W rozmowach wokół wojny w Donbasie doszło do symbolicznego przełomu. Wielu obserwatorów podnosi, że Ukraina de facto zgodziła się, że to nie konflikt z Rosją, a wojna domowa.
Kilka dni temu nie bacząc na zakaz dużych zgromadzeń dwa tysiące Ukraińców zebrało się pod siedzibą prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego. Protestowano przeciwko niedawnej zmianie formatu donbaskich rozmów pokojowych w ramach tak zwanego formatu normandzkiego. Kijów podjął bowiem decyzję, która ma ogromne znaczenie symboliczne, a najpewniej i polityczne.
Chodzi o powołanie Rady Konsultacyjnej. W jej skład ma wejść po dziesięciu przedstawicieli Kijowa i dziesięciu przedstawicieli Donbasu kontrolowanego przez Rosję. Owa dwudziestka miałaby prawo głosu, natomiast po jednym przedstawicielu OBWE, Francji, Niemiec i Rosji dysponowałoby jedynie głosami pomocniczymi. Rada Konsultacyjna ma być organem doradczym pracującym nad implementacją Porozumień Mińskich z 2015 roku.
To zasadnicza zmiana, od której być może nie ma już odwrotu. W opinii wielu obserwatorów jest to niebezpieczny precedens, który oznacza legitymizowanie przez Kijów separatystów. Sam Kijów zaprzecza jakoby uznał w ten sposób separatystów, mało kogo to jednak przekonuje.
Dotychczas Ukraińcy za wszelką cenę unikali dopuszczenia przedstawicieli zbuntowanych prowincji do rozmów, uznając za ich reprezentanta i rzeczywistą stronę konfliktu Rosję. Nie chciano również składać podpisów wraz z separatystami na tym samym dokumencie, teraz to uczyniono.
Decyzja Kijowa to niewątpliwy sukces Moskwy. Były minister obrony i kandydat w niedawnych wyborach głowy państwa Anatolij Hrycenko zwrócił uwagę, że w ten sposób wojna z Rosją zmieniła się oficjalnie w ukraińską wojnę domową. Jego zdaniem Rosja nie bierze na siebie już odpowiedzialności jako strona konfliktu, a zamiast tego na równi z Paryżem, Berlinem i OBWE staje się mediatorem i gwarantem pokoju. W ten sposób przybliża się też do pozbycia się nałożonych na nią zachodnich sankcji – sankcji, dodajmy, dość dokuczliwych.
Rosja od początku uparcie przedstawia konflikt na Donbasie jako ukraińską wojnę domową. Zrzuca z siebie w ten sposób odpowiedzialność za jej eskalację oraz wysłanie na Donbas wojsk i pokazuje Ukrainę jako wewnętrznie skłócone państwo, chylące się ku upadkowi. Obraz kraju upadłego – obok jego rzekomo faszystowsko-nacjonalistycznego charakteru – to główne elementy rosyjskiej narracji o pomajdanowej Ukrainie.
Nowa strategia Kijowa to powtórzenie drogi Mołdawii w rozmowach z Naddniestrzem, w których Mołdawianie także w końcu zgodzili się na obecność separatystów przy stole. Ale to nie jedyna możliwa droga w podobnych przypadkach w Europie Wschodniej: od przeszło ćwierć wieku na przyznanie podmiotowości adwersarzom nie zgadza się z kolei Azerbejdżan podczas rozmów w sprawie uregulowania konfliktu w Górskim Karabachu (Karabach reprezentuje Armenia).
Co ciekawe, autorem rosyjskiego planu uregulowania konfliktu w Naddniestrzu z 2003 roku był obecny wiceszef administracji Władimira Putina Dmitrij Kozak – ten sam, który podczas niedawnych rozmów ws. konfliktu donbaskiego reprezentował Moskwę. Pokazuje to ciągłość rosyjskiej dyplomacji.
Prezydent Wołodymyr Zełeński kreuje się na broniącego integralności terytorialnej Ukrainy patriotę, jednocześnie skłonnego do dialogu z agresorem. Zapowiada, że w odróżnieniu od swojego poprzednika, Petra Poroszenki, ma pomysł na wygranie wojny. To ważne, gdyż na szczycie listy oczekiwań wobec władz Ukraińcy umieszczają właśnie postulat zakończenia konfliktu. Zełeński najpewniej chciał wykonać „jakiś” ruch, aby pokazać, że rozmowy posuwają się naprzód, gdyż społeczeństwo szybko traci cierpliwość. Według badań Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii w listopadzie ubiegłego roku jeszcze 46 proc. Ukraińców uważało, że władze odnoszą sukcesy w rozwiązaniu konfliktu w Donbasie, ale już w lutym ich odsetek spadł blisko dwukrotnie – do 25 proc. W dół lecą też notowania samego Zełeńskiego.
