Historia obfituje w lata o niewielkim, dużym lub kluczowym znaczeniu. Wygląda na to, że nadchodzący rok zaliczymy do tych ostatnich, bowiem o kierunku dalszego rozwoju zadecydują obie Unie – zarówno europejska, jak i ta niemiecka – Chrześcijańsko-Demokratyczna i Chrześcijańsko-Społeczna.
W obu przypadkach rozstrzygający okaże się rozwój sytuacji politycznej w Niemczech, kraju będącym najsilniejszą potęgą gospodarczą Unii Europejskiej, który obok Francji niezmiennie stanowi wiodącą siłę proeuropejską. Ten niemiecko-francuski tandem przewodzi wszelkiego rodzaju działaniom w Europie. Można było to zaobserwować w ubiegłym roku, kiedy Niemcy – najpierw wskutek niekończących się pertraktacji koalicyjnych, a następnie paraliżu własnego rządu – utraciły wiodącą pozycję w Europie. Największym poszkodowanym okazał się francuski prezydent Emmanuel Macron, którego proeuropejska ofensywa bez aktywnej współpracy z Niemcami nie miała szans powodzenia.
W praktyce oznacza to, że bez sprawnie funkcjonującego rządu nad Szprewą niemalże nic w Europie nie działa jak powinno. To właśnie skutecznym działaniom Niemiec przypisuje się kluczową rolę w kontekście zbliżających się wydarzeń: z jednej strony Brexitu, który według brytyjskiego rządu uprawomocni się 29 marca 2019 roku o godzinie 23 czasu Greenwich, z drugiej strony zaplanowanych na 23-26 maja eurowyborów. Te ostatnie będą swego rodzaju próbą wytrzymałości dla liberalnej, pluralistycznej Unii Europejskiej. Tym bardziej że populistyczni przedstawiciele prawicy w całej Europie – od Viktora Orbána przez Matteo Salviniego i Heinza-Christiana Strachego aż po Marine Le Pen – już zaczęli mobilizować siły, dążąc do jasno określonego celu: uczynienia „prawicowej międzynarodówki” najsilniejszą frakcją w Parlamencie Europejskim przy jednoczesnym osłabieniu liberalnej Europy. W rolę ich strategicznego doradcy wcielił się nawet były zaufany współpracownik Donalda Trumpa i przedstawiciel skrajnej prawicy Stephen Bannon.
Pod tym względem decydujące dla UE okażą się kolejne miesiące aż do wyborów, w których przesądzi się los Niemiec jako największej potęgi w Europie. I tu dochodzimy do drugiej znaczącej unii składającej się z siostrzanych partii CDU i CSU. Jeśli ta tradycyjnie proeuropejsko nastawiona unia zacznie się chwiać lub wręcz się rozpadnie, zatrzęsą się posady całego niemieckiego rządu i tym samym również Unii Europejskiej w kształcie, jaki znamy obecnie.
Niemcy rzeczywiście znajdują się w przełomowym momencie historycznym. Na przestrzeni ostatnich miesięcy niemiecką politykę dosłownie sparaliżowały niedawne wybory do bawarskiego landtagu, które szef CSU i minister spraw wewnętrznych Horst Seehofer określił „matką wszystkich bitew”. Wszelkie decyzje podejmowane na szczeblu federalnym rządząca CSU rozpatruje według oportunistycznej zasady: zyskamy czy stracimy? „Bayern first” – tak brzmiała dotychczas główna dewiza partii, niezależnie od tego, ile miałoby to kosztować.
Pod tymi auspicjami CSU, na czele z przewodniczącym Horstem Seehoferem, od trzech lat prowadzi zaciętą walkę przeciwko siostrzanej partii CDU, celując głównie w osobę Angeli Merkel. Zaczęło się od wypowiedzi Seehofera o „panowaniu bezprawia” w 2015 roku, na który przypadła kulminacja kryzysu uchodźczego, a skończyło na tezie o „migracji jako matce wszystkich problemów niemieckiej polityki”, przy czym „matka” oznaczała tu również niemiecką „Mutti”, jak nazywa się obecną kanclerz.
Konsekwencją tej trzyletniej kampanii jest niebywały wzrost poparcia dla AfD – po wyborach w Bawarii i Hesji ta skrajnie prawicowa partia posiada reprezentantów we wszystkich parlamentach krajowych i w Bundestagu – przy równoczesnym spadku notowań CSU. Ta ostatnia straciła na całej linii: na prawo względem Alternatywy dla Niemiec, po środku natomiast względem partii Zielonych zrzeszającej liberalnych obywateli i obywatelki, którzy nie chcą być już reprezentowani przez ewidentnie skręcającą na prawo i upodabniającą się do AfD chadecji.
Najpóźniej po 28 października, czyli po wyborach do landtagu w Hesji, zapadnie w Niemczech decyzja rozstrzygająca o przyszłości Unii Europejskiej – okaże się wówczas, czy obecna koalicja stworzy jednak warunki do ponownego startu czy też ostatecznie pogrąży się w konflikcie. Wszystko zależeć będzie od tego, czy CSU podejmie decyzję o współpracy, czy uparcie trwać będzie w wyniszczającym konflikcie.
