeniu koronawirusa w łotewskich laboratoriach, o czym szeroko informował rządowy rosyjski portal Sputnik) teorię taką krytykują. Problem polega na tym że jeśli nawet fake news poddawany jest krytyce, ale zarazem szeroko dystrybuowany, a tytuł tekstu nie wyjaśnia że znajdująca się w nim informacja jest nieprawdziwa, to tak naprawdę mamy do czynienia z promocją, a nie dezawuowaniem nieprawdziwej informacji. Bez znaczenia jest przy tym, że ten sam koronawirus, który miał powstać na Łotwie, w wersji hiszpańskojęzycznej powstał z kolei w USA w laboratoriach CIA (jak wiadomo bowiem więcej Latynosów podejrzewa o spiski CIA, a nie Łotwę).

 

Rosyjska propaganda w znacznym stopniu korzysta również z klasycznych metod dezinformacji używanych w tradycyjnej działalności szpiegowskiej. Na przykład, informacja nieprawdziwa przekazywana jest zazwyczaj w swego rodzaju kokonie wraz z szeregiem informacji prawdziwych lub w każdym razie prawdopodobnych. Tak jak wiarygodność dezinformacji lub inspiracji o charakterze agenturalnym zależy od proporcji tego, co prawdziwe i tego, co zmyślone i co ma wprowadzić w błąd, tak wiarygodność dezinformacji skierowanej do szerokich mas zależy od proporcji informacji nieprawdziwych z tymi, które pasują do intuicji i emocji społecznych.  Przykładem tego rodzaju fake news jest np. sugerowanie, że koronawirus może być dziełem chciwych, żadnych pieniędzy koncernów farmaceutycznych. Informacja taka jest na zdrowy rozum absurdalna bo oznaczałaby spisek nie jednej czy dwóch ale dziesiątków osób. Jednak, jako że współgra z przeświadczeniem opinii publicznej o chciwości koncernów, staje się dla części osób wiarygodna.

 

Często stosowaną przez rosyjskie media metodą jest również nagłaśnianie dziwacznych poglądów – na przykład poprzez przeprowadzanie wywiadów – z absolutnie skrajnymi politykami. W wypadku Polski, rosyjski portal Sputnik przeprowadził ostatnio wywiad na temat koronawirusa z posłem na Sejm Grzegorzem Braunem, który zasłynął analizą tego, czy Yoda z „Gwiezdnych Wojen” był Żydem i snującym dywagacje na temat tego, czy rycerze Jedi są „intergalaktycznym KGB”. Wbrew pozorom promowanie tego rodzaju zupełnie marginalnych postaci ma sens. W sytuacji ostrego konfliktu politycznego i podziału społeczeństwa mniej więcej na pół, skrajne, niszowe i notujące ledwie kilkuprocentowe poparcie środowisko polityczne może zyskiwać bowiem realny wpływ na politykę.

 

Problem ze zwalczaniem rosyjskiej kampanii dezinformacji dotyczącej koronawirusa polega na tym, że poświęca się zdecydowanie zbyt dużo czasu na analizę poszczególnych wątków (czy koronawirus to dzieło 5G, czy skutek uboczny 5G, czy może jednak sprzysiężenie koncernów farmaceutycznych, metoda prowadzenia wojny z Chinami, czy realizacja planu depopulacji ziemi w imię interesów wielkiego kapitału) i próbę znalezienia wspólnego logicznego klucza, który by te wzajemnie wykluczające się teorie jakoś spinał w logiczną całość. W rzeczywistości tymczasem klucza tego nie ma sensu szukać, bo go nie ma, co jest prostą konsekwencją tego, iż celem kampanii nie jest przekonanie do alternatywnej rzeczywistości (kiedyś – komunizmu), a jedynie wprowadzenie chaosu i zamętu. Z punktu widzenia Kremla idealną sytuacją byłby wręcz konflikt dwóch paranoicznych, stworzonych na Kremlu, teorii, byleby tylko przy okazji ich konfliktu przestano w ogóle mówić o teorii nie – paranoicznej.

 

Przeciwnika, który nie ma oblicza (albo ma ich dziesiątki) trudno jest rzecz jasna pokonać. Wbrew pozorom jest to jednak możliwe.

