Tysiące Białorusinów, którzy wchodzą dziś w dorosłość, zna jedynie Białoruś pod rządami Łukaszenki. Choć o pokoleniu Łukaszenki wiadomo niewiele, ci młodzi ludzie wkrótce będą decydować o przyszłości swojego kraju.
W sieci łatwo odnaleźć film, który przedstawia grającego na pianinie młodzieńca z towarzyszącą mu śpiewającą po chińsku piosenkarką. W odświętnie urządzonym pomieszczeniu kamera płynnie przesuwa się na oprawioną w ramy fotografię przedstawiającą prezydenta Chin Xi Jinpinga i jego małżonkę w towarzystwie prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki i jego najmłodszego syna Koli, który jest owym grającym na pianinie młodzieńcem. Po zakończeniu utworu nastolatek wstaje i odczytuje przygotowany zawczasu tekst w języku chińskim. W lutym bieżącego roku ambasador Białorusi w Chinach opublikował to nagranie, nazywając Kolę „najsławniejszym białoruskim nastolatkiem w Chinach”.
W tym samym czasie osiemnastoletnia Hanna Smilewicz z Mińska została skreślona z listy studentów drugiego roku. Nie zdała trzech egzaminów i nie otrzymała zgody na poprawki. „Na początku nie podejrzewałam, że oblewają mnie z powodów politycznych, ale później niemal wprost powiedziano mi, że o to właśnie chodziło. Kiedy przyszłam na egzamin z wychowania fizycznego, nauczyciel powiedział mi, że odwiedzili go ludzie z KGB, którzy o mnie pytali”, mówi Hanna. Miesiąc przed egzaminem Hanna została wybrana przewodniczącą młodzieżówki opozycyjnej partii Białoruski Front Ludowy. Wcześniej, jak twierdzi, nigdy nie miała żadnych problemów z wynikami w nauce.
Dwie flagi, dwa języki, dwa patriotyzmy
Kola Łukaszenka jest dzieckiem tak bywałym w świecie, że niektórzy krytycy zaczęli wskazywać na wpływ tych wszystkich delegacji na jego edukację. Nikt jednak nie odważy się publicznie zapytać o jego absencje w szkole. Podczas gdy Smilewicz deklaruje, że chce dalej działać w polityce i w przyszłości startować w wyborach parlamentarnych, młody Łukaszenka nie widzi się w fotelu prezydenta. „To byłoby bardzo trudne życie”, tłumaczy. Smilewicz mówi, że nie podoba jej się istniejący system polityczny; Łukaszenka podczas swoich „misji dyplomatycznych” system ten reprezentuje.
Oba przypadki ilustrują panujący wśród dzisiejszej białoruskiej młodzieży podział na tych, którzy akceptują rządy Łukaszenki i tych, którzy są im przeciwni. Gdzieś pośrodku sytuuje się niezaangażowana większość, nie pasjonująca się polityką. Wszystkie te grupy żyją obok siebie.
Białoruś jest bowiem pełna paradoksów. Dwadzieścia siedem lat po upadku Związku Radzieckiego można odnieść wrażenie, że młodzieżowy ruch pionierski (krzewiący patriotyzm) przeżywa renesans. Każdego roku w całym kraju podczas uroczystych ceremonii w poczet pionierów przyjmuje się setki nowych członków. Noszące apaszki dzieci uczą się salutować, śpiewają patriotyczne pieśni i słuchają opowieści o tym, jak być przykładem dla wszystkich. Kilka lat temu wnuczka Łukaszenki z dumą wstąpiła do organizacji pionierskiej.
„W czasach radzieckich ruch pionierski nie był taki zły”, twierdzi Marina Bogdanowa, wiceprzewodnicząca Białoruskiej Republikańskiej Organizacji Pionierskiej. Organizacja ta należy do największych tego typu stowarzyszeń i zrzesza przeszło 650 tysięcy dzieci w kraju, w którego stolicy ulice wciąż noszą imiona Marksa i Engelsa, a na centralnym placu wznosi się wielki pomnik Lenina.
