Przejdź do treści

Dylematy narodu w cieniu mitu dwóch Ukrain

 

W sylwestrową noc 31 grudnia obywatele Ukrainy tradycyjnie zgromadzili się przed telewizorami, żeby obejrzeć noworoczne orędzie prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego. Jedni pełni entuzjazmu, z otwartym szampanem, drudzy w sceptycznych nastrojach oczekiwali wystąpienia głowy państwa. Po wygłoszeniu mowy nie było zaskoczenia – każdy usłyszał to, czego się spodziewał. Zwolenników byłego showmana rozpierała duma, przeciwnicy wybuchli krytyką. Świat, zwłaszcza sąsiedzi, zareagował raczej entuzjastycznie. Polski Facebook docenił oryginalność wystąpienia, w Rosji przeciwnicy tamtego reżimu stawiali orędzie Zełeńskiego za przykład nowoczesnego myślenia.

 

Przemówienie, niezależnie od intencji, podzieliło opinię publiczną. Największy spór wybuchł wokół pytania o fundamenty współczesnej tożsamości narodowej Ukraińców. Mimo to warto docenić formę nagrania – zamiast tradycyjnej kilkuminutowej wypowiedzi głowy państwa widzowie zobaczyli na ekranach telewizorów kilkanaście osób, reprezentujących w opinii autorów materiału szeroki przekrój społeczeństwa – od pielęgniarek, gospodyń domowych i nauczycielek do informatyków, emigrantów zarobkowych i gwiazd show-biznesu. Każdy z nich miał odpowiedzieć na pytanie “kim jestem?”, wokół którego zbudowano główne przesłanie: bądźmy razem mimo podziałów.

 

Noworoczne orędzie: koncyliacja czy utrwalanie podziałów?

Prezydent w swoim orędziu próbował zjednoczyć ludzi wokół określonych wartości i odwrócić ich od tego co dzieli naród, szczególnie na tle różnic językowych, ideowych oraz politycznych. “Nie ważne, w jakim mówisz języku i czy nazywają cię “małorosem” czy “banderowcem”. Ważne, że w paszporcie masz wpisane “obywatel Ukrainy” – brzmiał pojednawczo Zełeński. Choć zwracał się również do “tych 15 procent przeciwników”, którzy w ubiegłorocznych wyborach zagłosowali na kontrkandydata Poroszenkę, nie zdołał zjednać sobie ich serc. Ci, dostrzegli w orędziu dowód “postsowieckiego” myślenia (zwłaszcza kiedy mówił, że priorytetem są wyremontowane drogi i nie ważne, jakie są stawiane wzdłuż nich pomniki), oskarżając prezydenta o celowe rozmywanie źródeł współczesnej tożsamości narodowej, którymi są doświadczenie Majdanu i wojny obronnej z Rosją, a nie, jak wynikało z jego słów, jeden paszport czy sukcesy drużyny piłkarskiej.

 

Tak, Zełeńskiemu należy się uznanie za odwagę podjęcia niełatwego tematu i dobranie okazji, która zgromadziła przed telewizorami najwięcej widzów. Ale wewnętrzny spór o tożsamość narodową Ukraińców toczy się od niepamiętnych czasów i potrwa jeszcze długo. Jest to bowiem trudny proces, który towarzyszy budowaniu nowoczesnego europejskiego narodu. Tym bardziej więc po zainicjowaniu dyskusji o takim ciężarze gatunkowym warto było pójść za ciosem i zorganizować ogólnonarodowy dialog, którego celem byłoby nie tyle wypracowanie jednolitego stanowiska w tej sprawie (bo głęboka polaryzacja ideowo-polityczna społeczeństwa na to nie pozwoli), co wysłuchanie i próba zrozumienia drugiej strony bez wieszania pogardliwych łatek. Tymczasem wyszło kolejne mącenie wody i utrwalanie wyobrażonych podziałów, do którego – trzeba przyznać gwoli sprawiedliwości – swoją cegiełkę dołożyły obydwie strony konfliktu. Dlaczego te podziały są sztuczne? Na pytanie to postaram się odpowiedzieć w dalszej części rozważań, między innymi oddając głos autorytetom.

