Przejdź do treści

Ukraina przed wyborami prezydenckimi

To już prawie imperatyw, że na Ukrainie od zarania niepodległości niemal każde wybory prezydenckie są „o wszystko”. „Pomarańczowej Rewolucji”, która w 2005 roku pokonała Janukowycza chodziło o niedopuszczenie do skrętu w stronę Rosji. Ludzie mieli dość polityki wielobiegunowości Kuczmy, przez którą ich kraj przez 10 lat tkwił w przedsionku Europy. Pięć lat później siły promoskiewskie wzięły rewanż i sprowokowały „Euromajdan” w Kijowie i innych miastach. Elekcja Poroszenki w 2014 roku odbywała się w cieniu wojny o byt państwa. Czy w marcu 2019 roku Ukraińcy znowu będą skazani na tak egzystencjalne wybory?

 

Wydaje się, że tak, ale niesłabnący apetyt Kremla to niestety tylko część problemu. Ukraińcy jako społeczeństwo wciąż zmagają się bowiem z potworną spóścizną dwudziestowiecznego eksperymentu o nazwie socjalizm. Najtrudniej poradzić sobie z kryzysem zaufania do państwa i jego instytucji. Ale współczesnym problemem jest także brak odpowiedzialnych elit, zdolnych do porzucenia balastu oligarchicznego w imię historycznej misji naprawy państwa.

Stawką w tegorocznych wyborach jest utrzymanie dotychczasowego kursu na zbliżenie z Zachodem, rozwiązanie konfliktu na Donbasie, transformacja demokratyczna i wyciągnięcie kraju z zapaści gospodarczej. Sondaże wskazują, że walka o fotel głowy państwa rozegra się między trojgiem wiodących kandydatów. Łącznie z biernego prawa wyborczego skorzystało aż 44 chętnych, gotowych wyłożyć po dwa i pół miliona hrywien wpisowego.

Urzędujący prezydent Petro Poroszenko i jego adwersarka, była premier Julia Tymoszenko to weterani ukraińskiej sceny politycznej. Trzecią figurą jest popularny kabareciarz Wołodymyr Zeleński, którego ewentualny udział w wyborach parę miesięcy temu był postrzegany jako słaby żart. Kiedy jednak potwierdził domysły i zgłosił się do PKW a słupki poparcia zaczęły mu rosnąć, nagle zrobiło się poważnie.

 

Zeleński – prezydent z telewizora

Władimir Zełeński © Wikimedia Commons

Co przeanalizować, żeby lepiej opowiedzieć obywatelowi „Zachodu” o ukraińskich wyborach: programy czy postacie? Jeżeli skupimy się na programach, trudno będzie wytłumaczyć pierwsze miejsce Zeleńskiego w sondażach. Pytanie, które się nasuwa od razu brzmi: jak rosyjskojęzyczny showman bez doświadczenia i klarownej wizji państwa zagroził ludziom, którzy współtworzyli ukraińską scenę polityczną? Program wyborczy znanego komika to zlepek populizmu i obietnic, często wykraczających poza kompetencje prezydenta Ukrainy. Postulaty ustanowienia „władzy ludu”, wyrażanej w referendach, na których obywatele mieliby wyznaczać zadania dla rządu są równie absurdalne jak szkodliwe deklaracje zniesienia nietykalności prezydenta, posłów i sędziów. Nieprzekonująco brzmią założenia polityki ekonomicznej, takie jak zastąpienie podatku od zysku podatkiem od wyprowadzonego kapitału (choć akurat ta deklaracja znalazła się także u innych kandydatów). Z drugiej strony, obiecywanie lotniska w każdej stolicy obwodu tylko na pozór świadczy o nieznajomości zadań prezydenta, w rzeczywistości jest bowiem celową manipulacją wyborczą, żerującą na błędnym przekonaniu obywatela, że w jego kraju prezydent odpowiada za wszystko.

Choć potencjalny elektorat Zeleńskiego nie został jeszcze gruntownie zbadany, mniej więcej znane są motywy którymi się kieruje. Po pierwsze, widzi w showmanie człowieka spoza układu oligarchicznego. Po drugie, młody gwiazdor symbolizuje zmianę starych (czytaj: skorumpowanych) elit przez nowe, którym los zwykłego ludu leży na sercu bardziej, niż majątki zdobyte na intratnych przejęciach państwowego mienia w latach dziewięćdziesątych ubiegłego wieku. Zeleński niewiele mówi o wojnie na Donbasie czy aneksji Krymu, a pytania o rolę języka ukraińskiego zbywa okrągłymi frazesami. Odpiera też zarzuty o związki z oligarchą Kołomojskim, które mogłyby nadszarpnąć wizerunek „nieuwikłanego” polityka.