Obecnie jedynym sposobem na położenie kresu wojnie jest jednak przystanie na rosyjskie żądania, a to oznaczałoby de facto kapitulację. Władimir Putin życzyłby sobie przekazania kontrolowanej przez niego części Donbasu Kijowowi (o Krymie nie ma mowy), ale na swoich warunkach. Nie ma zamiaru anektować Doniecka i Ługańska. Zamiast tego chciałby m.in. przyznania Donbasowi specjalnego statusu (oznaczałoby to zmianę ustroju Ukrainy i jej federalizację) oraz amnestii dla bojowników, co pozwoliłoby na zachowanie na miejscu „swoich ludzi” i utrzymanie przez Moskwę kontroli nad dużą częścią wspólnej granicy. Wszystko to ma prowadzić do zainstalowania na Ukrainie konia trojańskiego i zarzucenia na Dnieprze kotwicy, która uniemożliwi Ukraińcom integrację z Zachodem (Donbas mógłby mieć np. prawo weta w sprawach zagranicznych). W praktyce byłaby to znacznie dalej posunięta zależność od Rosji niż klasyczna finlandyzacja, w dodatku to Kijów musiałby wziąć na siebie koszt odbudowy regionu.
Aby wojna donbaska się zakończyła, musiałoby dojść do radykalnej zmiany okoliczności. Dziś nie sposób sobie to wyobrazić, stąd najpewniej Ukraińcy są skazani na jej trwanie jeszcze przez długi czas.
Ukraińskie władze są więc w potrzasku i buksują w stanie ni to wojny na pełną skalę, ni pokoju. Wojna donbaska od kilku lat jest potyczką pozycyjną, nie dochodzi do wielkich bitew, media poświęcają jej coraz mniej uwagi. Jednocześnie międzynarodowe instytucje alarmują, że stan przestrzegania praw człowieka na separatystycznym wschodzie kraju jest bardzo zły. W ostatnim raporcie Freedom House w zestawieniu 210 państw i terytoriów badanych pod kątem praw politycznych i wolności obywatelskich sklasyfikował Wschodni Donbas na samym końcu z wynikiem 5/100. Gorzej wypadły tylko Erytrea, Korea Północna, Sudan Południowy, Turkmenistan, Sahara Zachodnia, Tybet i ostatnia na liście Syria (lepiej zaś m.in. Krym, Somalia i Arabia Saudyjska). Musimy zdawać sobie z tego sprawę myśląc o wschodniej części Donbasu i milionach mieszkających tam ludzi (z których nie wszyscy chcieliby zapewne powrócić pod kontrolę Kijowa). O tym, że konflikt potrwa jeszcze dłuższy czas, świadczy fakt, że Freedom House w 2020 roku po raz pierwszy zdecydował się sklasyfikować Wschodni Donbas oddzielnie od reszty Ukrainy. Region dołączył w ten sposób do grona czternastu państw nieuznawanych, zamrożonych konfliktów lub innych „specyficznych” regionów – obok Krymu, Abchazji, Strefy Gazy czy Cypru Północnego.
Decyzja Zełeńskiego o dopuszczeniu separatystów do rozmów spotkała się nie tylko z falą krytyki ze strony znacznej części ukraińskiej opozycji (zaznaczmy, że drugie najsilniejsze ukraińskie ugrupowanie, pozostałość po Partii Regionów Wiktora Janukowycza, Platforma Opozycyjna, od dawna lansuje ten i inne prorosyjskie postulaty) czy społeczeństwa, ale nawet ze sprzeciwem w szeregach prezydenckiej partii Sługa Narodu. List protestacyjny do prezydenta podpisał co czwarty jej deputowany.
Być może Zełeński świadomie wykorzystał czas pandemii i zakaz masowych zgromadzeń, aby wykonać ów kontrowersyjny ruch. W tym samym czasie m.in. w Ukrainie umarła pierwsza osoba od koronawirusa, a władze zamknęły granice, stąd informacja o rozmowach z separatystami zeszła na dalszy plan. Gdyby nie pandemia, protestowałoby zapewne znacznie więcej osób. Jesienią ubiegłego roku na ulice wyszło kilkukrotnie więcej osób w związku z przyjęciem tak zwanej formuły Steinmeiera, czyli określenia warunków zakończenia konfliktu. Hasło zrada! (zdrada) pobrzmiewa nad Dnieprem regularnie.
Prezydent zdaje sobie bowiem sprawę, że takie oskarżenie może skutkować jeśli nie nowym Majdanem, to przynajmniej masowymi protestami. Przez wojnę rosyjsko-ukraińską przeszło już kilkaset tysięcy żołnierzy, wielu z nich gotowych jest w razie groźby kapitulacji przyjechać do Kijowa i wziąć sprawy w swoje ręce. Mają w pamięci kolegów i koleżanki, którzy zginęli na froncie, domy, które musieli nieraz opuścić i trudno im będzie pogodzić się z tym, że władze zaprzepaszczą lata walk. Weterani to potężna siła, z którą Zełeński musi się liczyć. Dziś nie ma w Ukrainie polityka, który mógłby stanowić alternatywę dla Zełeńskiego jako przywódcy, stąd największym zagrożeniem dla prezydenckiej władzy wewnątrz kraju jest ulica. Ta zaś regularnie przypomina władzom, że ma je na oku. Ukraińcy są coraz bardziej zmęczeni tą wojną, jednak istnieje aktywna część społeczeństwa, dla której priorytetem nie jest zakończenie konfliktu za wszelką cenę, a rozwiązanie go.