Pierwszy scenariusz przyniósłby ze sobą zdecydowanie pozytywne implikacje dla Europy: Niemcy mogłyby w końcu powrócić na europejską scenę, wzmacniając pozycję obecnej kanclerz. Rozpad koalicji wiązałby się natomiast z druzgocącymi dla Europy konsekwencjami o skali trudnej do oszacowania.
Po pierwsze niemiecka polityka na kilka miesięcy ponownie stanęłaby w miejscu poprzez całkowity paraliż kraju spowodowany kampanią wyborczą do parlamentu. Sytuację dodatkowo utrudniałby fakt, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Merkel nie będzie ponownie ubiegała się o urząd kanclerza. Oznacza to, że w przeddzień Brexitu i eurowyborów zniknie jedyna konstanta polityki europejskiej ostatnich trzynastu lat. Nie zważając na liczne błędy, zwłaszcza w polityce europejskiej i uchodźczej, Merkel nieustannie cieszy się w Niemczech, a także poza granicami kraju, największym uznaniem spośród wszystkich postaci aktywnych na scenie politycznej.
Żaden polityk nie jest niezastąpiony i prędzej czy później znajdzie godnego następcę. Nie zawsze jednak sprzyjają temu okoliczności, co w przypadku Niemiec potwierdziła fatalna końcówka rządów kanclerza Rzeszy Otto von Bismarcka. Obecne czasy – zarówno w polityce zagranicznej, jak i wewnętrznej – zdecydowanie nie sprzyjają odejściu niemieckiej „pilotki”. Na żaden z powyższych scenariuszy nie są przygotowane ani Niemcy, ani Europa, najmniej zaś frakcja CDU/CSU, w szeregach której trudno obecnie znaleźć nawet odpowiedniego kandydata na urząd kanclerza.
Nie ulega zatem wątpliwości, iż debata poświęcona następcy Merkel jest konieczna, tym bardziej że sama kanclerz już wcześniej pośrednio zapowiedziała, że nie będzie po raz kolejny występowała jako czołowa kandydatka chadeckiej Unii. Problem jednak w tym, że nowe wybory przypadają na okres niekorzystny dla całego rządu.
Żaden z polityków CDU/CSU nie bierze w rachubę przedwczesnego ustąpienia Merkel. Ani sekretarz generalna Annegret Kramp-Karrenbauer, faworytka obecnej kanclerz i liberalnego obozu partii, ani minister zdrowia Jens Spahn, przedstawiciel konserwatywnego skrzydła CDU, nie mogą obecnie liczyć na większościowe poparcie w partii – a już na pewno nie w społeczeństwie. Jak stwierdził niedawno Spahn, nie kryjąc przy tym własnych ambicji: „Znany już jestem, teraz muszę tylko stać się populary”. Potrzebował będzie jednak do tego dobrych trzech, jeśli nie więcej, lat praktyki w rządzie.
Poza tym podzielona na dwa obozy frakcja chadeków nie potrafiłaby dojść do porozumienia w sprawie wspólnego kandydata. To samo dotyczyłoby socjaldemokratów, którzy nie posiadają obecnie ani klarownej strategii, ani nawet odpowiedniego pretendenta do urzędu kanclerza. W ponownych wyborach byliby skazani na porażkę, podobnie zresztą CDU/CSU. Przedterminowe wybory miałyby zatem tylko jeden, niemalże pewny skutek: „wielka koalicja” niezwłocznie straciłaby większość w parlamencie. Natomiast utworzenie jakiejkolwiek nowej koalicji byłoby procesem skomplikowanym i przewlekłym.
Stroną, która w tej sytuacji odniosłaby niewątpliwe zwycięstwo, byliby prawicowi populiści w Europie i Niemczech. Poza majowymi eurowyborami wielkim sprawdzianem w 2019 roku okażą się bowiem także jesienne wybory do landtagu w trzech wschodnioniemieckim landach: w Brandenburgii, Saksonii i Turyngii. Przede wszystkim w Saksonii sytuacja przedstawia się dramatycznie – w ostatnich wyborach do parlamentu AfD uzyskała tam największą liczbę głosów, co oznacza, że w przyszłym roku należy liczyć się z możliwością udziału tej partii w rządowej koalicji. Wtedy już nieuchronnie trzeba będzie odpowiedzieć sobie na palące pytanie: w jakim kierunku zmierza CDU? Czy rzeczywiście zawrze koalicję z AfD, przyczyniając się tym samym do kolejnego sukcesu prawicowych populistów w Niemczech – czy też, aby temu zapobiec, zdecyduje się w razie konieczności nawet na koalicję z lewicą?
W przyszłym roku Niemcy i Europa staną zatem przed przełomowymi wyborami wyznaczającymi kierunki ich dalszego rozwoju. Wiele zależeć będzie od tego, jaką decyzję w nadchodzących tygodniach podejmą chadecy oraz czy „wielka koalicja“ pod rządami Merkel ma w związku z tym szanse przetrwać. Bez silnych Niemiec nie istnieje bowiem silna Unia Europejska. Tego przynajmniej uczy nas historia.
Z niemieckiego przełożyła Katarzyna Kończal