Wydaje się ponadto, że jest problemem dla wielu kontrkandydatów. Byłej premier i obecnemu prezydentowi sprytnie podkrada elektorat, gotowy zagłosować na każdą realną alternatywę starych elit. Jurija Bojkę, dawnego „regionała” z obozu Janukowycza obskubuje z wyborców ze wschodu i południa. Utożsamiają się z mówiącym na co dzień po rosyjsku gwiazdorem, który obiecuje poprawę życia i obchodzi radzieckie święta. Dla jednych to młody polityk centrowy spoza establishmentu, dla innych – klown i marionetka wpływowego oligarchy, której wybór na prezydenta zagrozi bytowi państwa.

 

 

Tymoszenko – populizm w nowej odsłonie 

Julia Tymoszenko © Wikimedia Commons

Gdy mowa o Tymoszenko, szefowa partii „Batkiwszczyna” („Ojczyzna”) swoją kampanię wyborczą rozpoczęła wcześniej od innych kandydatów. Zmieniła wizerunek i pozbyła się warkocza, kojarzonego z nieudolnymi rządami zwaśnionego obozu demokratycznego z czasów Juszczenki. Odeszła od tradycyjnej dla siebie maniery personalnego atakowania oponentów, więcej uwagi skupiając na „pozytywnej agendzie”. Swój program zatytułowała „Nowa Droga”, pretensjonalnie nawiązując do słynnego „New Deal” Roosevelta, który pomógł zakończyc jeden z najgorszych kryzysów gospodarczych w historii USA. Tymoszenko planuje zastąpienie obecnego modelu semiprezydenckiego systemem „kanclerskim”, w którym zwycięska partia dostawałaby gwarantowaną większość w parlamencie z możliwością samodzielnych rządów. Pomysł ten jest krytykowany przez wielu ekspertów. Analityk polityczny Rostysław Awerczuk pisze, że w krajach posowieckich istnieje tendencja do koncentrowania władzy politycznej w systemach prezydenckich i przechodzenia do autokracji wraz z deprecjonowaniem parlamentu. Zaproponowany przez szefową „Batkiwszczyny” schemat ma na celu skupienie większych kompetencji niż gwarantuje obowiązująca konstytucja i dlatego jest niebezpieczny. Piszący po angielsku i ukraińsku politolog Taras Kuzio dowodzi w swoich analizach, że Tymoszenko nie wykazuje trwałego przywiązania do zasad demokracji i praw człowieka, a jej obietnice wyborcze nazywa szkodliwym populizmem. Między nim a Andreasem Umlandem z Akademii Kijowo-Mohylańskiej rozgorzała ostatnio ciekawa polemika na łamach wpływowych czasopism anglojęzycznych, takich jak New Eastern Europe czy Vox Ukraine. Umland zarzuca Kuziowi porównywanie Julii Tymoszenko z Hugo Chavezem, co w razie jej zwycięstwa mogłoby przyczynić się do izolacji Ukrainy, gdyby Zachód rzeczywiście uwierzył w te analogie. Ale Kuzio ma rację przekonując, że populizm Tymoszenko stanowi ogromne niebezpieczeństwo dla przeżywającej trudne czasy gospodarki Ukrainy. Na przykład, postulat dwukrotnego obniżenia cen usług komunalnych dla mieszkańców rażąco kontrastuje z zaleceniami MFW i grozi bankructwem kraju, pomijając już fakt, że sprawy te nie leżą w gestii prezydenta. Wiadomo też, że szefowa Batkiwszczyny jest sceptyczką wielu trwających aktualnie reform na czele z decentralizacją i reformą medyczną, które w razie zwycięstwa może zablokować.

 

Poroszenko – skazani na „mniejsze zło”

Na początku lutego znany radziecki dysydent i obrońca praw człowieka Myrosław Marynowycz napisał artykuł, w którym spróbował uzasadnić, dlaczego w nadchodzących wyborach poprze urzędującego prezydenta Ukrainy. Potrzebę zabrania głosu tłumaczył tym, że niepewność wygranej konkretnego polityka świadczy o funkcjonowaniu demokracji w jego kraju. Tegoroczne wybory mogą zakończyć się kolejnym zwrotem geopolitycznym dla Ukrainy, dlatego kwestie bezpieczeństwa są najważniejsze – uzasadniał swoje poparcie dla głowy państwa.