 

 

Wybiórcza pamięć albo w cudzym oku źdźbło…

Paradoksem aktualnej sytuacji politycznej wydaje się być, chyba po raz pierwszy w najnowszej historii kraju, obecność w dwóch największych konkurujących obozach – zarówno u „Sług Narodu” Zełeńskiego jak i w „Europejskiej Solidarności” Poroszenki – sił jednoznacznie prozachodnich i demokratycznych. Mamy więc do czynienia z sytuacją, kiedy zarówno rządzącym jak i opozycyjnemu mainstreamowi chodzi mniej więcej o to samo, czyli o ruch w stronę Europy i integrację z NATO, ale akcenty są rozłożone inaczej. Oczywiście, również w drużynie prezydenta nie brakuje czarnych owiec. Wszak trudno byłoby zaprzeczyć, że mająca bezwzględną większość partia Zełeńskiego to w dużej mierze zbieranina różnych osób o często wątpliwych biografiach i zerowym doświadczeniu politycznym, a szefa jego kancelarii podejrzewa się o mętne kontakty z oligarchami oraz udział w aferach korupcyjnych. Przypomina to jednak zarzuty, nieformalnie stawiane ówczesnej głowie państwa, Petrowi Poroszence, który w środku kampanii wojennej na Donbasie zwlekał z pozbyciem się fabryki czekolady w Rosji, odmówił sprzedaży własnego kanału telewizyjnego czy dopuścił do malwersacji w armii.

 

Jeśli więc miarą uczciwości i wiarygodności ma być ilość kompromitujących sytuacji, na szczytach ukraińskiej sceny politycznej trudno o wzorcowe przykłady. Dlatego, z jednej strony, dziwi wybiórcza pamięć zagorzałych przeciwników obecnego prezydenta, doszukujących się w jego działaniach oznak zdrady państwa przy niewiele różniących go od poprzednika grzechach. Z drugiej, niewątpliwym błędem (świadomym lub nie) ekipy Zełeńskiego jest niedbanie o poprawną komunikację ze społeczeństwem. Wspomnijmy choćby o kilkudniowym milczeniu Kijowa po zestrzeleniu na początku ubiegłego miesiąca samolotu Ukraińskich Linii Lotniczych nad Teheranem, kiedy naród dowiadywał się o szczegółach tragedii z wypowiedzi przywódców obcych państw. Takie działania z pewnością nie budzą zaufania do rządu i nie dodają wiarygodności inicjatywom dialogu wokół spornych tematów.

 

Ukraina – w poszukiwaniu recept

Zełeński jest zakładnikiem rozbudzonych oczekiwań swojego elektoratu, któremu obiecał zakończenie wojny na Donbasie. Rozumie, że deeskalacja na wschodzie kraju zależy przede wszystkim od decyzji Kremla, między innymi dlatego zdecydował się złagodzić ostrą antyrosyjską retorykę poprzednika. Za to jest krytykowany przez zwolenników Poroszenki, którzy w „szukaniu pokoju z Putinem” dopatrują się rewanżu prorosyjskich sił i próby odwrócenia rezultatów Majdanu 2014.

 

Wróćmy jednak do sporu o tożsamość. Pod koniec stycznia w Kijowie intelektualiści dyskutowali o tym, czy Ukraińcy to nacja podzielona. Odpowiedzi na to pytanie szukali pisarka Oksana Zabużko, historyk Wałentyna Piskun, publicysta Witalij Portnikow i świeżo upieczony szef ukraińskiego IPN Anton Drobowycz. W tak zdefiniowanym temacie rozmowy nie dało się uniknąć rozważań o ukraińskości. Ciekawą refleksją podzieliła się pani Piskun, odpowiadając na pytanie moderatora o źródła podziałów ideowych. Według niej, kiedy mówimy o rozdarciu społeczeństwa ukraińskiego na tle różnic tożsamościowych powinniśmy brać pod uwagę „obcą rękę”. Bo „podziały” są inspirowane z zewnątrz – przekonywała znana badaczka, mając na uwadze celowe działania Moskwy w kierunku destabilizacji państwa od środka. Z kolei według Portnikowa współczesna Ukraina jest zapatrzona w przeszłość, w której poszukuje źródeł swojej tożsamości. Tymczasem powinna zmodernizować się i szukać inspiracji w wizjach jutra. Natomiast rozłamu w społeczeństwie nie ma, bo ci, którzy uważają się za politycznych Ukraińców nie chcą być kolonią Rosji.