Moje doświadczenia są nieco inne. W 2003 roku państwo zamknęło szkołę średnią, do której uczęszczałam, Narodowe Humanistyczne Liceum im. Jakuba Kołasa – dwanaście lat po jej powstaniu z inicjatywy grupy białoruskich intelektualistów. Od tamtego czasu placówka działa nieoficjalnie. Szkoła zdobyła sobie prestiż, a jej nauczyciele realizowali program nauczania wolny od ideologicznych dogmatów. Kiedy liceum odebrano pozwolenie na działalność, lekcje prowadzono w zwyczajnych mieszkaniach a nawet na ławkach pod gołym niebem. Czternastoletni uczniowie tacy jak ja byli często zatrzymywani i poddawani rewizji osobistej przez milicjantów, którzy szukali „zakazanych symboli”, takich jak T-shirty z nadrukiem przedstawiającym Pogoń (herb Wielkiego Księstwa Litewskiego) bądź biało-czerwono-białe plakietki. Z tego samego powodu czasem zabierano nas na komisariaty policji na przesłuchanie. Czuliśmy się niesprawiedliwie traktowani, ale też dawało nam to dumę i poczucie, że walczymy w słusznej sprawie.
Łukaszenka trzymający młodzież żelazną ręką
Na początku pierwszej dekady XXI wieku Łukaszenka uświadomił sobie, jakim zagrożeniem dla stabilności jego reżimu może być niezależna edukacja. W tamtym czasie na pierwszych stronach gazet gościł młodzieżowy ruch opozycyjny „Żubr”. W reakcji na aktywizm studencki władze wzmocniły nadzór na systemem szkolnictwa wyższego i podtrzymały zakaz działalności opozycyjnej na uczelniach. Niedługo później rząd zamknął jedną z kilku prozachodnich instytucji edukacyjnych na Białorusi, Europejski Uniwersytet Humanistyczny. Od tamtego czasu uczelnia działa na emigracji w Wilnie.
W celu pozyskania poparcia młodzieży i wzmocnienia nadzoru nad działalnością studencką władze powołały do życia Białoruski Republikański Związek Młodzieży (BRSM). „Nasz Komsomoł”, jak nazywa tę organizację Łukaszenka, zrzesza obecnie przeszło 480 tysięcy członków, co czyni ją jedną z największych organizacji w kraju. Statystyki te mogą jednak być niewiarygodne, gdyż organizację oskarża się o stosowanie nieetycznych metod w celu zwiększenia członkostwa, takich jak groźby i przymus. W tym roku BRSM otrzyma państwowe dotacje w wysokości 6,8 milionów rubli, czyli prawie 3 miliony euro. To więcej niż budżet przeznaczony na wsparcie małych i średnich przedsiębiorstw czy przemysł farmaceutyczny!
Białoruś przyłączyła się do Procesu Bolońskiego (europejskiego projektu mającego na celu ujednolicenie szkolnictwa wyższego), ale nie stała się bardziej przyjazna dla studentów. Na studentów wywiera się presję, by podczas wyborów oddawali głosy przed dniem wyborów, autonomia uczelni pozostaje mrzonką, a wiele zrzeszeń studenckich podlega jawnemu kierownictwu władz uniwersyteckich. Przypadek Hanny Smilewicz nie jest odosobniony. Na przestrzeni ostatnich trzech lat przeszło piętnastu studentów relegowano z uczelni z powodów politycznych. Po masowych protestach w 2006 roku liczba ta była co najmniej dziesięć razy większa. Aliaksandra Kuźmicz z niezależnego Białoruskiego Zrzeszenia Studentów twierdzi, że uczestnictwo w zagranicznym programie wymiany studenckiej może skutkować przesłuchaniem przez KGB. W 2001 roku władze odmówiły rejestracji tej najstarszej organizacji studenckiej w kraju – od tamtego czasu działa ona w podziemiu. „Wiele uczelni uniemożliwia studentom organizowanie własnych wydarzeń w miasteczkach studenckich, nawet imprez edukacyjnych. Czy to zbrodnia?”, pyta Kuźmicz.
