Z okazji setnej rocznicy urodzin Gustawa Herlinga-Grudzińskiego
Popioły z Wezuwiusza
Największy polski prozaik XX wieku całe swoje dorosłe życie spędził poza krajem.
Urodził się 20 maja 1919 roku w sercu ziemi kieleckiej; tam, w domu rodzinnym, spędził dzieciństwo i młodość. Wojenną działalność konspiracyjną, którą rozpoczął w Warszawie, kontynuował we Lwowie i Grodnie, miastach okupowanych przez Sowietów. Został aresztowany i trafił do obozu w Jercewie. Objęty amnestią, wyruszył z gułagu do obozu wojskowego na Środkowym Wschodzie i tam dołączył do armii generała Andersa. Przeprawiwszy się z egipskiej Aleksandrii do Taranto we Włoszech, po zarażeniu tyfusem trafił do szpitala (angielskiego) w Nursji, a potem na rekonwalescencję do Sorrento w Zatoce Neapolitańskiej, z którą jako człowiek i jako pisarz – jak później się okazało – zrósł się już na zawsze.
W pierwszych zdaniach Dziennika pisanego nocą, swojego głównego dzieła i jednego z najważniejszych w dziejach literatury polskiej, Herling-Grudziński pisał: „Pierwsze kroki we Włoszech stawiałem w roku 1944 przy blasku erupcji Wezuwiusza, w deszczu popiołu i pod pociemniałym złowróżbnie niebem; nigdy nie zapomnę skamieniałych w wyrazie rezygnacji i nawyku twarzy mieszkańców wiosek, które uznano za zagrożone strumieniem lawy i pośpiesznie ewakuowano. Kto się tu urodził lub zdecydował osiedlić, musi mieć wrodzone czy nabyte poczucie kruchości i ziemi, i życia ludzkiego” (Neapol, kwiecień 1970). Jego późniejsza (druga) żona, Lidia Croce, w rozmowie z Andrzejem Litwornią nagranej do filmu Herling. Fiołki w Neapolu (2003), wspominała ten moment podobnie: „Pamiętam, kiedy się poznaliśmy, to było w Sorrento, marzec 1944. Spadały wtedy popioły z Wezuwiusza”.
Miał dwadzieścia pięć lat. Na barkach nosił brzemię pobytu w łagrze, a w młodocianym sercu rozdzierający niepokój.
Londyn – Monachium – Neapol
Z Krystyną Herling-Grudziński ożenił się w Ankonie, ówczesnym centrum życia II Korpusu. Choć nie mieszkał już w koszarach, to wciąż chodził jeszcze w mundurze. W 1947 roku razem wyjechali do Londynu i tam się osiedlili. W Anglii pisarz się zdemobilizował. Lata spędzone w stolicy Wielkiej Brytanii upływały im pod znakiem trudów i niepowodzeń, nieobcych także innym rodakom-emigrantom. Był to jednak, z drugiej strony, czas bardzo płodny twórczo: w latach 1949-1951 powstawała najgłośniejsza książka Herlinga-Grudzińskiego – Inny Świat, który po angielsku i z przedmową Bertranda Russella ukazał się już w 1951 roku. Po polsku, choć nie w Polsce, książka wyszła dwa lata później.
Inny Świat przyniósł Herlingowi-Grudzińskiemu światowy rozgłos.
W 1952 roku pisarz rozpoczął stałą, długą i owocną współpracę z Radiem Wolna Europa. Zamieszkał w Monachium, gdzie rozgłośnia (po kilku latach nadawania z Nowego Jorku) miała teraz swoją siedzibę. Pierwszym i długoletnim dyrektorem polskojęzycznej sekcji rozgłośni – najchętniej słuchanej i najgorliwiej zagłuszanej przez władze PRL – był Jan Nowak-Jeziorański.
Z ofertą współpracy wystąpił sam Herling-Grudziński. W liście do Nowaka-Jeziorańskiego pisał: „Mógłbym być Panu pomocny w paru działach. Jeśli chodzi o sprawy krajowe, mógłbym opracowywać pogadanki naświetlające przejawy sowietyzacji i krępowania życia kulturalnego w Kraju. […] Pogadanki o nowych książkach, poruszających w ten czy inny sposób zagadnienia Rosji i komunizmu. […] Popularne pogadanki literackie o twórczości zagranicznej” (22 VII 1952). Nowak-Jeziorański przyjął propozycję współpracy i odtąd Herling-Grudziński należał do ścisłego grona współpracowników RWE.