 

Innego zdania była Zabużko, według której Ukraina wcale nie jest zapatrzona w historię bardziej niż inne państwa europejskie. Sięgnęła po przykład Polski, w której o historii i jej ogromnym znaczeniu bezustannie piszą ogólnokrajowe czasopisma, co szczególnie widoczne jest pod rządami PiS. A więc Ukraina wpisuje się tu w pewien trend, charakteryzujący procesy zachodzące ostatnio w Europie. Zgadzając się z przedmówcą, że należy odeprzeć narzuconą przez Kreml narrację o istnieniu dwóch lub więcej Ukrain wysunęła hipotezę, że fenomen Zełeńskiego z jego autokratycznymi manierami a la Łukaszenka, zwłaszcza kiedy na transmitowanych posiedzeniach rządu karci urzędników, może być wyrazem rozczarowania ludzi nieefektywnością demokracji w czasach wojny. Jakkolwiek niepokojącym wydaje się takie przypuszczenie, jest próbą interpretacji wyników ostatnich sondaży, które wskazują na wzrost liczby zwolenników silnej ręki. Wygląda na to, że pod względem rosnącego popytu na autorytaryzm Ukraina niewiele odstaje od umownego „Zachodu”, na którym od USA do Węgier mamy do czynienia z podobnymi sentymentami mas. I nie ma co tu snuć analogii z Rosją, bo tam autokratyzm bynajmniej nie jest nowym zjawiskiem.

 

Po jeszcze inne argumenty sięga wtórujący powyższym rozmówcom dziennikarz Bohgdan Nahajlo, przekonując w niedawnym artykule dla Atlantic Council (15.01.2020), że wydarzenia ostatnich 6 lat podważyły dotychczasowe wyobrażenia na temat fundamentów ukraińskiej tożsamości narodowej. Jeśli wcześniej jej markerami miały być język i konfesja, to Majdan zdekonstruował ten mit po 2014 roku. Wielu przedstawicieli innych niż ukraińska narodowości z paszportem pod znakiem tryzuba czynnie udowodniło przywiązanie do idei niepodległości swojej ojczyzny. Przykładem są reżyser Oleg Sencow, etniczny Rosjanin, który za sprzeciw wobec aneksji Krymu spędził kilka lat w rosyjskim więzieniu czy krymskotatarska piosenkarka Jamala, która wygrywając kilka lat temu Eurowizję rozsławiła swój kraj na cały świat. Tworzący w języku rosyjskim pisarz Andrey Kurkov jest największym ukraińskim towarem eksportowym w dziedzinie literatury i takich przykładów jest naprawdę sporo.

 

Jeśli więc odrzucimy za ukraińskimi intelektualistami paradygmat dwóch Ukrain, być może uda się wypracować zręczniejsze ramy pojęciowe do analizy współczesnej tożsamości narodowej mieszkańców kraju nad Dnieprem. Pozostanie nam wtedy zastanowić się, jak uwolnić także elity rządzące od myślenia przez pryzmat tej narzuconej dychotomii.

 

Nedim Useinow

Nedim Useinow

Członek Rady Koordynacyjnej Światowego Kongresu Tatarów Krymskich w Polsce. Absolwent studiów w zakresie nauk politycznych na Uniwersytecie Gdańskim. Od 2003 roku związany z sektorem pozarządowym w Polsce i na Ukrainie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

The shortcode is missing a valid Donation Form ID attribute.

News Alert

Bądź na bieżąco!

Zamawiając bezpłatny newsletter akceptuje Pan/Pani naszą ochronę danych. Wypisanie się z prenumeraty newslettera jest w każdej chwili możliwe.