W efekcie studenci nie angażują się zbyt aktywnie w obronę swoich praw. Niezadowoleni z ograniczonej autonomii uczelni i nakazów pracy, wybierają studia za granicą. Dziś poza granicami kraju studiuje 35 tysięcy Białorusinów. W kraju, w którym studentów zmusza się do odbywania kursów ideologicznych odważne wyrażanie własnej opinii, szerokie horyzonty i orientacja pluralistyczna mogą pociągnąć za sobą negatywne konsekwencje.
W ciągu niemal trzech dekad od uzyskania niepodległości Białorusini stracili zaufanie do państwowych instytucji i są przekonani, że obywatele większości krajów sąsiednich cieszą się lepszym życiem. Badania przeprowadzone w 2017 roku przez Białoruską Pracownię Analityczną, niezależny ośrodek badania opinii, wykazały, że co trzeci Białorusin chce wyemigrować. Wielu ludzi, których spytamy o ich plany na przyszłość, odpowie: „Nie ma tu dla mnie żadnych perspektyw, więc chcę wyjechać”. Jeśli jednak chodzi o ich preferencje geopolityczne, to większość młodych ludzi wciąż pragnie zacieśniania więzi z Rosją a nie z Europą. Według wspomnianego ośrodka 46-55 procent badanych opowiedziało się za zjednoczeniem z Rosją, podczas gdy 33-37 procent wolało przystąpienie do Unii Europejskiej.
Te różnice w statystykach nie są jedynie związane ze zmianą nastrojów, aczkolwiek w minionych latach poparcie dla Rosji bywało niższe, a dla Unii Europejskiej wyższe. Pokazują raczej zdumiewająco odmienne postawy różnych grup wiekowych młodzieży. Studenci często są bardziej proeuropejscy, ale kiedy wchodzą na rynek pracy, zaczynają przychylniej postrzegać Rosję, gdyż Białoruś jest w znacznym stopniu zależna od rosyjskiej gospodarki, surowców i handlu. Przede wszystkim jest to wybór pragmatyczny.
Wszechmocny i wszechobecny
Na pierwszy rzut oka białoruska młodzież wciąż jest najaktywniejszą grupą społeczną (według sondażu z 2018 roku przeprowadzonego przez Office for European Expertise and Communications). Diabeł tkwi jednak w szczegółach. W przypadku 44 procent respondentów ich zaangażowanie społeczne sprowadzało się do czytania wiadomości, 17 procent udziela się w wolontariacie, a jedynie pięć procent podejmuje własne inicjatywy i przedsięwzięcia. Jeśli chodzi o uczestnictwo i zaangażowanie młodzieży w rozwiązywanie problemów lokalnych, wyniki badań rozczarowują. Jedynie 12 procent osób w grupie wiekowej 25-31 lat jest gotowe angażować się w rozwiązywanie problemów lokalnych. Przeszło połowa wolałaby scedować ten obowiązek na spółdzielnię mieszkaniową. Rzecz osobliwa, spośród osób w wieku 15-18 lat, którym zadano to samo pytanie nikt (zero procent) nie zadeklarował, że byłby gotów rozwiązywać lokalne problemy na własną rękę.
„Woleliby zmieniać własne położenie, własne życie, a nie kraj”, tłumaczy Andrej Wardamacki, szef Białoruskiej Pracowni Analitycznej. „Młodzi ludzie zbyt często są postrzegani jako katalizator zmian, na Białorusi jednak tak nie jest. Wynika to z tego, że większość młodych ludzi w tym kraju nigdy nie ujrzało pozytywnych efektów zaangażowania społecznego. Nigdy nie doświadczyli udanych akcji protestacyjnych”.
Białoruską młodzież można określić mianem „pokolenia Łukaszenki” – osoby poniżej 24 roku życia nie mają żadnych wspomnień z okresu transformacji. Dzisiejsza stabilność jest dla nich czymś zupełnie normalnym. „Przynajmniej nie jest gorzej”, brzmi często przytaczana formuła. To świat, w którym żyją od urodzenia, świat, w którym państwo jest wszechwładne i wszechobecne.