Po pierwsze, należałoby przekierować strumienie finansowe z ciągłej analizy kolejnych kłamstw, która do niczego już tak czy owak nie doprowadzi na aktywne przeciwdziałanie – np. duże, profesjonalne, skoordynowane kampanie informacyjne (ale już nie „fact-checkingowe”, które najprawdopodobniej przynoszą mizerny skutek). Walka z rosyjską dezinformacją nie może stać się nową metodą zarabiania pieniędzy przez wyspecjalizowane głównie w pozyskiwaniu grantów organizacje pozarządowe wytwarzające setki raportów, które niczego nie zmieniają.

 

Po drugie, należałoby wypracować konsensus dotyczący zakresu wolności informacji. Dezinformacja nie jest rodzajem informacji, a jej przeciwieństwem. Tym samym usuwanie jej z przestrzeni publicznej nie jest cenzurą. Praw człowieka nie narusza zaś pociąganie do odpowiedzialności karnej osób dystrybuujących fałszywe informacje.

 

Po trzecie – to punkt nieco idealistyczny – należałoby skokowo zwiększyć wiarygodność zarówno mediów jak i polityków na Zachodzie. Rosyjskie kłamstwa będą w stanie funkcjonować w przestrzeni publicznej tylko tak długo, jak pozostałą jej część wypełniać będą półprawdy naszych własnych polityków i naszych własnych mediów.

 

Po czwarte – należy zerwać z polityczną poprawnością, która nakazuje każdy, najgłupszy nawet pogląd szanować.  Politycy muszą nauczyć nazywać się kłamstwa kłamstwami, a nie innym punktem widzenia, a ludzi głupich głupcami, a nie mającymi inne spojrzenie.

 

Po piąte, zwalczając rosyjską dezinformację nie należy skupiać się na najbardziej jaskrawych jej przejawach. Rosyjskie kampanie dezinformacyjne są operacjami prowadzonymi przez służby specjalne i najprawdopodobniej korzystają z klasycznego katalogu metod działania służb specjalnych. W katalogu tym poczesne miejsce zajmują tzw. „operacje prikrytia”, to jest działania mające na celu odwrócenie uwagi od istotniejszych działań, agentów i celów.

 

Po szóste wreszcie, tak jak Rosja sięga do Sun Tzu, tak i Zachód powinien odwołać się do klasyków. Jerzy Waszyngton w 1799 roku napisał: „działania ofensywne są często najlepszą metodą obrony”. Prawdopodobieństwo tego, że Rosja zrezygnuje z ataku na zachodnie demokracje tylko dlatego, że demokracje te usiłują się nieporadnie bronić jest bliskie zeru. Zamiast więc bronić się przed rosyjskim atakiem należy zaatakować samemu, na rosyjskie farmy trolli odpowiedzieć własnymi formami trolli, a na ataki botów, atakami własnych botów. Co istotne w wypadku Rosji byłoby to tyle prostsze, że czasem zamiast wymyślania kłamstw najboleśniej można byłoby uderzyć prawdą.

 

Równocześnie jednak warto byłoby również zastanowić się nad jakąś formą detente (zmniejszenie napięcia) z Rosją. Rosyjskie władze bardzo często mówią o tym, że Zachód zagraża Rosji, co jest oczywistą nieprawdą. Jeśli jednak dopuścić myśl, że rosyjskie władze mówiąc o zagrożeniu dla Rosji mają na myśli tak naprawdę zagrożenie dla nich samych, czyli dla reżimu to w istocie można uznać, że niektóre działania Zachodu mogą w takim rozumieniu być odbierane jako ofensywne. Powyższe zdanie stoi rzecz jasna w całkowitej sprzeczności z postulatem, by Rosję propagandowo zaatakować. We wszystkich klasycznych filmach gangsterskich nim dochodzi jednak do porozumienia, napięcie rośnie, a obie strony pokazują sobie nawzajem jak bardzo mogą sobie zaszkodzić. Rosja dawno już przebiła karty, które Zachód wyłożył na stół. Być może Zachód nie przebije tej licytacji, ale warto wyrównać stawkę i powiedzieć „sprawdzam”.

 

Witold Jurasz

Witold Jurasz

Dziennikarz Onetu i Dziennika Gazety Prawnej, Prezes Ośrodka Analiz Strategicznych. Były pracownik Zakładu Inwestycji NATO, b. dyplomata w Moskwie oraz b. chargé d’affaires RP na Białorusi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

The shortcode is missing a valid Donation Form ID attribute.

News Alert

Bądź na bieżąco!

Zamawiając bezpłatny newsletter akceptuje Pan/Pani naszą ochronę danych. Wypisanie się z prenumeraty newslettera jest w każdej chwili możliwe.