Jego materiały, z których do dziś zachowała się tylko część (choć jest to i tak dorobek ogromny), cieszyły się dużą popularnością. Pisarz widział w tych obowiązkach – jednak typowo dziennikarskich – „pańszczyznę”, ale jednak świadczoną w poczuciu poważnej misji.
Wyglądało na to, że w parze z rozpoczęciem współpracy z Nowakiem-Jeziorańskim iść będzie pomyślność w życiu osobistym. Po latach pisarz wspominał: „Cieszyłem się na myśl, że po londyńskiej nędzy, a nawet poniewierce, zamieszkamy z Krystyną w przyzwoitych warunkach. Ale ta radość trwała zaledwie dwa tygodnie” (Najkrótszy przewodnik po sobie samym). Jeszcze w Londynie Krystyna popełniła samobójstwo.
Zdarzenie to wstrząsnęło głęboko Herlingiem-Grudzińskim. Krystyna nie zdążyła co prawda uwić z mężem gniazdka w Monachium, ale – już jako widmo – zamieszkała z nim w głębi jego duszy. Niełatwo co prawda wyczytać to z kart Dziennika pisanego nocą (gdzie jej obecność jest co prawda sygnalizowana, ale mocno i umiejętnie kamuflowana), ale w Dzienniku 1957-1958 – pisanym, przypomnijmy, już za czasów małżeństwa z Lidią Croce – gra jedną z ról pierwszoplanowych. Odwiedza pisarza w snach, ukazuje się mu w twarzach innych kobiet, wchodzi z nim w interakcję, podnieca go. Słowem: zachęca, by poszedł za nią…
*
Do Neapolu Herling-Grudziński wrócił z drugą żoną, Lidią, w 1956 roku (ślub wzięli dwa lata wcześniej w Londynie). Był już ojcem Benedetta, wkrótce urodziła się Marta. W tamtym czasie Herling-Grudziński odnowił ponadto kontakty z „Kulturą” Jerzego Giedroycia, którą z nim w 1947 roku współzakładał w Rzymie (podobno nawet wymyślając tytuł tego pisma) i z którą w pierwszych latach jej działalności już współpracował.
Dla Radia Wolna Europa wciąż przygotowywał materiały, nagrywając je w studiu w Rzymie, dokąd regularnie – raz lub kilka razy w miesiącu – jeździł z Neapolu. Widział w tej publicystyce niezmiennie swój obowiązek patriotyczny: dokładał cegiełkę do walki z reżymem. I czuł dumę. Rozwijał współpracę z prasą włoską i z włoskimi wydawcami. Tłumaczył i był tłumaczony. Do pisania powieści już nie wrócił (choć co najmniej raz próbował), ale opowiadaniami i dziennikami przygotowywał warsztat przyszłego autora wybitnego dzieła prozą, przekraczającego granice (narodowe i gatunkowe) Dziennika pisanego nocą.
W cieniu wulkanu
Niezależnie od tego, co jeszcze kryje neapolitańskie archiwum Herlinga-Grudzińskiego (a wiemy napewno, ze kryje wiele), to odnalezione przed kilku laty i ostatnio opublikowane zapiski dziennikowe z lat 1957-1958, na które się tutaj tak chętnie powołuję, stanowią dokument bezcenny. Pisarz otwiera się tutaj znacznie bardziej niż w Dzienniku pisanym nocą i szczerze nazywa to, co w jego pisarstwie „oficjalnym” pozostaje zawsze tylko w niedopowiedzeniu. „I tu wreszcie – czytamy – będę mógł opisać to, co mnie najbardziej osobiście interesuje: niemożność popełnienia samobójstwa” (6 marca 1957).


Gustaw Herling-Grudziński, 1994r.
Herling-Grudziński zawsze był dla mnie zagadką. Jak to możliwe, że z dramatem XX wieku, z pobytem w łagrze i z wojną, pisarz rozprawił się tak gładko? Czy wystarczył mu Inny Świat i trochę publicystyki? Tocząc swoje nurty przez trzy dekady, Dziennik pisany nocą prawie nie odnotowuje tamtych najmroczniejszych wydarzeń; opowiadania też o tym nie traktują. W Dzienniku 1957-1958 Herling-Grudziński także wcale nie powraca do tamtych przeżyć – w każdym razie nie do ich jawnego przebiegu. Jest to raczej kronika mierzenia się młodego jeszcze mężczyzny z życiem bardzo zwyczajnym. Pisarz notuje postępy w pracy, zdaje relację z lektur, z pobytów w kinie czy na koncercie, opowiada o podróżach i spotkaniach, martwi się o zdrowie syna. Z pewnością jest w tym sporo racji, że o pewnych strasznościach mówić czy pisać się po prostu nie da, i nie da się o nich nawet myśleć.