Petro Poroszenko © Wikimedia Commons

Rzeczywiście, program wyborczy Poroszenki koncentruje się na modernizacji armii i wzmocnieniu potencjału obronnego kraju. Mieści także postulat naprawy infrastruktury socjalnej oraz rozwoju technologii informacyjnych. Nie stroni od obietnic społecznych, takich jak wsparcie dla ubogich czy zapomogi na dzieci, podniesienie emerytur oraz pensji nauczycieli. Składając te deklaracje, prezydent Ukrainy powołuje się na namacalne, choć zdaniem wielu niewystarczające osiągnięcia rządu Grojsmana. To daje mu przewagę, aczkolwiek media i aktywiści zarzucają głowie państwa użycie podległych jej instytucji i urzędników na korzyść swojej kampanii wyborczej. Jednym z najpoważniejszych oskarżeń, kierowanych pod adresem Poroszenki jest stawianie prywatnego biznesu ponad interes państwa. W 2016 roku po publikacji „Panama Papers” wyszło na jaw, że czynny prezydent stworzył trzy offshore’y do restrukturyzacji aktywów swojego koncernu czekoladowego „Roshen”. Dziennikarze wysuwali tezy o unikaniu niepłacenia podatków. Kilka miesięcy później deputowany Oleksandr Onyszczenko oświadczył, że posiada taśmy dowodzące skorumpowania prezydenta. Te i inne uwikłania, jak choćby niejasności wokół sprzedaży fabryki „Roshen” w rosyjskim Lipiecku obciążają reputację Petra Poroszenki.

Urzędujący szef państwa ma na koncie także sukcesy – zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej czy obronnej. Za jego rządów Ukraina podpisała umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską oraz otrzymała ruch bezwizowy ze strefą Schengen. Miliony Ukraińców mogą swobodnie podróżować do najbardziej rozwiniętej części świata. Poroszenko osobiście zaangażował się w proces otrzymania autokefalii cerkwi ukraińskiej i przerwania jej zależności od patriarchatu w Moskwie. Stan armii jest lepszy niż kiedykolwiek wcześniej, a retoryka względem Moskwy – najtwardsza wśród liczących się kandydatów. To wszystko jednak nie zmienia faktu, że wielu Ukraińców nadal żyje w biedzie i nie widzi perspektywy w swoim kraju, co potwierdzają choćby statystyki emigracji. Z argumentów Marynowycza wyłania się dość pesymistyczna konstatacja, że ewentualna reelekcja Poroszenki znowu będzie podyktowana koniecznością wyboru „mniejszego zła”.

 

Podsumowanie

Pozostali kandydaci nie liczą się w marcowym wyścigu, a swój udział w kampanii wielu z nich traktuje jako przygotowanie do wyborów parlamentarnych na jesieni tego roku. O ile pewną wydaje się być druga tura wyborów prezydenckich, o tyle wciąż nie wiadomo kto wygra. Wybory gospodarza Białego Domu w USA i wyniki „Brexitu” nauczyły ograniczonego zaufania do sondaży, dlatego nad Dnieprem intryga utrzyma się do końca. Trzeba również pamiętać, że od marcowych wyników w dużej mierze zależy rezultat jesiennych wyborów do Werchownej Rady, co dodatkowo podgrzewa atmosferę rywalizacji.

W sytuacji braku odpornych na wstrząsy instytucji politycznych i trwałych mechanizmów checks and balances, a nade wszystko – w momencie realnego zagrożenia egzystencji państwa, osoba prezydenta ma olbrzymie znaczenie. Ukraina jak nigdy potrzebuje dziś ciągłości reform i unikania nieprzemyślanych eksperymentów. Na szali leży nie tylko demokracja i dobrobyt, ale przerwanie zaklętego koła wyborów o „wszystko”.

Nedim Useinow

Nedim Useinow

Członek Rady Koordynacyjnej Światowego Kongresu Tatarów Krymskich w Polsce. Absolwent studiów w zakresie nauk politycznych na Uniwersytecie Gdańskim. Od 2003 roku związany z sektorem pozarządowym w Polsce i na Ukrainie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

The shortcode is missing a valid Donation Form ID attribute.

News Alert

Bądź na bieżąco!

Zamawiając bezpłatny newsletter akceptuje Pan/Pani naszą ochronę danych. Wypisanie się z prenumeraty newslettera jest w każdej chwili możliwe.