Niedawno wśród moich przyjaciół dyskutowaliśmy o rozczarowanej białoruskiej młodzieży, która coraz częściej stroni od polityki. Bynajmniej jednak nie jest ona w tym odosobniona. Każda poważna akademicka inicjatywa badawcza potwierdza zjawisko dystansowania się młodzieży zarówno od formalnych instytucji, jak i ruchów politycznych. Tendencja ta występuje na wszystkich kontynentach – w przypadku Białorusi możemy wymienić kilka powodów takiego stanu rzeczy. Zmęczyło was słuchanie o aresztowaniach dziesiątków bądź setek studentów na Białorusi? Wyobraźcie sobie, jak bardzo musiało to zmęczyć ich. Uderzyło mnie, jak wielu młodych ludzi wzięło udział w publicznych obchodach Dnia Wolności 25 marca. Rząd nie wydał zezwolenia na wiec w Mińsku, gdzie dziesiątki ludzi trafiły do aresztów, mimo to zgodził się na koncert, na który przyszło dwadzieścia tysięcy ludzi. Szacunki na temat liczby uczestników tego wydarzenia są mocno rozbieżne, ale zgromadziło ono znacznie więcej ludzi niż w latach poprzednich. Pomimo rządowego zakazu organizowania protestów i marszów wielu ludzi niosło biało-czerwono-białą flagę, która stała się symbolem opozycji. Po raz pierwszy współorganizatorami Dnia Wolności byli nie tylko przedstawiciele opozycyjnej starej gwardii, ale też młodzi blogerzy, aktywiści miejscy i działacze kulturalni.
Poza czarno-białe schematy
Dwa lata temu młoda dziennikarka Katarina Siniuk zainicjowała projekt o nazwie Imiena, którego celem jest propagowanie odpowiedzialnego społecznie dziennikarstwa. Od tamtego czasu Siniuk uzbierała 300 tysięcy euro. Mówi, że 30-40 procent darczyńców to przedstawiciele branży nowych technologii, co w zasadzie oznacza nowe pokolenie. Czy nie należałoby tego uznać za kwintesencję społeczeństwa obywatelskiego? „Panujący system polityczny ma na celu tłumienie wszelkiej aktywności politycznej młodzieży, dlatego młodzież znalazła jej substytut”, przekonuje Wadim Mojejko, kulturoznawca i wykładowca na uniwersytecie w Mińsku.
Młodzi ludzie są sprężyną inicjatyw kulturalnych promujących białoruski język i pamięć. Prowadzą kampanie crowdfundingowe, podejmują inicjatywy społeczne i podpisują internetowe petycje. Tego typu działania mają istotne znaczenie, ponieważ wybuchy politycznych protestów spotykają się z reakcją siłową. Nie mniej ważne jest to, że młodzież białoruska, podobnie jak młodzi ludzie w innych krajach, globalizuje się. Co oznacza, że ma nowe oczekiwania, takie jak edukacja, technologia i możliwości biznesowe. „Nie wiąże się to bezpośrednio z polityką, ale kiedy zacznie się krystalizować i nabierać energii, może przerodzić się w coś namacalnego. Krok po kroku doprowadzi do zmiany”, stwierdza optymistycznie Mojejko.
Nie istnieje jedna Białoruś, a Białoruś nie zawsze jest czarno-biała. Młodzi technokraci ze skupionego wokół Łukaszenki ośrodka władzy wciąż są wierni prezydentowi i nie powinni być postrzegani jako alternatywa albo nowa siła polityczna. Jednak nawet oni są świadomi potrzeby reform strukturalnych. Z kolei inni marzą o nowoczesnym postępowym państwie i są niezadowoleni z dzisiejszych niedostatków. Wielu decyduje się na emigrację, za to ci, którzy zostaną w kraju, będą współkształtować jego przyszłość. Być może nie zostaną buntownikami – nowe pokolenie daje upust swojemu pragnieniu zmian na inne sposoby.
Przetłumaczył Justyn Hunia