Lecz to nie łagier i nie wojna złamały Herlinga-Grudzińskiego, a samobójstwo żony. Swój tajemny dziennik rozpoczynał pisarz w duchu egzystencjalnym, głęboko osobistym. „Co ze mną będzie? – pytał. – Czy potrafię tak żyć?, nie pisząc i nie kochając, interesując się tym, co mnie niegdyś obchodziło, raczej z przyzwyczajenia niż z prawdziwej ciekawości? Czy raczej krok po kroku dojdę z samych tylko nudów i ze zmęczenia do decyzji, której nie umiałem nigdy powziąć?” (1 stycznia 1957). Pytanie to wisi nad całym dziennikiem z tamtych lat jak miecz Damoklesa, powraca wprost i niemal tnie swoim ostrzem, lub jest jedynie domyślnym rekwizytem – ale jest; kończy natomiast te zapiski (uważam, że nie przypadkowo) relacja z podróży po Kalabrii i Sycylii, fragment o znamiennym tytule: Słońce i śmierć.
Bo śmierć i słońce towarzyszyły Herlingowi-Grudzińskiemu w każdej minucie jego dorosłego życia. O ile może w 1944 roku nie myślał jeszcze o Zatoce Neapolitańskiej w kategoriach alegorii, o tyle pisząc Dziennik 1957-1958, i później Dziennik pisany nocą, wiedział już dobrze, że krajobraz, w jakim przyszło mu osiąść, jest i będzie dla niego czym więcej niż tylko pejzażem. Wulkan wyrósł przed nim długim cieniem i niejako nabrzmiał ciężarem jego trosk. Trwanie całej Zatoki Neapolitańskiej w ciągłym zawieszeniu między życiem a śmiercią, i przeglądanie się pisarza w owym trwaniu jak w lustrze, okazało się bardziej niż ożywcze: stało się (owo wspólne trwanie) sposobem jego komunikowania się ze światem i z samym sobą. Przebudzony, wzbierający potajemnie lawą, ale nie gotów jeszcze do erupcji Wezuwiusz – świadek pierwszej wizyty Herlinga-Grudzińskiego w tym rejonie i towarzysz drugiej połowy jego życia – był jak on sam: krok po kroku zbliżający się do granicy, której przekroczenie byłoby pozbawionym sensu samounicestwieniem, zaś nie przekroczenie – pozbawionym sensu nieznośnym wyczekiwaniem.
Cień wulkanu i cień pisarza stały się jednym: na dobre i na złe.
Spacerując latami promenadą neapolitańską, Herling-Grudziński świadomie oswajał więc ten przerażający i zarazem tajemniczo pociągający widok. Przechadzki te, zdaje się, były zbawienne nie tylko dla jego serca.
*
Wspomniałem o zapiskach z podróży do Kalabrii i na Sycylię, które kończą Dziennik 1957-1958. Fragment ten potwierdza moja tezę, sformułowaną roboczo na marginesie lektury Dziennika pisanego nocą, o zastępczej roli Sycylijczyków i Sycylii w pisarstwie Herlinga-Grudzińskiego. Także o Etnie pisało mu się łatwiej niż o Wezuwiuszu, u stóp którego żył.
Inaczej bowiem niż „zbratani” z umieraniem Sycylijczycy i ich wyspa-kraina śmierci, Zatoka Neapolitańska była dla pisarza rejonem, w którym dopiero wkracza się w mrok – miejscem, gdzie nic jeszcze się nie dopełniło. Tam, gdzie zamieszkał, stale znajdował się gdzieś pomiędzy – pomiędzy światłem a cieniem, pomiędzy dobrem a złem, pomiędzy życiem a śmiercią. Neapol jest wszak w połowie drogi: między witalnym Rzymem a Sycylią-zaświatem. Ale chociaż w świecie tym całkiem był zanurzony i stał się całkiem jego częścią, to explicite właściwie go nie opisywał. Bo też to, co interesowało go najbardziej, było nie do opisania; ukazywało się dopiero w grze światłocieni czy jako negatyw tego, co łatwe do dostrzeżenia. I wielkość Herlinga-Grudzińskiego jako pisarza polega właśnie na tym, że zawiesił on swoje dzieło – jak i swoje życie – gdzieś tam, pomiędzy.